Skocz do zawartości

Ostatni mit. Wehrmacht i Einsatzgruppen w 1939 roku w Polsce.


Rekomendowane odpowiedzi

http://wiadomosci.onet.pl/1573226,1292,1,ostatni_mit,kioskart.html

Ostatni mit
Wehrmacht i Einsatzgruppen w 1939 roku w Polsce

Od tych wydarzeń minęło już 70 lat. Mimo to w Niemczech dopiero od niedawna mówi się o tym, że podczas kampanii wrześniowej 1939 roku nie tylko esesmani i policja, ale również niemieccy żołnierze byli odpowiedzialni za masakry na Polakach i Żydach.

Dla mieszkańców Kajetanowic, małej miejscowości niedaleko Częstochowy, to była koszmarna noc. Z 5 na 6 września 1939 roku około godz. 21 umundurowani Niemcy przemaszerowali ciemnymi ulicami, podpalili domy i zaczęli strzelać do cywilów. W sumie zginęły 72 osoby, jedna trzecia mieszkańców miasteczka. W Kajetanowicach nie było wtedy polskich żołnierzy.

Kim byli ludzie, którzy napadli nocą na spokojną osadę, spalili ją doszczętnie, wrzucali ręczne granaty do piwnic i strzelali do wszystkiego, co znalazło się przed lufami ich karabinów? Czy byli to członkowie osławionych policyjnych Einsatzgruppen, szwadronów śmierci, które wmaszerowały do Polski z rozkazem aresztowania członków polskiej elity lub zastrzelenia ich na miejscu? Nie. Mężczyźni, którzy splądrowali Kajetanowice, byli jeszcze tydzień wcześniej zwykłymi obywatelami. Młodymi ludźmi (średnia wieku to 24 lata), którzy na co dzień wykonywali zwyczajne zawody – piekarza, nauczyciela czy kierowcy autobusu. Byli to żołnierze Wehrmachtu.

Kajetanowice nie są odosobnionym przypadkiem. W tym samym czasie w setkach polskich miejscowości i miast żołnierze Wehrmachtu zamordowali tysiące polskich cywilów. Jedną z najbardziej znanych jest masakra w Częstochowie 4 września 1939 roku, której ofiarą padło ponad 200 mieszkańców miasta. Jej sprawcy należeli do 42. Pułku Piechoty. Żołnierze tej samej jednostki spustoszyli Kajetanowice...

Od tych wydarzeń minęło już 70 lat. Mimo to w Niemczech dopiero od niedawna mówi się o tym, że podczas kampanii wrześniowej 1939 roku nie tylko esesmani i policja, ale również niemieccy żołnierze byli odpowiedzialni za masakry na Polakach i Żydach. Wyobrażenie, że Wehrmacht w 1939 roku był jeszcze "niesplamiony i dopiero od inwazji na ZSRR w lecie 1941 roku brał aktywny udział w zbrodniach wojennych, jest chyba ostatnim wielkim mitem drugiej wojny światowej. Mitem, który utrzymywał się w Niemczech przez zadziwiająco długi czas.

Mit "czystych rąk

Ma to kilka przyczyn. Po pierwsze, dowództwo Wehrmachtu zadbało o to, żeby zbrodnie te zostały szybko zapomniane. Na przełomie lat 1939/1940 kilku wysokiej rangi niemieckich oficerów opublikowało pisma protestacyjne, w których ostro skrytykowało formacje policyjne i SS, pisząc o ich "żądzy krwi i okrucieństwach, którym żołnierze Wehrmachtu musieli się bezczynnie przyglądać. Oczywiście nie znajdziemy w tych pismach niczego na temat masowych rozstrzeliwań dokonanych przez Wehrmacht na polskich ziemiach we wrześniu 1939 roku, a przecież liczba ofiar tych mordów jest zbliżona do żniwa zebranego przez paramilitarne siły policyjne i SS. Zauważył to już szef policji bezpieczeństwa Reinhard Heydrich, kierujący Einsatzgruppen, kiedy rozgoryczony zanotował: Na tle przestępstw, rabunków i ekscesów armii SS i policja z pewnością nie wypadają najgorzej.

Także byli żołnierze troszczyli się o to, żeby legenda "niesplamionego Wehrmachtu przetrwała wojnę. Niemieccy generałowie, którzy trafili do amerykańskiej niewoli, pracowicie opisywali swoje doświadczenia wojenne, korzystając z okazji, żeby siebie samych zaprezentować w jak najlepszym świetle. Według tych relacji Wehrmacht nie popełnił żadnych zbrodni.

W swojej drodze na wschód był po prostu zmuszony do obrony przed podstępnymi partyzantami. Czy masowe egzekucje dokonane przez niemieckich żołnierzy w 1939 roku w Polsce były więc jedynie aktem samoobrony?

Tak przynajmniej w odniesieniu do masakry dokonanej przez Wehrmacht w Kajetanowicach przedstawił to w 1973 roku Rolf Elble, historyk pracujący w Instytucie Badawczym Historii Wojskowości w byłej RFN. Dlaczego przy tej "operacji żaden z niemieckich żołnierzy nie został zabity albo chociażby ranny – nie potrafił wytłumaczyć. Dla niego było oczywiste, że to polscy partyzanci zaatakowali niemieckich żołnierzy, którzy zaczęli się bronić. Jego pełne sprzeczności stanowisko można wytłumaczyć prostym faktem: Elble wmaszerował do Polski jako młody żołnierz w 1939 roku. Przypuszczalnie sam naprawdę wierzył w to, co pisał!

Nieufność i pogarda

Pozostaje pytanie, dlaczego młodzi niemieccy mężczyźni w 1939 roku bez opamiętania zabijali polskich cywilów, i to od pierwszego dnia inwazji, mimo że nie otrzymali takiego rozkazu. Ich osobiste zapiski oraz akta Wehrmachtu z tego okresu są równie pouczające, co przerażające. Odzwierciedlają głęboką nieufność do mieszkańców Polski, często graniczącą z pogardą i wstrętem. "Mieliśmy tu [w Dolnej] okazję zobaczyć, jak mieszkają Polacy. Aż trudno sobie wyobrazić, w jakim brudzie Polacy się dobrze czują. Polak nie wie, czym jest kultura mieszkaniowa, jakiej wymaga nawet najuboższy Niemiec – zauważył prosty żołnierz. Zdaniem innego "dawne niemieckie miasto Ostrowo [...] zrobiło na nas, jak to się mówi, wrażenie «przebiegłego». Czuło się, że mieszkańcy nie są do nas zbyt przyjaźnie nastawieni. Niemal wszystkie sklepy i drzwi wejściowe do domów były zamknięte, a zasłonięte roletami okna wyglądały tak, jakby zostały zabite deskami. Ulice były niemal wyludnione, co najwyżej wystawały na nich jakieś podejrzane postacie. Miało się wrażenie, że z zasadzki, piwnicznych okienek i dymników w każdej chwili mogą paść strzały z wszelkiego rodzaju ręcznej broni palnej.
Dowództwo Wehrmachtu pogłębiało tę podejrzliwość poprzez dyrektywy odczytywane żołnierzom przed rozpoczęciem ataku. Zapowiadano w nich, że polska ludność będzie aktywnie uczestniczyć w walkach przeciwko Wehrmachtowi. Każda forma oporu miała być zatem radykalnie stłumiona w zalążku.

Te ostrzeżenia miały fatalne skutki. Sprawiały, że młodzi i niedoświadczeni rekruci całkowicie błędnie oceniali standardowe sytuacje wojenne. Wkraczając na obce ziemie, znaleźli się w nowej sytuacji i często się zdarzało, przede wszystkim w nocy, że nerwowi wartownicy zaczynali strzelać dookoła siebie bez opamiętania. Jest to fenomen, który dziś określamy mianem friendly fire. Ich towarzysze broni sądzili wówczas, że zostali zaatakowani przez ludność cywilną, i również odpowiadali ostrzałem. Kiedy po kilku minutach ogień milkł, nierzadko ubolewano nad własnymi stratami. I gniew żołnierzy kierował się w stronę mieszkańców, których uważano za inicjatorów strzelaniny. Wyciągano ich na ulicę i bez zastanowienia mordowano.

Mordy na jeńcach

Na podstawie zachowanych dokumentów można jasno wykazać, że takie "nieporozumienia były właściwą przyczyną masowych rozstrzelań dokonanych przez Wehrmacht we wszystkich częściach kraju. W raporcie 30. Dywizji Piechoty z 18 października 1939 roku możemy przeczytać: "Oddział bronił się wszelkimi środkami przeciwko szkodliwym działaniom partyzantów. W pierwszych chwilach często podpalano gospodarstwa, z których padał ostrzał. Na kwaterach, szczególnie po zapadnięciu zmroku, często dochodziło do dzikich strzelanin. [...] Były one spowodowane w dużej mierze nerwowością własnego oddziału. Niezwłocznie po otrzymaniu rozkazów rozładowania [broni] wymiana ognia kończyła się. Czy to strzelali mieszkańcy – nie można było nigdzie stwierdzić z całkowitą pewnością.

Z powodu ekscesów Wehrmachtu cierpiała nie tylko ludność cywilna. Masowo rozstrzeliwano także polskich jeńców wojennych. Przyczyny tych egzekucji nie zawsze mogą być dzisiaj dokładnie ustalone. Polskich żołnierzy często uznawano za partyzantów. Tak było zapewne w najbardziej znanym przypadku rozstrzelania kilkuset polskich żołnierzy w okolicach Ciepielowa 8 września 1939 roku. Argument Niemców był taki, że polscy żołnierze walczyli nie na otwartym polu, ale chroniąc się w lesie... Po uwięzieniu zostali zmuszeni do zdjęcia mundurów. Niemiecki żołnierz, który był świadkiem tego wydarzenia, tak je komentuje w swoim dzienniku wojennym: "No, teraz rzeczywiście wyglądali raczej na partyzantów. [...]. Pięć minut później usłyszałem serię z kilkunastu pistoletów maszynowych. Pobiegłem w tamtą stronę i zobaczyłem [...] 300 zastrzelonych polskich jeńców leżących w przydrożnym rowie. Zaryzykowałem zrobienie dwóch zdjęć.

Często powodem masakr w obozach jenieckich były także nerwowość i brak doświadczenia. W nocy z 4 na 5 września w punkcie zbiórki jeńców w Serocku doszło jakoby do próby ucieczki, podczas której wybuchła panika.

W dzienniku wojennym II Korpusu Armijnego czytamy: "Zaczęła się gwałtowna strzelanina, którą przerwała dopiero energiczna interwencja oficerów. Żołnierze 604. batalionu budowy dróg "z nadmiernego zdenerwowania (sic!) zastrzelili 84 jeńców. W toku przesłuchania świadków pod koniec lat sześćdziesiątych nie udało się wyjaśnić, czy jeńcy polscy w Serocku rzeczywiście podjęli próbę ucieczki. Mieli zostać ostrzelani zarówno z karabinów, jak i ustawionych dodatkowo armat przeciwpancernych, przy czym ogień przerwano dopiero wówczas, gdy pojawiło się niebezpieczeństwo, że ucierpią też żołnierze niemieccy. Tego samego wieczoru w sąsiednim Łowinie "w chwili przybycia około 800 jeńców zdenerwowani żołnierze również nadużyli broni podczas prób ucieczki.

Mrok niepamięci

Masowe egzekucje cywilów i jeńców wojennych szybko popadły w zapomnienie. Już w 1939 roku ukazały się dziesiątki książek, które wychwalały niemieckich żołnierzy podczas kampanii wrześniowej. Później nastąpiła inwazja na Francję, a krótko potem wielki projekt, o który Wehrmacht miał się w końcu rozbić – operacja Barbarossa, czyli niemiecka agresja na ZSRR latem 1941 roku. Gdy w 1945 roku Trzecia Rzesza ostatecznie skapitulowała, minęło prawie sześć lat od inwazji na Polskę. Okropne zbrodnie okupantów oraz mord europejskich Żydów przyćmiły pierwsze zbrodnie Wehrmachtu w Polsce w 1939 roku. Zostały one pominięte nawet podczas procesów przed Trybunałem Wojennym w Norymberdze...

Opublikowane już w latach pięćdziesiątych prace Szymona Datnera, Karola Mariana Pospieszalskiego czy Barbary Bojarskiej o zbrodniach Wehrmachtu w Polsce w 1939 roku mogły wzbogacić na Zachodzie wiedzę na ten temat. Lecz czy to za sprawą nieufności wobec kolegów z drugiej strony żelaznej kurtyny, którym zarzucano ideologiczne zaślepienie, czy też nieznajomości języka polskiego (powód równie banalny, co żenujący) – zachodnioniemieccy historycy ignorowali osiągnięcia polskiej historiografii i aż do początku nowego tysiąclecia podążali za mitem stworzonym przez sam Wehrmacht już w 1939 roku. Gdy w połowie lat dziewięćdziesiątych w Niemczech odbyła się przyciągająca powszechną uwagę wystawa "Wojna totalna. Zbrodnie Wehrmachtu 1941 – 1944, nie można było na niej zobaczyć (jak zdradza sam tytuł), co wcześniej działo się w Polsce.

Oddziały specjalne

Tymczasem również i w Niemczech wiadomo, że Wehrmacht już w 1939 roku dokonywał masowych rozstrzelań na polskiej ziemi. Ta wiedza oczywiście nie odciąża w żaden sposób Einsatzgruppen. W rzeczywistości mordowały one w Polsce we wrześniu 1939 roku w stylu podobnym do Wehrmachtu. Niemniej istnieje zasadnicza różnica między postępowaniem tych dwóch formacji. Mordy dokonane przez niemieckich żołnierzy były działaniami nieadekwatnymi, przesadnymi, które wynikały ze złego rozpoznania sytuacji. Natomiast dowódcy Einsatzgruppen policji bezpieczeństwa otrzymywali ustne zlecenia mordów, zanim jeszcze przekroczyli polsko-niemiecką granicę. Ich jasno określonym celem było wyniszczenie polskich elit, które zostały uznane za zarodek przyszłego ruchu oporu. Ich ofiarą padli również polscy Żydzi, gdyż albo sami należeli do warstwy polskiej inteligencji, albo zostali uznani za wrogi element.

Na podstawie tej różnorodnej motywacji – przesadne działania z jednej strony, morderstwa na zlecenie z drugiej – można wytłumaczyć fenomen, który inaczej musiałby nam się wydawać zagadkowy. Ekscesy Wehrmachtu z upływem czasu słabną, gdyż okazuje się, że w Polsce jeszcze nie ma żadnego ruchu partyzanckiego, który trzeba by zwalczać. Natomiast mordy popełniane w tym samym czasie przez Einsatzgruppen szybko się nasilają. Jak wynika ze stale prowadzonych rozmów z centralą policji w Berlinie, Einsatzgruppen naprawdę dobrze zrozumiały swoje zadanie, a dokonane przez nie pierwsze masowe rozstrzelania są całkowicie zgodne z założeniami politycznego kierownictwa. Do zimy 1939 ro-ku, kiedy Einsatzgruppen zostają przekształcone w stacjonarne posterunki policji, z ich rąk ginie ponad 40 tys. polskich obywateli.

Rodzi się pytanie, jak niemieccy policjanci, którzy zostali zwerbowani do Einsatzgruppen, reagowali na swoje przerażające rozkazy. W przeciwieństwie do żołnierzy Wehrmachtu nie przedstawiali reprezentacyjnego przekroju niemieckiego społeczeństwa, gdyż do policyjnych operacji w Polsce byli wybierani przede wszystkim naziści szczególnie wierni głównej linii politycznej. Wielu z nich miało okazję zebrać stosowne doświadczenia przy znęcaniu się nad więźniami podczas dotychczasowej służby, jednak zapewne tylko nieliczni zabili wcześniej własnoręcznie człowieka. Jak zareagowali ci mężczyźni na zlecenie morderstw, których mieli dokonać? Odpowiedź na to pytanie jest przerażająca i daje pogląd na to, jak dalece część niemieckiego społeczeństwa już na początku wojny oddaliła się od moralnych przykazań chrześcijańskiej wspólnoty wartości – nie jest znany ani jeden przypadek odmowy rozkazu. Członkowie Einsatzgruppen robili po prostu to, co zostało im rozkazane, nawet kiedy liczba ich ofiar dochodziła do tysięcy czy dziesiątek tysięcy.

Wina Wehrmachtu

Wehrmacht nie krytykował morderstw popełnianych na początku wojny, chociaż oficerowie chcieli to wmówić opinii publicznej. W grudniu 1939 roku jeden z członków oddziału operacyjnego Hasselberga zeznał: "Następnie dostałem kolejny rozkaz zabezpieczenia Sanu na linii Jarosław – Sandomierz. Z odcinka tego usunąłem Żydów, wydalając ok. 18 tys. z nich na drugi brzeg rzeki. Akcję oczyszczania terenu prowadził przede wszystkim Wehrmacht. Największej masakry Żydów podczas polskiej kampanii Einsatzgruppen dokonały około 18 września 1939 roku w Przemyślu, gdzie w kilku akcjach zastrzelono ich co najmniej 500. Gubernator wojenny (Stadtkommandant), oficer starej szkoły, powiadomił o tym swoim przełożonych. Dochodzenie sądu wojennego nie zostało jednak wszczęte z braku czasu. Zamiast tego dowódca 14. Armii, gen. plk Wilhelm List, 10 października 1939 roku ogłosił, że "oddziały operacyjne policji bezpieczeństwa, ściśle współpracujące z korpusami armijnymi, absolutnie nie brały udziału w [...] ewentualnych ekscesach.

Obraz niemieckiego Wehrmachtu jako siły zbrojnej, która uwikłała się w zbrodnie wojenne dopiero po wkroczeniu na terytorium ZSRR, jest mitem. W rzeczywistości w 1939 roku w Polsce niemieccy żołnierze na wielką skalę dokonali zbrodni wojennych. Dowództwo Wehrmachtu tolerowało i ukrywało je w ten sam sposób jak w przypadku pierwszych mordów dokonywanych przez Einsatzgruppen. Krytyka zaczęła się dopiero wtedy, gdy na przełomie lat 1939/1940 SS i siły policyjne pojawiły się w okupowanej Polsce jako konkurencja dla Wehrmachtu. Ale być może jeszcze bardziej przerażające jest to, jak cienka jest otoczka cywilizacji i jak szybko może zostać uszkodzona. Widzimy to na przykładzie działań niemieckich żołnierzy i policjantów w 1939 roku w Polsce."
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie