Skocz do zawartości

Artur Troncik vel Saper w Wyborczej


Rekomendowane odpowiedzi

Oczywiście znowu złe światło pada na naszą pasje ,ale nie podejrzewam Artura o celowe działanie raczej znowu nie było wpływu na to co redaktor ma na myśli
http://wyborcza.pl/1,87648,15679246.html
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Skarby, przepisy i uczeni

Artur Troncik (Fot. Grzegorz Celejewski)
Po jednej stronie - państwowa, niedoinwestowana archeologia. Po drugiej - cwani poszukiwacze kosztowności i czarny rynek. Artur Troncik jako jedyny przekroczył granicę tego frontu.
Zaczyna się przeszło 30 lat temu. Mały Artur mieszka na jednym z blokowisk w Siemianowicach. Gra z kolegami w piłkę, razem lubią się zapuszczać w odległe dzielnice miasta. Kiedy Arturek ma 12 lat, do muszli klozetowej w swoim mieszkaniu wrzuca zapaloną petardę. Chce sprawdzić, czy wybuchnie. W efekcie zniszczona jest cała łazienka. Kiedy rodzicom mija złość, wołają na syna: Saper". To przezwisko przylgnie do niego już na zawsze.

Saper" ogląda w telewizji powtórkę serialu Stawiam na Tolka Banana". Chłopakom na podwórku mówi, że zamiast kopać piłkę, poszukają razem skarbów. Idą do pobliskiego lasu. Rozgrzebują ziemię. Znajdują stare kapsle, kamyki, puszki po piwie. Artur zapuszcza się na strych w domu babci. Ogląda stare kufry, lampy. Przez przypadek trafia na targ staroci. Widzi, że ludzie takie rzeczy sprzedają. I widzi, że oczyszczone mogą być piękne. Gdy znajduje na strychu wyburzanego domu dwa worki wypchane mundurami z lat 50., sam jedzie na targ i je sprzedaje. Plądruje śmietniki, zapuszcza się do opuszczonych domów. Znajduje coraz ciekawsze przedmioty, a na targu staje się bywalcem. Tam poznaje chłopaków, którzy mówią, że najfajniejsze rzeczy znajdują pod ziemią. Ale jak je znaleźć? Zabierają go do lasu. Mają ze sobą sprzęt, który piszczy. 15-letni Artur pożycza detektor od nowych kolegów. Po raz pierwszy wyciąga z ziemi zgniłą aluminiową łyżkę i kufel do piwa tyskiego z 1929 r. Za zarobione na targu pieniądze kupuje własny wykrywacz. To ręcznie zrobiony, toporny tzw. klozetowiec, bo elektronika umieszczona jest w rurkach kanalizacyjnych.

Między czarnym rynkiem a wykopaliskami

Saper" często jeździ z chłopakami na wykopki. Znajdują broń, pociski, monety. On uczy się w technikum gastronomicznym. Ma zostać kucharzem. Ale bardziej od gotowania interesują go spacery z wykrywaczem. Dowiaduje się, że w kraju organizowane są zloty dla miłośników poszukiwań. Jedzie do twierdzy Modlin. Słyszy, że wiele osób z detektorem pracuje od lat. Ale też spędzają czas w archiwach, bibliotekach. Dużo wiedzą. Jak z rękawa sypią faktami, datami. Artur wypożycza książki historyczne, katalogi ze zdjęciami militariów. Jak nie siedzi w szkole, nie czyta, to penetruje teren. Przez znajomych poszukiwaczy poznaje czarny rynek. Troncik widzi, że są ludzie, którzy dużo zapłacą, żeby wykopaną, atrakcyjną rzecz wywieźć za granicę. Nawiązuje kontakty. Ale marzy mu się praca z prawdziwymi archeologami. Kilku takich poznaje na targu staroci. Na początku nieufni, niespecjalnie chcą rozmawiać. Ale kiedy widzą, co Saper" przynosi na giełdę, lody puszczają. A jeszcze bardziej, kiedy mówi o ciekawych znaleziskach, o których wie z czarnego rynku.

W 2005 r. Saper" po raz pierwszy zaproszony jest do pomocy przy oficjalnych wykopaliskach na lotnisku w Pyrzowicach. Sprawdza się, bo do pomocy zapraszają go też archeolodzy spoza Śląska. Pod Janowem Pomorskim znajduje fragment złotej monety karolińskiej z VII w. i pozłacaną zapinkę frankijską. Moneta to jedyne tego typu znalezisko w Polsce.

Troncik sam gromadzi kolekcję. Grzywny siekieropodobne (wczesnośredniowieczne pieniądze) oddaje do muzeum miejskiego w Dąbrowie Górniczej. Muzealnicy umieszczają je w gablotce z karteczką, że prezentowane są dzięki uprzejmości Artura. Saper" już zdaje sobie sprawę, że pasja może stać się zawodem. Zakłada firmę.

Oddana kolekcja i donos na policję

Na brak zleceń nie narzeka. Choć nieraz słyszy za plecami, że na archeologii się nie zna. Nie ma wykształcenia. A jednak Marcin Rudnicki, archeolog z Uniwersytetu Warszawskiego, zaprasza go do udziału w ważnych badaniach. Naukowiec dowiedział się o złotych monetach celtyckich, które pojawiły się na czarnym rynku. Podobno znajdowano je w okolicach Nowej Cerekwi. Rudnicki wie, że to miejsce w latach 70. było już badane przez archeologów, ale wtedy na nic nie natrafiono. Tym razem efekt jest imponujący. Archeolodzy i Saper" znajdują ponad tysiąc artefaktów.

W 2011 r. Troncik postanawia oddać zgromadzoną w domu kolekcję do muzeum. Wie, że duży dział archeologiczny jest w Muzeum Górnośląskim w Bytomiu. Pakuje więc znalezione i odkupione buławy, topory, fragmenty uzbrojenia i klamry. Dominik Abłamowicz, dyrektor placówki i archeolog, darowiznę przyjmuje. Chwilę później informuje policję. Ta wszczyna postępowanie w sprawie nielegalnego wydobycia przedmiotów ze stanowisk archeologicznych.

Abłamowicz wyjaśnia, że poszukiwacze skarbów szkodzą archeologii. - Amatorzy owszem, mogą znaleźć pojedynczą rzecz, ale przy okazji psują cały obszar poszukiwań. Nie wiedzą, jak się pracuje na stanowisku archeologicznym - wyjaśnia.

Troncik przed sądem nie staje. Policja umarza postępowanie, bo nie dopatruje się przestępstwa. O przypadku Sapera" piszą media. Trwa dyskusja: czy amatorzy pomagają w odnajdywaniu zabytków, czy szkodzą. Zdania archeologów są podzielone. Jedni chwalą, inni ganią gorliwość Abłamowicza.

Wilk spotyka owcę i pracują razem

Wśród zdecydowanych przeciwników amatorów jest prof. Andrzej Kokowski, archeolog z UMCS w Lublinie. Naukowiec przygotowuje badania terenu w Czermnie, wiosce z okolic legendarnych Grodów Czerwieńskich. W XIII w. gród Czerwień zniknął z powierzchni ziemi po najeździe Tatarów. Kokowski chce ten teren zbadać nieinwazyjnie. Ktoś ze znajomych mówi profesorowi, że zna Sapera". Kokowski nawet nie chce słuchać. A już na pewno mowy nie ma o żadnym spotkaniu.

- To tak, jakby wilk spotkał się z owcą - ucina. Kiedy jednak po pewnym czasie po raz kolejny przekonuje się, że nie ma pieniędzy na fachowych eksploratorów, godzi się na spotkanie. Troncik przychodzi przygotowany. Ma dokumentację z dotychczasowych poszukiwań. Profesor proponuje współpracę. Saper" wniebowzięty.

Do zbadania szykuje się duży teren, Troncik potrzebuje pomocników. Zbiera grupę najbardziej zaufanych amatorów. Do zbadania mają 58 hektarów.

Kokowski oblicza, że gdyby badać ziemię metodą tradycyjną, na wykopaliskach musiałoby pracować kilka pokoleń archeologów. Troncik ze swoim wykrywaczem bezbłędnie wyszukuje miejsca, gdzie należy kopać. Kiedy przy jednym z nich zastanawiają się, skąd mógł nastąpić atak Tatarów, Troncik wskazuje na bagna. Kokowski się śmieje. Po dwóch dniach musi jednak przeprosić. Bo wykopane przy bagnach militaria mogą na to wskazywać. Archeolodzy znajdują też coś, co zostaje okrzyknięte mianem skarbu z Czermna. To gliniany garniec wypełniony damską srebrną biżuterią - bransoletami, pierścieniami, ozdobami głowy. Wszystko z XIII w. - bezcenne.

Poszukiwacz celebrytą

W Czermnie znalezionych zostaje w sumie ponad dwa tysiące przedmiotów. Saper" wraz z prof. Kokowskim i jeszcze jednym archeologiem Marcinem Piotrowskim wygrywają w 2012 r. plebiscyt National Geographic" w kategorii naukowe odkrycie roku. W konkursie pokonują m.in. naukowców, którzy jako pierwsi na świecie doprowadzili do tarła węgorzy w sztucznych warunkach, i badaczy, którzy wynaleźli część szczepionki na malarię. Mimo to do Sapera" z różnych stron docierają złe plotki. Jedna z nich: skarb z Czermna kupił na czarnym rynku. Kosztowności pod ziemię podrzucił, a później niby znalazł. Tylko po to, żeby przed naukowcami się uwiarygodnić.

Saper" jako jedyny bez stopnia naukowego zostaje zaproszony na konferencję w Nidzicy: Stan i perspektywa badań archeologicznych na Polach Grunwaldu". Naukowcy analizują dotychczasowe badania na polu bitwy. I zastanawiają się, czy warto zainicjować nowe. Troncik wygłasza referat: Wybrane aspekty możliwych badań pól bitewnych metodami geofizycznymi". Dalej jeździ w teren. Jest jedyną w kraju jednoosobową firmą, która zajmuje się poszukiwaniem skarbów. On sam mówi, że jego zawód to poszukiwacz.

Nie wszystkim naukowcom się podoba. Mówią, że Troncik to lansujący się celebryta.

Archeolog Abłamowicz: - Badania z detektorem stosowane są przez archeologów z wykształceniem. Współpraca z amatorami jest możliwa w rozsądnych granicach. Ale trzeba sobie jasno powiedzieć, że większość z nich to ludzie, którym wydaje się, że są jak Indiana Jones. Niszczą i rabują to, co kryje się pod powierzchnią stanowisk archeologicznych. Aby się o tym przekonać, wystarczy przejrzeć internet. Na przykład zaproszenie na zlot detektorystów, którzy po śniadaniu będą adać okolice zamku". Albo spójrzmy, co się sprzedaje. W Niemczech czy Czechach można było niedawno kupić na giełdzie XIII- i XIV-wieczne monety z terenu Polski.

Jacek Pierzak, archeolog z biura wojewódzkiego konserwatora zabytków w Katowicach, mówi, że poszukiwacze i rabusie skarbów istnieli od zawsze. - Można powiedzieć, że Troncik jest jedynym znanym mi przypadkiem amatora, który przeszedł na drugą stronę. Od czasu, gdy oddał swoją kolekcję do Bytomia, w ciągu trzech lat, zgłosiła się do nas tylko jedna osoba, która przekazała jakiekolwiek znalezisko. Był to tłok pieczętny proboszcza z kościoła w Gieble z XIV w.

Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,87648,15679246.html#ixzz2x0EH81Me
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No dziennikarka na pewno nie oddała przysługi Saperowi - przedstawianie go jako jedynego" poprawnego poszukiwacza, który współpracuje z archeologami i niemal wszystko znajduje sam, tylko go ośmiesza. Powtórzono też bajeczkę dla głodnych dzieci o tym jak to Marcin Rudnicki dowiedział się o złotych monetach celtyckich z Nowej Cerekwi pojawiających się na czarnym rynku i pospieszył ratować stanowisko przed rabusiami:)) Pała dla dziennikarki za brak przygotowania i niesprawdzanie faktów. Twoja historia Arturze jest wystarczająco ciekawa abyś sam ją opisał, bez dziennikarskich pośredników, do czego szczerze zachęcam.

Pozdrawiam

VW
PS - Wykrywacz to Sovereign GT.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Artykuł powstał bez autoryzacji Artura, który nie miał najmniejszego wpływu na jego treść. Całość tego dzieła to osobiste przemyślenia" autorki, niekonsultowane z samym zainteresowanym.
O rzetelności współczesnych dziennikarzy można by napisać kilka tomów.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Artur poprosił mnie o wklejenie tego oświadczenia, aby ostatecznie wyjaśnić i zamknąć temat:

Przykro mi że tekst z GW którego nie jestem autorem i na którego zawartość nie miałem większego wpływu (nawet nie mogłem go przeczytać i autoryzować przed publikacją) stal się powodem do rozpętania takiej burzy.

Moim celem podczas spotkania z autorką nie było wypromowanie siebie- rozmawialiśmy o sprawach sądowych które teraz prowadzę, chodzi o problem Pozwoleń na poszukiwania oraz własność odnalezionych rzeczy.
Na szybko mogę tylko powiedzieć że sprawa pozwoleń zaszła bardzo daleko.

Material który powstał to tylko wybrane i spłycone przez autorkę wątki. Jako niemedialne wycięte zostały problematyczne aspekty prawne, które próbuję sądownie rozwiązać i o których sporo ostatnio mówiłem.Tym samym powstał tekst na mój temat bardzo uproszczony, mi osobiście zbędny a miejscami bardzo niedomówiony."
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie