Skocz do zawartości

Polscy piloci uratowali kilkadziesiąt tysięcy osób


Rekomendowane odpowiedzi

Bardzo, bardzo ciekawy artykuł. Nie wiedziałem w zasadzie nic o udziale Polaków w misji humanitarnej w Etiopii. Niestety jesteśmy narodem, który nie umie się dobrze zareklamować. W Muzeum Lotnictwa Polskiego już dawno powinien stać Mi-8 w barwach tej misji z tablicą informacyjną po polsku, angielsku i niemiecku. Czasami mam wrażenie, że na eksport w świat eksponujemy tylko nasze wady i kompleksy.
Artykuł rewelka, warto by wkleić treść, coby nie zaginęła w w otchłani internetu.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No wiec tu macie cały artykuł : W czasie czterozmianowej misji w Etiopii polskie załogi śmigłowców uratowały kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Zapomnianą historię udziały Polaków w spektakularnej operacji humanitarnej opisuje Polska Zbrojna".Etiopia przez stulecia potrafiła utrzymać niezależność od potęg kolonialnych. Straciła wolność dopiero w 1935 roku, po najeździe faszystowskich Włoch. Po odzyskaniu niepodległości (1941 rok) kraj borykał się z problemami typowymi dla Afryki: najpierw pod rządami ostatniego cesarza Hajle Selasjego I, a potem komunistycznego pułkownika Mengystu Hajle Marjama. Polityka tego ostatniego nie uchroniła mieszkańców przed skutkami długotrwałej suszy i klęską głodu w latach 1984-1985. Zmarło wtedy 1,5 miliona mieszkańców Etiopii. Na prośby komunistycznego dyktatora o wsparcie pierwszy zareagował Związek Radziecki. Dopiero jakiś czas później, po wyemitowaniu przez telewizję kanadyjską programu o głodujących ludziach, na pomoc ruszył także świat zachodni. W ciągu kilku miesięcy w Etiopii pojawiły się tysiące ton żywności. Powstał jednak problem, jak w wielkim, 80-milionowym kraju te dary rozprowadzić. Największego wsparcia logistycznego (cały pułk lotniczy złożony z dwunastu samolotów An-12, 24 śmigłowców Mi-8 i 300 ciężarówek) udzielił Etiopczykom Związek Radziecki. Rosjanie mieli gigantyczne możliwości transportowe, ale brali udział wyłącznie w wielkich zorganizowanych akcjach.

Poprawa wizerunku

Tymczasem brakowało sprzętu, z którego użyciem można by było dostarczać żywność bezpośrednio do niewielkich, odciętych od świata grup ludności. Na ambach - płaskowyżach porozcinanych rozpadlinami - znajdowały się zazwyczaj pojedyncze wioski i zespoły klasztorne. Duży samolot transportowy nie był w stanie tam wylądować, a nawet zrzucić ładunku na spadochronach, ze względu na wiatr. Transportowce - brytyjskie i niemieckie - były na miejscu, ale potrzebowały naprowadzających na cel i badających sytuację śmigłowców.

Wtedy z pomocą przyszli Polacy. W 1985 roku rząd PRL zdecydował o wysłaniu do Afryki trzech śmigłowców Mi-8 wraz z 22-osobową grupą pilotów i personelu naziemnego. Polska misja zagraniczna miała nie tylko wzmocnić obecność Układu Warszawskiego w Afryce, lecz także poprawić na arenie międzynarodowej wizerunek kraju i jego armii po niedawno zakończonym stanie wojennym.

Jako pierwszy w Etiopii pojawił się główny inżynier Wojsk Lotniczych pułkownik pilot Antoni Milkiewicz, który poznał panujące tam warunki i zaproponował potencjalne lotniska dla polskiej misji. Śmigłowce i większość personelu pochodziła z 37 Pułku Śmigłowców Transportowych. Szefem misji mianowano pułkownika pilota Kazimierza Pogorzelskiego, który miał już za sobą doświadczenia z Afryki - misję w Libii. Dowodzoną przez niego jednostkę nazwano Polską Lotniczą Eskadrą Pomocy Etiopii (PLEPE).

Polacy dotarli do celu 10 lutego 1985 roku, a ich maszyny czekały na pokładzie m/s Wiślica" od 28 stycznia. - Pomoc rządu ograniczyła się do przerzutu statkiem sprzętu do portu - wspomina Pogorzelski - Nie dostaliśmy pieniędzy na transport i paliwo. Nie było nawet umowy z Etiopią, która precyzowałaby, czy możemy nosić ze sobą broń.

Ostatecznie wszystko przewieziono na lotnisko pod Addis Abebą jednym, wielokrotnie kursującym tam i z powrotem samochodem. Śmigłowce przyleciały na miejsce same. Problemy z paliwem rozwiązano w ten sposób, że Polacy mieli je otrzymywać od Rosjan i rozliczać się z nimi w rublach, co w tamtych czasach było dla nas niezwykle korzystne. Nasi rodacy nie cierpieli na brak zajęć. Wszyscy, łącznie z lekarzem, pełnili dyżury w kuchni. Obowiązki kucharza przejął kwatermistrz grupy w stopniu majora.

Krzyż czy szachownica?

Do kłopotów personalno-gospodarczych szybko doszły polityczne. Dowódca radzieckiej misji wojskowej zadeklarował wszelką pomoc, ale spodziewał się, że trzy polskie Mi-8 podporządkują się i pomogą w wykonywaniu zadań jego potężnemu kontyngentowi. Pogorzelski zdawał sobie sprawę z sytuacji politycznej, ale odmówił. Tłumaczył, że zadaniem PLEPE jest jak najszybsze dostarczenie pomocy ludziom, zwłaszcza że o natychmiastowe wsparcie prosiły ONZ oraz RAF i Luftwaffe, których Transalle i Herculesy nie były w stanie docierać z pomocą do wielu części kraju.

Białe Mi-8 z wymalowanymi czerwonymi krzyżami były gotowe do akcji. Szybko pojawił się jednak kolejny kłopot - Międzynarodowy Czerwony Krzyż miał za złe Polakom (kojarzonym ze wspierającą komunistyczny reżim grupą radziecką) używanie tego symbolu. Polacy, w obliczu ogromnej ludzkiej tragedii, nie chcieli wikłać się w bezcelowe spory i przemalowali krzyże na wielkie biało-czerwone szachownice. Polskie załogi rozpoczęły działania już następnego dnia po urządzeniu się na lotnisku. Mi-8 wyszukiwały na ambach dogodnych miejsc do dokonywania zrzutów, przewoziły też komisje (z NATO i ONZ), które oceniały potrzeby lokalnych społeczności. Czasami transportowano dziennikarzy, a z okazji wielkiego charytatywnego koncertu - także światowej klasy artystów.

Załogi śmigłowców oznaczały większe płaszczyzny terenu, gdzie samoloty mogły przeprowadzić dropping", czyli zrzucić palety z żywnością. Czasami z takich miejsc polskie śmigłowce rozwoziły pomoc po okolicy. - Na najmniejsze amby sami dowoziliśmy zaopatrzenie, bo samolot nigdy by tam nie trafił. Nie było też dróg dojazdowych dla samochodów - wspomina Pogorzelski - Zdarzało się, że do lądowania było tak mało miejsca, że śmigłowiec stawał jednym kołem na ziemi, a załoga szybko wyładowywała żywność.

Z czasem Polacy doszli do wniosku, że pomimo ogromnego ładunku paliwa latają niedociążeni, a wolne miejsce można by było jakoś wykorzystać. Pomysł poddali sami Etiopczycy, którzy zmyleni kolorami śmigłowców krzyczeli na ich widok: Doctor, help!". Powstała koncepcja zapełnienia pustych kilogramów" zespołami medycznymi złożonymi z członków organizacji Lekarze bez Granic. Pomoc medyczna była początkowo udzielana przy okazji transportów z żywnością, a później powstały stałe punkty pomocowe.

Co na to NATO?

Współdziałanie z RAF i Luftwaffe musiało doprowadzić do wzmocnienia kontaktów Polaków z natowskimi żołnierzami. Pierwsza zmiana PLEPE nie została w żaden sposób poinstruowana odnośnie do tego, jak ma się zachowywać w stosunku do potencjalnych przeciwników z Zachodu, nie było więc żadnych ograniczeń we wzajemnych kontaktach. Mieszkający na co dzień w namiotach Polacy bardzo chętnie chodzili na angielski five o’clock w najlepszym hotelu stolicy.

- Raz w tygodniu organizowano naradę na temat dalszych planów rozwożenia żywności - opowiada Pogorzelski - Przedstawiciele ONZ i lokalnych władz informowali o potrzebach ludzi, a my z Brytyjczykami i Niemcami ustalaliśmy, jak im pomóc. Żartowaliśmy: My możemy zrobić to i to, ale co na to NATO". A oni pytali, co na to Układ Warszawski. Rosjanie na tych naradach się nie pojawiali.

Pierwsza zmiana miała trwać od lutego do kwietnia 1985 roku, ale z powodu katastrofalnej sytuacji w Etiopii przedłużono ją do sierpnia. Jej zadania przejęła druga zmiana, pod dowództwem pułkownika pilota Kazimierza Chojnackiego, który ukrócił kontakty towarzyskie z zachodnimi współpracownikami, ale nadal na podobnych zasadach współpracował z ONZ i NATO do lutego 1986 roku. Po roku przerwy w Etiopii pojawiły się jeszcze trzecia i czwarta zmiana PLEPE (dowodzone przez pułkowników pilotów Józefa Gomółkę i Jana Sorokę).

Wielkie polskie śmigłowce wykonały w Etiopii bardzo pożyteczne zadanie. Kiedy w lutym 1985 roku przystępowały do akcji, ONZ miała do dyspozycji tylko niewielki szwajcarski Bell-406. Polska misja, rozwożąc żywność do trudno dostępnych rejonów, uratowała życie kilkudziesięciu tysiącom osób.

Maciej Szopa dla Polskie Zbrojnej"
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie