Skocz do zawartości

Jak to szczęśliwy przypadek ratował czasem życie w czasie niemieckiej okupacji.


balans

Rekomendowane odpowiedzi

Sorry za tytuł, nie bardzo potrafiłem zapodać coś bardziej odpowiedniego na ten wątek. Chodzi mi o to, że jako osoba, która należy do tzw. pierwszego powojennego pokolenia wychowywałem się w otoczeniu ludzi, którzy tą okupację przeżywali wtedy jeszcze prawie a gorąco". Nasłuchałem się tych wspomnień bardzo wiele, a teraz chciałem uratować od zapomnienia to co udało mi się zapamiętać. Wybrałem trochę z przekory te wspomnienia, a raczej to co nie zamazało mi się w pamięci po tylu latach, które mają przedstawić jak to w okrutnych czasach gdy życie ludzkie było jak przysłowiowa ańka na wodzie" czasem przypadek decydował o być albo nie być. Przypadek, a czasem zimna krew, spryt i ... znajomość języka wroga.
Jeżeli i Wy macie jakieś wspomnienia tego typu, to proszę o ich zamieszczenie w tym wątku.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Opowieść pierwsza.
R. dobry znajomy mojego ojca. Pochodził z bardzo patriotycznej rodziny. Jego ojciec, wyższej rangi oficer ginie zamordowany w Katyniu. R. działa w AK, a w następstwie jakieś wsypy jest aresztowany przez gestapo. Wyrok - Oświęcim, no i wiozą ich w bydlęcych wagonach do tego Oświęcimia. Był to już czas, gdy wszyscy zdawali sobie sprawę co oznacza taki wyrok. Jadący w tym wagonie zauważają, że niektóre deski w podłodze wagonu są zbutwiałe, więc je wyrywają i urkują" w czasie jazdy pociągu w powstały otwór w podłodze. Części z nich, w tym R. udaje się przeżyć. Wraca do działalności w AK [po wojnie jest ponownie aresztowany, ale to już zupełnie inna historia].
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Opowieść druga.
Siostra mojego ojca, w czasie okupacji uczęszcza do szkoły handlowej. No i jak to w tej branży bywa mają praktyki zawodowe. A ponieważ wujek jest architektem i ma jakieś biuro, no to w myśl tego co obecnie głosi PSL na praktykę trafia do rodziny...
Tam szybko dowiaduje się, że prawdziwe pieniądze" można zarobić na handlu papierosami. Nosi więc te papierosy ukryte w teczce pod książkami. Aż zdarza się to co prędzej czy później zdarzyć się wtedy musiało, czyli łapanka. No i tu pomaga zimna krew i znajomość podstaw języka wroga. Moja ciotka ezczelnie" wychodzi z tłumu, dyga przed Niemcem [był taki zwyczaj dawniej], wyciąga jakieś zaświadczenie ze szkoły i po niemiecku przedstawia się, że jest uczennicą szkoły handlowej... Niemiec ogląda papiery i ją przepuszcza.
A to wszystko skończyło się wtedy piekielną awanturą jaką jej ojciec, a mój dziadek zrobił temu wujkowi...
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Opowieść trzecia.
Miejsce akcji stacja Dąbie w Krakowie, czas akcji rok 1944.
Niemcy w ramach dużej akcji przeprowadzanej przeciwko podziemiu [duża wsypa, liczne aresztowania i rozstrzelania] zatrzymują podmiejski pociąg. Wygarniają wszystkich z pociągu na szczelnie obstawionej stacji. Osoba która tam się znalazła rozpoznaje w jednym z Niemców [starszy człowiek ubrany w brązowy mundur, hełm i płaszcz - pewnie organizacji Todt, za pasem dwa handgranaty, przez ramię przewieszony Mauser] znajomego" Niemca z okopów". Bo ta osoba zupełnie dobrowolnie chodziła wtedy kopać okopy z ... głodu, bo Niemcy pracującym przy okopach zapewniali przyzwoitą zupę.
No i ta osoba podchodzi do tego Niemca wraz z kolegą i mówi, że chcą przejść. Niemiec wyraźnie wystraszony rozgląda się na boki i dyskretnym skinieniem głowy pozwala im przejść przez kordon...

Na dzisiaj tyle wspomnień z tamtych czasów, jeżeli wątek się spodoba to zapodam następne.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No to i ja coś opowiem dziadek w młodości był podoficerem AK w stopniu plutonowego /okolice Lwowa/, w ramach akcji na kolei wysypywali na tory zborze z niemieckiego transportu, ludzie mieli co jeść :) Strażnikami byli uzbrojeni ukraińcy i złapali dziadka na gorącym uczynku, efekt mur i kula w łeb, na szczęście pradziadek zdążył i wykupił dziadka za bańkę bimru. No i jestem na tym świecie ;)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzięki za pozytywne opinie o tym wątku. Również podziękowania dla kol. Steell za podzielenie się rodzinnymi wspomnieniami.
No to może teraz zapodam tak dla odmiany kilka takich [mniej lub bardziej] humorystycznych wspomnień z tamtych czasów, z zastrzeżeniem, że dla wspominających wcale wtedy nie były takie śmieszne...
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Opowieść czwarta.
Miejsce akcji podmiejskie osiedle, domek jednorodzinny z małym przydomowym ogródkiem, który wtedy pełnił rolę warzywniaka. Czas akcji - początek lata po godzinie policyjnej. Tu należy podkreślić, że Niemcy bardzo rygorystycznie egzekwowali godzinę policyjną, za jej nieprzestrzeganie były surowe kary, a i sporo Polaków z powodu tej godziny policyjnej Niemcy zastrzelili.
Jak już pisałem, był początek lata, słońce jeszcze stało dość wysoko, było widno acz już obowiązywała godzina policyjna. Gospodyni tego domu postanowiła nie marnować czasu i plewiła grządki w ogródku. No i pech - niemiecki patrol się napatoczył, a to raczej w tamtej okolicy było rzadkością. No i maksymalnie zaskoczona słyszy od pewnie jakiegoś sudeckiego Niemca maminka do spani". Oczywiście nie dyskutowała z nimi...
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mój dobry znajomy- Żyd z Poznania uratowany został przez zaprzyjaźnionego właściciela sklepu, w którym pacholęciem będąc robił zakupy, a który to właściciel wykazał się rewolucyjną czujnością. Wg opowieści znajomego w momencie, gdy robił zakupy wszedł umundurowany Niemiec. A, że znajomy mało podobny do szczupłego blondaska Niemiec po chwili szarpał się z kaburą. Widząc to właściciel siłą niemalże przesunął go w stronę lady zachwalając asortyment. Znajomy ( zapewne w mokrych spodniach ) uciekł.

A może być okupacja sowiecka?

Babcia mojej żony mieszkała w 39 we Lwowie. Któregoś dnia większą watahą dzieci bawili się na ulicy. Zabawa była przednia- grali w dziada granatem :-) Efekt mógł być różny. Im się udało- przechodzący Rosjanin ( musi być oficyjer, bo w mundurze :-) zabrał im niebezpieczną zabawkę.

Pozdrawiam.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Opowieść piąta.
Miejsce akcji okolice tej samej stacji Dąbie, podmiejski pociąg zwany Kocmyrzówką", tyle że jakieś ze dwa lata wcześniej. Środek bardzo upalnego lata, wracający z pracy ludzie nie mają ochoty kisić" się w wagonach - wolą wisieć na stopniach [starsi forumowicze zapewne pamiętają słynne w PRL'u winogrona"]. Pociąg zwalnia bo wchodzi w zakręt, gdzie Niemcy prowadzą jakieś prace przy nasypie [robotnikami są więźniowie, chyba Żydzi, a pilnuje ich dwóch uzbrojonych Niemców]. No i jednemu z tych Niemców nie podobają się ci ludzie wiszący tak na stopniach zamiast siedzieć w wagonach - wiadomo u Niemców mać ład, porządek i dyscyplina. No i staje przy torach i bierze karabin za lufę i okłada kolbą tegoż tych wiszących na stopniach. Osoba, która to mi opowiadała miała zmysł przedsiębiorczości", więc zamiast gnieść się z innymi na stopniach poszła na koniec pociągu, spuściła taką klapę służącą do [potencjalnego] przejścia do następnego wagonu [gdyby taki był dołączony do składu] no i w takich komfortowych warunkach wracała z pracy do domu [co ważne w tej opowieści, klapa miała po bokach metalowe poręcze]. Ale przyszedł czas i na niego. Niemiec, chyba z rozpędu, zamachnął się na koniec karabinem i na niego, tyle że wyrżnął o tą poręcz i karabin rafił szlag".
Zobaczyć minę zupełnie ogłupiałego Niemca trzymającego za pas dyndające się to coś, co zostało z karabinu - bezcenne. Tyle tylko, że tego drugiego Niemca ogarnęła jakaś furia, zaczął biec po torach i w biegu strzelać yłem jak na tarczy, nigdzie nie mogłem się schować, widziałem tylko tego Niemca i lufę karabinu z której co chwila następował błysk wystrzału". Minuty wlekły się w nieskończoność, ale na szczęście pociąg przejechał ten feralny zakręt i przyspieszył. Niemiec został w tyle, a bohater tej opowieści nie czekał aż pociąg wjedzie na następną stację, tylko dużo wcześniej przed nią wyskoczył w biegu i opłotkami wrócił do domu.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sorry za literówkę bo miało być: wiadomo u Niemców ma być ład...".
Kol. Yeti dzięki za udział w tym wątku, a odnośnie tej pierwszej okupacji sowieckiej to niestety, ale niewiele mam do powiedzenia. Jedyne co mogę zapodać to wspomnienia matki mojego kolegi, która wówczas była bardzo młodą osobą i z tej okupacji pamiętała jedynie, że w szkole było bardzo fajnie o sowieci wprowadzili dużo lekcji gimnastyki" [zwanych obecnie lekcjami WF-u]. No i wspomnienia znajomej mojego ojca, po wojnie pracownicy Polskiego Radia, która wspominała, że Polaków we Lwowie bardzo cieszyło w [chyba] 1940 roku gdy niemieccy podoficerowie szkolący właśnie w tym Lwowie sowieckich [sic!] rekrutów bardzo ich przy tej okazji czołgali" - sprawa swoją drogą sama w sobie dość ciekawa, bo nigdzie więcej się nie spotkałem z informacją o takich praktykach. No i jeszcze wspomnienia mojego ojca z kilkunastodniowej bytności pod sowiecką okupacją we wrześniu/październiku 1939, ale o tym już kiedyś pisałem na forum.

Pozdrawiam
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akcja z konca wojny - moj ojciec wywieziony na roboty razem z matka i bratem (dziadka zamordowalo NKWD) - mieszkali w miejscowosci Vrchlabi - okolice Sniezki po czeskiej stronie. Babcia pracowala w przedzalni a mieszkali u bauera ktorego syn stracil pod stalingradem oko, reke i noge - bywalo ciezko :(
Ale po wyzwoleniu przez ACZ wracali w swoje strony ciagnac wozek wyladowany jakims tam majatkiem oraz wujkiem - 4 latkiem. Droga jak to w gorach prowadzila serpentynami - podczas pokonywania jednego z zakretow (w dol) urwal sie dyszel z tego wozka - efekt - wujek wraz z majatkiem" zasuwal na dol po kocich lbach. Na szczescie przechodzila kolumna zolnierzy ACZ - rzucili sie za tym wozkiem i szczesliwie uratowali cala zawartosc...- Jak wspominal moj ojciec to iskry lecialy im z pod butow jak hamowali ten niezle rozpedzony wehikul...
Moze nie jest to zbyt dramatyczna opowiesc w porownaniu do tych od Yetiego i Balansa - ale trudno :)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Babcia miała wtedy kilka lat. A może człowiek radziecki miał dobry dzień?

Ale są także sytuacje, które są i szczęśliwe i tragiczne. Mój ś.p. Dziadek był poszukiwany przez Niemców. Czasami nocował w domu, czasami u rodziny. W czasie jednego kotła nie było go u siostry- zabrano jej męża. Skończył w obozie, a Dziadek jeszcze kupę lat po wojnie starał się siostrze i jej dzieciom pomagać finansowo. Takie wyrzuty sumienia. Życie za życie.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzięki kol. Woytas za zamieszczenie rodzinnych wspomnień w tym wątku. No to może tak przy okazji zapodam i ja coś mniej dramatycznego z czasów okupacji, a przy tym dość humorystycznego.
Czyli opowieść szósta.
Miejsce akcji - skrzyżowanie ulicy Dietla i Starowiślnej w Krakowie w roku 1942? [plus minus jeden rok].
Ruchem drogowym na tym skrzyżowaniu kieruje niemiecki policjant [niemiecki a nie nasz granatowy]. W pewnym momencie wchodzi na to skrzyżowanie góral i nie" po przekątnej a skuśkę" [tu moja uwaga dla młodych forumowiczów bo może nie wiedzą - ludowy strój góralski był wtedy zwyczajnym ubiorem codziennym mieszkańców gór]. Niemiec na chwilę głupieje, ale szybko odzyskuje rezon, zatrzymuje ruch i gestem ręki przywołuje do siebie górala. Ten bardzo zdziwiony podchodzi do Niemca. A Niemiec bez słowa wali go na odlew w...papę.
Góral ma jeszcze bardziej zdziwioną minę - wyraźnie zupełnie nie rozumie za co oberwał...
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

1944 r. Bateria przeciwlotnicza zajęła pozycje na wzgórzu za wsią, w której mieszkali moja babcia i dziadek. Niemcy wyłapali kury i przynieśli babci do ugotowania.Kury były wiekowe i twarde. Babcia gotowała i gotowała.... aż kury się rozgotowały.Na szkieletach nie było mięsa. Przyszli Niemcy na obiad i... stwierdzili, że babcia z dziadkiem kury zjedli. Postawili pod ścianę domu i zabierali się do rozstrzelania.Lament ogromny. W tym czasie przez wieś przejeżdżał osobowy samochód. Zatrzymał się.Wysiadł z niego oficer niemiecki i podszedł do żołnierzy. Dziadek jako jeniec armii rosyjskiej z I wś znał niemiecki.Nauczył się pracując u bauera. Zaczął mu tłumaczyć zaistniałą sytuację. Jego niemczyzna zainteresowała oficera.Proszę sobie wyobrazić, że dogadali się.Oficerem tym był syn tego Niemca, u którego dziadek pracował. Moja mama po raz pierwszy w życiu jadła czekoladę, a bateria zmieniła pozycję. Działa ustawiono dalej od wsi pod lasem i dzięki temu wieś nie poszła z dymem. Rosjanie strzelali do tych dział. Ich pociski padały w las, a mogły wcześniej trafiać w zabudowę wsi. Przed wyjazdem baterii na inne pozycje do dziadka przyszedł ten oficer i powiedział, żeby nie siedzieli w przygotowanych ziemiankach tylko ukryli się w lasach, ponieważ przez wieś będzie przechodził żołnierz frontowy". Z nimi nic nie wiadomo.Tak też i zrobiono. Po przejściu frontu wrócili do wsi i zobaczyli, że większość ich ukryć została potraktowana granatami choć wieś nie została podpalona.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Porządne picie bimbru też może uratować życie.
Lato 1943 r.Mój wuj, oficer AK, wtedy k-nt placówki siedział u rodziny. Miał przygotowane schronienie w kuchni przy płycie.
Była to wnęka pod podłogą,w której należało położyć się po uprzednim wyjęciu deski podłogowej.
W dniu odpustu MB Ostrożanskiej siedział za stołem biesiadnym z rodziną i znieczulał się bimbrem.Czas płynął a bimbru nie ubywało a wręcz przybywało.Wiadomo. Święto, a rodzina zasobna.
Wujenka w tym czasie gotowała na kuchni coś na gorąco.Stał gar z wrzącą zawartością. Nikt nie wie w jaki sposób i którędy na podwórzu znaleźli się żandarmi z Ostrożan.Moj dziadek z synkami zdążyli schować dokładnie znieczulonego bimberkiem wuja z jego żołnierskim wyposażeniem do skrytki". Do kuchni wszedł zwalisty żandarm - pochodził z Hanoweru i nazywał się Otto. Miejscowi przezywali go Tucznik ".Zaczął zaglądać do garów. Dziadek chciał go posadzić za stołem, ale że był również kompletnie znieczulony to trącił Ottona, który przewrócił gar z kipiącą zawartością na podłogę.Wrzątek szczelinami polał się po plecach ukrytego wuja.Ten nic nie czół bo i poczuć nie mógł więc nie krzyknął z bólu. Żandarm złorzecząc wziął flaszki z bimbrem i wyszedł z domu. Dziadek z synkami wyjęli z kryjówki ukrytego wuja. Koszulę zdjęli razem ze skórą.On nic nie czuł. Wyć z bólu zaczął dopiero później. Tak oto nadmierna konsumpcja bimbru uratowała wuja i rodzinę mojego taty.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzięki Jawor1956 za zapodanie ciekawych wspomnień rodzinnych.
No to i ja jeszcze coś dodam od siebie w tej konwencji.
Czyli opowieść siódma.
Styczeń 1945 rok, ostatnie dni, a może godziny? niemieckiej okupacji. Miejsce akcji - duży, murowany młyn parowy w okolicach Krakowa. Front już bardzo blisko, Niemców niewielu w okolicy [na opuszczonym gigantycznym węźle lotniskowym pozostawili po sobie dwa Fw -190 i kilka pociągów amunicji]. Co chwila przelatują na małej i średniej wysokości całe stada" sowieckich IŁ-2, Pe-2 i Bostonów. No a ten młyn ciągle pracuje i dym się unosi z komina... Ktoś bardziej przytomny zwraca uwagę kierownikowi młyna [Polak o nazwisku S.], że to może w końcu zirytować jakiegoś sowieckiego lotnika, że tu front tuż tuż, a tu jakaś fabryka pracuje jeszcze dla Niemców i p........ bombą. S. wpada w panikę i każe zalać wodą palenisko akurat w momencie gdy nadlatuje kolejna fala sowietów. No i Sokoły Stalina" dostają prosto w dziób" olbrzymi kłąb pary i dymu. Ale pewnie doskonale zdawali sobie sprawę, że to tylko młyn, bo żadna bomba nie spadła...
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Głód i pragnienie też może pomóc w szczęściu.
1945 r.po żniwach. Komendant pow. WiN BP Korycki " siedzi na ganku i pisze coś na maszynie. Jest zaraz po południu. Upał.Muchy.Senna atmosfera. Mój ojciec jako młody chłopak siedzi na polnej gruszy rosnącej w pobliżu domu i pilnuje okolicy. Z pobliskiego lasu wyłania się grupa sowietów.Idą do domu dziadka.Tata na czworaka dociera do domu i ostrzega Koryckiego". Ten chowa się w domu w skrytce za podwójną ścianą.Babcia chowa maszynę do pisania przy wejściu do stodoły i przykrywa snopkiem zboża. Sowieci na podwórzu i zaczynają przeszukanie.Zabrali się do wyrzucania słomy ze stodoły potykając się prawie o snopek pod którym stoi maszyna.
Kurz i temperatura robi swoje. Coraz mniejszy zapał do pracy.
Część sołdatów z komndirem zaczyna się kręcić w poszukiwaniu miejsca do siedzenia.Babcia stoi i patrzy. Cholera zaraz wezmą stojący pojedyńczy snopek i usiądą.Znajdą maszynę. Postanawia ratować sytuację. Wyciąga zsiadłe mleko i woła komnadira i ten odszedł od snopka - wypił cały garnek.Atmosfera rozluźnia się.Komandir woła stojących przy snopku sołdatów na wodę ze studni.I oni odchodzą. Pracujący w stodole kończą wyrzucanie snopków z których część przykryła ten jedyny". Niebezpieczeństwo chwilowo zażegnane.Babcia zaprasza komndira na stakana. Sadza go w pokoju, w którym jest za podwójną ścianą kryjówka k-nta.Komandir zaczyna sam biesiadować ! Sołdaci robią dokładny przegląd pomieszczeń w domu, ale do pokoju w którym biesiaduje komndir nie wchodzą.
W czasie kiedy oni łazili po obejściu to komandir zdążył się zalać do nieprzytomności.Odchodząc zabrali go i ponieśli na noszach. Koryckiemu" dostało się od babci za to ,że nie zabrał ze sobą maszyny, tylko chwycił papiery i się schował.Dostało się też i tacie, że późno dostrzegł sowietów.On cierpiał potem najbardziej - zabrali siodełko rowerowe, które umocował do konaru gruszy, żeby wygodniej było siedzieć. Drzemać już nie mógł.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...
To i ja opowiem sobie znaną sytuację kolega mojej babci pan s ratuje 12 żydów od mordu i chowa w ziemiance pod stodołą nagle niemcy zrobili sobie tam garaż dla żelaznego pojazdu pan s dokarmiał żydów przez dwa miesiące aż ruscy podeszli i niemcy uciekli pan s po wojnie wybudował wielki dom za pieniądze od żydów któży wyjechali do usa niedługo potem umiera na chorobę serca której się nabawił przez sprepstres podczas chowania żydów.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Znajomego ojciec w czasie wojny woził często rowerem chleb dla swojego ojca-mlynarza, który pracował w pewnej odległości od domu... no i tak pewnego dnia jeszcze jako młodziutki chłopak jedzie rowerem i wiezie dla ojca kilka bochenków chleba, aż zatrzymuje go patrol rosyjski i widząc przy młodym kilka chlebów zostaje automatycznie oskarżony o zaopatrywanie w żywność partyzantów. Chłopak tłumaczy że ie", ale widać że jest o krok od smierci-nijak nie może przegadać ruskich... nagle nadjeżdża pewien znajomy z wioski i poświadcza prawdomówność chłopaka... uchodzi żywy.............
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A jo zamieszcze historie dosc smieszna - wujek opowiadał, że w 1945 gdy wkroczyli rosjanie wojskowy kucharz codziennie gotował pełny kocioł krupniku, a potem wszystko wylewał.W końcu zapytali go po co gotuje tą zupę, jak i tak pózniej ją wylewa?
- Bo taki mam rozkaz - odpowiedział.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wojenne zupy.
Koniec lipca 1944, wieś Rudno koł Kołbieli. Mnóstwo niemieckiego wojska i kuchnia, a przy kuchni kręcące się wygłodniałe polskie dzieci. Gdy niemieccy żołnierze dobrze podjedli (bo czekał ich w bój), kucharz (Ślązak) ukradkiem nalewał zupę do naczyń dzieciaków. Pozostali żołnierze spełnili swój (typowo niemiecki) obowiązek i zakapowali kucharza do oficera. Oficer grożąc pisotoletem kucharzowi przypilnował, aby kucharz wylał zupę na ziemię i rozgarnął ją. Potem w tym samym miejscu na długo pojawiła się rosyjska kuchnia i już nikt nie widział, aby wylewano zupę, a dzieciaki podjadały z tej kuchni.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie