Skocz do zawartości

Gdzie rozpoczęła się druga wojna światowa?


8total4

Rekomendowane odpowiedzi

Pięciu rezerwistów stacjonujących w Krzepicach ruszyło na nocny zwiad. Jechali na rowerach, wzdłuż granicy z Niemcami. To właśnie w ich kierunku padła pierwsza seria strzałów. Punktualnie o 3:30, 1 września 1939 roku. W małym śląskim miasteczku, a nie na Westerplatte właśnie rozpoczęła się druga wojna światowa.


Zbliżający się kataklizm niemal wyczuwało się pod skórą. Szmalcownicy, którzy jeszcze odważyli się przekraczać granicę przynosili do miasta same złe wieści. Po pobycie u rozwścieczonych sąsiadów donosili: - Przy granicznych słupkach coraz więcej hitlerowskiego wojska, coraz więcej ciężkiego sprzętu. Całe niemieckie wsie zamieniły się w kwatery dla armii.

Wojnę więc czuć było w powietrzu, w Krzepicach dosłownie buczała ona w uszach. Sześciotysięczne wówczas miasteczko od połowy sierpnia przeszywa nieustanny ryk silników - pracujących czołgów, motorów, zbrojącego się wojska. Polacy chcąc zapobiec złu, stawiają zasieki, ale niemieccy żołnierze tylko kpią: - To zasieki na króliki - śmieją się do rozpuku. Śmieją się, ale wciąż nie atakują.

31 sierpnia 1939 roku ryk silników z drugiej strony nie milknął ani na chwilę, w nocy nie pozwalał zasnąć. Ale senne, umęczone Krzepice kładą się do łóżka, żeby choć na chwilę zmrużyć oczy. Na pewno nie śpi pięciu rezerwistów Kampanii Obrony Narodowej. Mężczyźni wsiadają na rowery, ruszają na nocny zwiad wzdłuż granicy. W ich kierunku pada seria strzałów. Jest punktualnie 3:30. Pierwszy hitlerowski żołnierz stawia właśnie nogę na polskiej ziemi. Rozpoczyna się druga wojna światowa.
REKLAMA


Krzepice wciąż śpią. Budzą się, gdy na miasto spadają pierwsze bomby, już po godzinie piątej rano. Gdy mieszkańcy wstają z łóżek miasteczko opanowane jest przez Niemców. Hitlerowcy zdobywają Krzepice niemal bez walki, ale to tu ginie pierwszy człowiek Hitlera. Niemiecki żołnierz wjeżdża motocyklem do rzeki i rozbija głowę o most. Ginie na miejscu.

- Na odcinku około piętnastu kilometrów stacjonowało pod koniec sierpnia kilka niemieckich dywizji, te najlepsze, najbardziej doborowe, które maksymalnie w trzy dni miały dotrzeć do Warszawy i opanować stolicę. W sumie około 45 tysięcy żołnierzy. Już od połowy sierpnia niemieccy saperzy na Liswarcie budowali most pontonowy, żeby ułatwić przekroczenie granicy swoim dywizjom pancernych - opowiada Romuald Cieśla.

Cieśla w Krzepicach to przysłowiowa alfa i omega. Jest miejskim radnym, z wykształcenia plastykiem, z zamiłowania historykiem. W swojej książce Blaski dawnych Krzepic", ze szczegółami opisał atak hitlerowskich Niemców na Polskę. Dlatego wędrówkę po Krzepicach warto rozpocząć właśnie od wizyty u Cieśli.

Mówi dużo, ale nie przynudza, co rusz zaskakując kolejną tezą, kolejnym szczegółem wygrzebanym ze starych dokumentów. - Te strzały o 3:30 to tak naprawdę trochę przypadek. Prawdopodobnie wojska niemieckie przekroczyły granicę już po północy. Żołnierze ogień otworzyli jednak dopiero wtedy, gdy nadjechał rowerowy patrol Polaków - tłumaczy.

Cieśla zabiera nas na rogatki Krzepic, do Podłęża Królewskiego, maleńkiej wsi schowanej tuż za miastem. To właśnie tutaj padły pierwsze strzały w 1939 roku. Wtedy biegła tu polna dróżka, dziś ciągnie się asfaltowa szosa. Na horyzoncie widać Bodzianowice - wieś, z której ponad siedemdziesiąt lat temu ruszyła inwazja hitlerowców. Niemieccy żołnierze przemierzyli Liswartę, wtedy rzekę graniczną, na podmokłych łąkach rozwinęli dywan" z bali drzewa powiązanych drutami, rozłożyli żeliwne płyty, po których sunęły czołgi wkraczające do Polski. Naprzeciw nim stanęło stu ludzi. Trochę ułanów, rezerwistów, policjantów, pograniczników. Garstka ludzi. Bohaterów z jednym karabinem maszynowym i starymi lebelami" pamiętających jeszcze pierwszą wojnę światową.

- Pewnie nie zdawali sobie sprawy, jak potężne wojsko mają przeciwko sobie. Ale dzięki ich bohatersku udało się opóźnić atak na Warszawę. Są teorie, które mówią, że gdyby nie obrona pod Krzepicami do wojny nie przystąpiłyby Francja oraz Wielka Brytania. Tym bardziej pamięć o tym, co wydarzyło się w Krzepicach powinna zostać zachowana. Tymczasem niewiele osób w ogóle wie o tym, że wojna rozpoczęła się właśnie u nas. O 3:30. - mówi Romuald Cieśla.
REKLAMA


Historia wymaga korekty?

Wbrew teorią Cieśli podręczniki do historii dały hitlerowcom jeszcze 75 minut na atak. Historycy odnotowują;

Godzina 4.30. Niemiecki pancernik Schleswig-Holstein" przyjął stan gotowości bojowej. Na Westerplatte zarządzono alarm.

Godzina 4.43. W dzienniku pokładowym odnotowano Schiffgeht zum Angriff auf Westerplatte wor" czyli okręt idzie do ataku na Westerplatte".

Godzina 4.45. Pada pierwsza salwa ogniowa rozpoczynająca drugą wojnę światową.



Romuald Cieśla: - Adolf Hitler obiecał Niemcom przyłączenie Wolnego Miasta Gdańsk do Rzeszy i po zajęciu Gdańska pochwalił się tym w Reichstagu. To dla Niemców miał być dowód, że Hitler słowa dotrzymuje, że mogą mu zaufać. Dlatego dla hitlerowskiej propagandy zdobycie Westerplatte było dużo bardziej priorytetowe niż wkroczenie do małych Krzepic. Z kolei po wojnie polskie władze za punkt honoru przyjęły podkreślenie polskości Gdańska i znów skupiono uwagę społeczeństwa na obronie Westerplatte. O Krzepicach cisza panuje do dzisiaj.

Miasteczko chcę tę ciszę przekrzyczeć, żeby o Krzepicach zaczęto pisać w podręcznikach, zaczęto uczyć w szkołach. Nie po to wcale, żeby obalić mit bohaterskiej obrony Westerplatte, ale po to, żeby oddać prawdę historii, żeby upchnąć w niej swoją mieścinę.

Upór Krzepic tym większy, że historycy mówią już o Wieluniu, nie tak przecież dalekim, bo oddalonym zaledwie o 35 kilometrów, a nad który dawniej również zsunęła się zasłona milczenia. Pięć minut przed atakiem na Westerplatte, niemieckie Luftwaffe spuściło bomby na Wieluń. Zginęło wtedy 1,2 tys. osób - ludności cywilnej, bo w mieście nie stacjonowało polskie wojsko. Kiedyś o tym nie mówiono, dziś Główna Komisja Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu uznaje, że druga wojna światowa rozpoczyna się właśnie w Wieluniu, mimo, że do bombardowania miasta dochodzi ponad godzinę później niż do epizodu z rowerowym patrolem Polaków.


W Krzepicach nie szukają zwady, nie chcą wychodzić przed szereg ale boli ich, że w kontekście wybuchu drugiej wojny światowej częściej wspomina się o Szymankowie, małej wsi pod Tczewem, gdzie polscy kolejarze zakręcili zwrotnicą tak, że niemiecki pociąg pancerny, który miał zająć Tczew zamiast do miasta, wjechał na ślepy tor. Dzięki temu udało się wysadzić w powietrze most i pokrzyżować plany hitlerowcom, za co kolejarze i celnicy z Szymankowa zapłacili życiem. Ale znów, pierwsze strzały w Szymankowie padły kwadrans po czwartej czyli sporo później niż pod Krzepicami. O tym jednak historia milczy.

- Tego dnia w różnych rejonach kraju mogło dochodzić i dochodziło do różnego rodzaju epizodów, prowokacji ze strony hitlerowców, o niektórych takich sytuacjach możemy nawet jeszcze nie wiedzieć. Epizod w Krzepicach był jedną z takich sytuacji, o której powinno się pamiętać, ale który tak naprawdę nie miał większego wpływu na przebieg działań wojennych na początku września. Na pewno nie jest to wydarzenie, które zmienia ocenę września 39 roku. Z tego względu atak pod Krzepicami powinien znaleźć swoje miejsce w historii swojego regionu, żeby został zapamiętany, ale nie ma potrzeby zmieniać podręczników do szkół. To zbyt małe wydarzenie. Obrona Westerplatte i bombardowanie Wielunia stały się już symbolami, które działają silniej na wyobraźnie Polaków – uważa profesor Andrzej Ajnenkiel, historyk.

Ku przestrodze żywych i pamięci pomordowanych

W Krzepicach jednak robią co mogą, żeby wepchnąć miasteczko w nurt historii. O tym, że właśnie tutaj rozpoczęła się światowa pożoga wywołana przez hitlerowców uczą w miejscowej szkole, mówią na mszach w kościele. To jednak za mało. W miejscu dawnej granicy państwowej ciągnie się dziś granica między dwoma województwami - śląskim i opolskim. Dawny rów graniczny porosły chwasty, śladów piekła sprzed ponad siedemdziesięciu lat nie widać. Tylko od czasu do czasu rolnik na swoim polu znajdzie jakiś kawałek żelastwa, jakąś spróchniałą belkę, nic szczególnego. Po prawej stronie drogi spokojnie szumi stary las. Gęsto porośnięty był azą wypadową" dla niemieckich żołnierzy. Drzewa pamiętają, ale żeby ludzie nie zapomnieli w Krzepicach na rynku, postawili właśnie kamień z tablicą pamiątkową. Ku przestrodze żywych i pamięci pomordowanych".

źródło:
http://portalwiedzy.onet.pl/4869,25297,1624258,3,czasopisma.html
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Moim zdaniem sprawa nie jest tak prosta i jasna jak się ją przedstawia w artykule - z braku źródeł, oraz pewnie w wyniku przenikania się poszczególnych informacji, co powoduje ich ewolucję w owe", często niepotwierdzone bądź sprzeczne z prawdą.

Po raz kolejny słyszę inną wersję dotyczącą strzałów o 3:30 w rejonie Krzepic..
Tu - pojawia się patrol kolarzy-rezerwistów..

Do niedawna ciągle słyszałem wersję jakoby to patrol Kawalerii Dywizyjnej 7 Dywizji Piechoty został ostrzelany właśnie o 3:30 w rejonie na zachód od Krzepic, podczas patrolowania granicy.

Przy czym:
a). w.g. kilku źródeł - Szwadron Krakusów z 7DP rozwiązano wiosną `39 r. a podczas mobilizacji próbowano go odtworzyć, niestety w związku z trudnościami jakie powstały podczas komponowania składu osobowego oraz koni - szwadron" (liczebność nigdzie nie podana) - miał domaszerować tylko do linii Opatów-Wilkowiecko (na drodze z Kłobucka do Krzepic), i tam zastać już ogień nieprzyjaciela, co automatycznie rzuca nieco negatywny pogląd na pobyt kawalerii z 7DP.

b). Pan Kapitan Jan Dobrowolski, w `39r podoficer 27pp z Częstochowy, biorący udział w bezpośredniej obronie Krzepic 1.09.1939r (dowodził drużyną piechoty 27pp, która miała opóźniać właśnie w Krzepicach i pobliskiej Kuźniczce).
W niedawno odbytej rozmowie, sugerował iż oprócz jego drużyny (podawał dokładne lokalizacje stanowisk ogniowych i obronnych) - w Krzepicach znajdowała się tylko słabo uzbrojona kompania Obrony Narodowej, wysunięta pod granicę z Oddziału Wydzielonego Kłobuck", walczącego w składzie 7DP.

Zapytany o Kawalerię Dywizyjną 7DP - stanowczo zaprzeczał jakoby takowa w ogóle istniała czy była sformowana na przełomie Sierpnia i Września `39r. [choć często umiejscawiana jest w źródłach n.t. 7DP].

c) W kilku źródłach jest mowa o patrolu kolarzy, który rzekomo miał być ostrzelany nad granicą około godz. 3:30, niestety póki co - nikt nie podał konkretów t.j. czy byli to np. żołnierze z plutonu kolarzy, wchodzącego w skład dywizyjnej kompanii kolarzy 7DP, czy zwykli szeregowi na rowerach, oraz ich przynależność do wielkich jednostek - t.j. 7 DP czy raczej Wołyńska BK.


W.g moich informacji Krzepic 1.09.39r broniły następujące pododdziały:

- Placówka Straży Granicznej (najpewniej uzbrojonej w broń francuską)
- Drużyna LUB Pluton piechoty z 27pp.
- III. Kompania (Krzepice") z Baonu ON Kłobuck".

W.g polskich źródeł i relacji - pierwszy atak na miasto rusza około 5:40, lecz zostaje zatrzymany.
Sytuację tę doskonale opisuje Pan Kpt. Dobrowolski, którego pododdział był odpowiedzialny za wysadzenie mostu w Krzepicach - mianowicie opisuje On sytuację kiedy razem z wjeżdżającym czołgiem lub samochodem pancernym most zostaje wysadzony, co zatrzymuje niemieckie natarcie.

W późniejszych godzinach t.j. między 6 a 8 rano, najpewniej zostaje rozbita Kompania ON, co potwierdzają relacje żołnierzy IV batalionu / 84pp., którzy mając widok na drogę Krzepice-Kłobuck, między 9 a 12, widzą fale rozbitków z ON, wycofujących się ze zdobytych przez Niemców Krzepic, niosąc stare francuskie karabiny, z poprzedniej wojny"..

Nigdzie nie spotkałem źródła, które jasno opisywało by sytuację w Krzepicach od 3:30 do powiedzmy 9:00, każde źródło mówi o innych jednostkach, innych rodzajach wojsk czy liczebności..
Nie wiadomo nic na temat ingerencji Wołyńskiej BK w teren samego miasteczka, choć i takowa była jak najbardziej możliwa, w związku z tym iż Krzepice leżały na styku Armii Łódź i Kraków (Wołyńska BK i 7 DP).
Niektóre źródła twierdzą iż Kawaleria Dywizyjna 7DP miała wypełnić lukę" jaką były Krzepice, bronione przez w.w. pododdziały, oraz zluzować je..

Natomiast Uczestnicy wydarzeń, którzy przeszli z 7DP szlak od Granicy aż do rozwiązania oddziałów, twierdzą że nic nie wiedzą o istnieniu we Wrześniu `39r Szwadronu Krakusów z 7DP..

Smaczku" vel. zagmatwania całej sprawie dodaje fakt, iż w Wilkowiecku znajdują się mogiły, na których widnieją Nazwiska poległych, a przynależność do jednostki - Ułan 7 DP".


Zanim prowokacja graniczna, czy nawet wkroczenie Niemców na ten teren o 3:30, urośnie do granic pewności", trzeba najpierw zderzyć ze sobą dziesiątki relacji czy źródeł, które jak widać - wcale nie ułatwiają odtworzenia wydarzeń, a wręcz je utrudniają..

Kto ma rację?
Nie wiadomo czy kiedykolwiek można będzie mówić o pewności w tym temacie.

ps. Tak w ogóle to Krzepice nie są cyt. śląskim miasteczkiem", a ostatnim historycznym bastionem Małopolski pn-zachodniej, gdzie rozdzielały się trakty do Wielkopolski i Wrocławia (wzmiankowane m.in. podczas pobytu Kazimierza Wielkiego na krzepickim zamku).

Pozdrawiam i życzę wytrwałości w analizach tematu.
Total.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tu chyba nie o dywersantów się rozbiega sprawa..

dywersanci to choćby wdarli się na Podłęże Szlacheckie, w liczbie kilkudziesięciu ale SG wyrzuciła ich ogniem z granic RP.

I nikt nie mówi że przez to wojna rozpoczęła się kilkadziesiąt godzin przed 1.IX.1939r..

a te kilka lat.. hmm.. właśnie ?
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z innej beczki, wyciągając pomocną dłoń do Poszukiwacza:

Tajna forpoczta Hitlera
Niemieccy dywersanci w Michałowicach koło Siemianowic, wrzesień 1939 r. / fot. IPN
Niemieccy dywersanci w Michałowicach koło Siemianowic, wrzesień 1939 r. / fot. IPN
Dr Tomasz Chinciński, historyk z Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku: Na ok. 4-5 tysięcy obywateli polskich narodowości niemieckiej, którzy ponieśli śmierć we wrześniu 1939 r., najprawdopodobniej około 2-3 tysiące to dywersanci. Reszta to ofiary niewinne: samosądów, wojennej psychozy. Rozmawiał Wojciech Pięciak
Zobacz także:

* Nr 36 (3191), 5 września 2010

Wojciech Pięciak: W historii XX w. jest wiele spraw, gdzie narracje polska i niemiecka są odmienne. Ale chyba nie ma drugiego tematu, co do którego wersje polska i niemiecka byłyby tak różne. Mowa o niemieckiej dywersji w 1939 r. To temat nawet bardziej sporny niż wysiedlenia po 1945 r. Symbolem „Krwawa Niedziela” w Bydgoszczy: polska wersja głosiła, że w 1939 r. Niemcy zaatakowali tam polskich żołnierzy, a niemiecka, że była to masakra niewinnych Niemców, bez prowokacji z ich strony. Dlaczego do dziś to temat sporny?

Dr Tomasz Chinciński: Mówimy o wydarzeniach, w których brały udział tajne służby Rzeszy: wywiad wojskowy (Abwehra) i wywiad SS (Sicherheitsdienst, SD). Takie instytucje nie zawsze zostawiają ślady swych działań, czasem historyk musi poruszać się w świecie poszlak. Co więcej, nie zachowały się kompletne archiwa niemieckie i polskie. Także w sprawie Bydgoszczy: nie ma materiałów, które pozwoliłyby jednoznacznie opisać, co się zdarzyło 3 i 4 września 1939 r., konieczna jest więc rekonstrukcja zdarzeń.

Druga sprawa: w sprawie Bydgoszczy przez 70 lat przetrwały dwie odmienne interpretacje, dwie pamięci – polska i niemiecka – funkcjonując, jak dziś możemy powiedzieć, po części wbrew faktom. Polska pamięć o „Krwawej Niedzieli” mówiła o niemieckiej dywersji, stłumionej przez wojsko, i o represjach, które potem spadły na polską ludność pod okupacją. Wypierano zaś fakt, że miały miejsce także samosądy, że zginęli nie tylko dywersanci, ale też niewinni Niemcy. Z drugiej strony, narracja niemiecka przez długie dekady eksponowała polskie samosądy i nadużycia, negując fakt wcześniejszej niemieckiej prowokacji.

Odmienność obu pamięci wynikała nie tylko z tego, że inne rzeczy pamiętali polscy i niemieccy świadkowie. Brakowało też odwagi, aby – z polskiej strony – przyznać, że zginęli również niewinni Niemcy, a ze strony niemieckiej, że miała miejsce dywersja, która sprowokowała polską reakcję. Także po 1945 r. każda ze stron, w tym historycy, podchodziła do tematu tendencyjnie. Gromadzono materiały mające potwierdzać słuszność własnej interpretacji.
Ale skąd przy tym temacie tak duże emocje? Dziś one wygasły, nie są już tak wielkie jak 20 czy 40 lat temu. Choć widać je jeszcze np. w prasie związanej ze Związkiem Wypędzonych czy wśród ludzi, których przodkowie byli obywatelami II RP. Dlaczego to temat tak ważny? Myślę w ogóle o tzw. „V Kolumnie”: w Niemczech jeszcze długo po roku 1945 negowano fakt, że coś takiego miało miejsce.

Rzeczywiście, w demokratycznych Niemczech długo utrzymywała się skłonność do podważania tego, że przed atakiem na Polskę i potem, w trakcie kampanii wrześniowej, miały miejsce zorganizowana dywersja i sabotaż, sterowane z Rzeszy. Negowali to nie tylko zwykli ludzie, którzy byli obywatelami międzywojennej Polski i po 1945 r. zostali wysiedleni, ale też historycy, zwłaszcza ci mający rodzinne korzenie w Europie Środkowej, w Polsce czy Czechosłowacji. Muszę jednak powiedzieć, że z biegiem lat ta tendencja słabła, podważana przez kolejne pokolenia niemieckich historyków, którzy podchodzili do tego już bez emocji.

Nie powinniśmy zapominać o jednej okoliczności: jeszcze w czasie wojny, od 1939 r., obie narracje – polska i niemiecka – były podtrzymywane i propagowane zarówno przez władze Rzeszy, jak też przez polski rząd. Można powiedzieć, że w pierwszych latach wojny między Polską i Niemcami toczyła się także batalia informacyjna. Stawką było przekonanie świata, w tym zachodnich aliantów, w sprawie kluczowej: kto ponosi winę za wybuch wojny.

Przemawiając 1 września, Hitler wypowiedział słynne zdanie: „Od godziny 5.45 odpowiadamy ogniem”, co miało przekonać niemieckie społeczeństwo, że atak na Polskę to akt samoobrony. Ale dla reszty świata nie było oczywiste, że zaczęli Niemcy?

Władze Rzeszy włożyły mnóstwo wysiłku w przekonanie własnego społeczeństwa, że agresja została przez Polskę sprowokowana. Właśnie działalność dywersyjna, prowadzona przed 1 września na terenie Polski przez ludzi wywodzących się z mniejszości niemieckiej, a zwerbowanych przez Abwehrę i SD, miała przede wszystkim cel polityczny: sprowokować polskie władze do działań represyjnych wymierzonych w mniejszość. Z drugiej strony, organizowano szereg prowokacji, które miały świadczyć, że Polacy prą do wojny – najsłynniejszą była tzw. prowokacja gliwicka, czyli rzekomy atak polskich powstańców, w istocie agentów SD, na stację radiową w niemieckich Gliwicach i nadanie wezwania do antyniemieckiego powstania na Śląsku. „Tajna wojna”, prowadzona latem 1939 r., dostarczyła również politycznych argumentów – uzasadniających później, jesienią 1939 r., brutalne represje na Śląsku, Pomorzu i w Wielkopolsce. Wedle logiki: owszem, jesteśmy brutalni wobec Polaków, ale to odwet za zbrodnie, których Polacy dopuścili się na Niemcach.

W książce „Forpoczta Hitlera” nie tylko rekonstruuje Pan przebieg „tajnej wojny”, ale wiąże ją Pan z polityką III Rzeszy wobec Niemców mieszkających za granicą, zwłaszcza w Czechosłowacji i Polsce. Na czym polegała strategia Hitlera?

Strategię tajnych prowokacji i działań dywersyjnych Rzesza zastosowała nie tylko wobec Polski, ale wcześniej wobec Czechosłowacji. Tu nie chodziło wyłącznie o aspekty wojskowe. „Tajna wojna” wynikała z polityki „Lebensraumu” Hitlera: zdobywania terytoriów w Europie Środkowej i przyłączania do Rzeszy ziem, na których Niemcy mieszkali jako mniejszość – np. w Czechosłowacji i Polsce. W tej strategii ekspansji pewna część mniejszości niemieckiej miała odegrać rolę, którą nazwałbym – sięgając do określenia samego Hitlera – rolą „konia trojańskiego”. Po pierwsze, dzięki prowokacjom dostarczyć argumentów politycznych, którymi można by uzasadniać wszczęcie działań wojennych. A po drugie: zaatakować od wewnątrz. W przypadku Czechosłowacji scenariusz polityczny zrealizowano inaczej niż w przypadku Polski. Ale metody – dywersja, prowokacje – były podobne.

Wróćmy do kwestii: czy we wrześniu 1939 r. nie było oczywiste, że zaczęli Niemcy?

Obarczenie Polaków winą za to, że musiał podjąć działania wojenne, miało dla Hitlera kluczowe znaczenie nie tylko wobec własnego społeczeństwa. Gdyby udało mu się na arenie międzynarodowej uwiarygodnić wersję, że wojnę sprowokowali Polacy – przez incydenty graniczne czy napaści na Niemców mieszkających w Polsce, dokonywane w istocie po części przez agentów SD, albo przez represyjną politykę państwa wobec mniejszości – miałoby to poważne skutki polityczne. Francja i Wielka Brytania mogłyby uznać, że są zwolnione z obowiązku wypełnienia sojuszniczych zobowiązań i nie muszą wypowiadać Niemcom wojny.

Czyli Niemcy poniosły porażkę: Paryż i Londyn wypowiedziały wojnę.

Istotnie, działania dywersyjne nie przyniosły tu efektu. Klęską zakończyły się też wysiłki, które niemiecka propaganda podejmowała od jesieni 1939 r., mające dowieść, że w 1939 r. z rąk Polaków straciło życie aż 58 tys. obywateli RP narodowości niemieckiej. Berlińskie MSZ próbowało robić użytek z tego fałszerstwa na arenie międzynarodowej, bezskutecznie.
Ale pewien sukces propaganda ta odniosła po wojnie. Jeszcze w 1987 r. Ernst Nolte, historyk kontrowersyjny, ale też autor wielu uznanych prac, pisał: „Wydaje się wątpliwe, czy mniejszość niemiecka przeżyłaby, gdyby w 1939 r. wojna trwała dłużej niż trzy tygodnie”. Dopowiadając: Wehrmacht ocalił tych ludzi od śmierci z rąk Polaków.

Zatrważające, że takie zdanie mogło wyjść spod pióra tego historyka, przez wielu w Niemczech cenionego. Najwyraźniej są ludzie, którzy nie potrafią wyzwolić się od stereotypów, nawet gdy konfrontuje się ich ze źródłami, także takimi jak archiwa Abwehry. To tym bardziej smutne, bo taki stereotyp powiela inne kłamstwo nazistowskiej propagandy: mówiące o tym, iż celem Hitlera jest dobro Niemców mieszkających poza granicami Rzeszy. W istocie Hitler traktował Niemców żyjących w Polsce instrumentalnie. Dopóki widział w Warszawie potencjalnego sojusznika w walce z ZSRR, dopóty nie interesował się losem mniejszości. Obywatele RP narodowości niemieckiej czuli się wręcz zdradzeni po tym, jak w 1934 r. Berlin zawarł z Warszawą deklarację o nieagresji. Podobnie instrumentalnie Hitler traktował np. mniejszość niemiecką we Włoszech, w Południowym Tyrolu: patrzył obojętnie na drastyczne represje, którym władze włoskie poddawały „swoich” Niemców, bo Mussolini był jego sojusznikiem. Tamtejsi Niemcy nie mogli nawet nadawać dzieciom germańskich imion. Polityka państwa polskiego wobec „swojej” mniejszości była nieporównywalna z polityką Mussoliniego. Choć wraz z narastaniem napięcia na linii Berlin–Warszawa mniejszości nie traktowano łagodnie, to nie sposób porównywać jej z polityką Mussoliniego wobec Tyrolczyków.

Od kiedy mniejszość niemiecka w II RP zaczyna być ważna w polityce Hitlera?

Mniej więcej od przełomu lat 1938-39, co jest ściśle związane z realizacją jego agresywnych planów wobec Polski. Odtąd mniejszość jest poddawana coraz intensywniejszej obróbce „socjotechnicznej”, za pośrednictwem radia czy organizacji mniejszościowych infiltrowanych przez nazistów lub mających otwarcie nazistowski charakter, jak legalna Jungdeutsche Partei (Partia Młodoniemiecka). Berlin usiłuje sterować zachowaniami mniejszości tak, by wykorzystać ją do swych celów politycznych. Z drugiej strony Abwehra i SS tworzą na masową skalę grupy bojowe i sabotażowe, werbując do nich ok. 8-10 tys. polskich Niemców.

To dużo czy mało?

To około jeden procent w skali społeczności niemieckiej w II RP. Można by powiedzieć, że mało, zwłaszcza w kontekście antyniemieckiej psychozy, która wybuchła po 1 września, gdy niemal w każdym Niemcu widziano szpiega bądź dywersanta. Ale z drugiej strony: pracując w bibliotece w Berlinie, rozmawiałem o tym ze znajomym niemieckim historykiem, mającym zresztą korzenie w Polsce, i on stwierdził, że tych 8-10 tys. to bardzo dużo, jeśli uwzględnimy nie całą społeczność niemiecką, ale mężczyzn w wieku poborowym. I jeśli uwzględnimy też fakt, że werbowano ich do działań specjalnych, a zatem byli to ludzie mający predyspozycje, wyselekcjonowani przez tajne służby. Kluczem w selekcji była często przynależność do organizacji mniejszościowych sympatyzujących z nazizmem.

Co to mówi o mniejszości?

Historycy są zgodni, że w 1939 r. polscy Niemcy powszechnie oczekiwali, iż „wrócą” do państwa niemieckiego. W latach 1934-38 nadzieje te były wyciszane przez władze Rzeszy i liderów mniejszości, sterowanych z Berlina, a od początku 1939 r. coraz bardziej podsycane. Choć trzeba odnotować, że spora część polskich Niemców w ostatnich miesiącach przed wojną zachowała lojalność wobec Polski. I choć wielu młodych zbojkotowało mobilizację, byli też tacy, którzy, zmobilizowani, walczyli w szeregach Wojska Polskiego.

Polski kontrwywiad nie umiał przeszkodzić powstaniu tak wielkiej struktury dywersyjnej, użytej potem w sierpniu-wrześniu 1939 r.?

Skala i zupełnie nowa jakość przedsięwzięcia zaskoczyły polską policję i kontrwywiad. Choć miały one informacje wskazujące na intensywność niemieckich przygotowań, masowy charakter utrudniał ich rozpoznanie i kontrakcję. Po drugie, pole manewru było ograniczane przez względy polityczne i prawne. Polskie MSZ naciskało na powściągliwość, by nie zaogniać sytuacji. A co do kwestii prawnych... Podam przykład: w połowie sierpnia policja przeprowadziła na Śląsku dużą operację, aresztując ok. 300 Niemców podejrzanych o dywersję. Aresztowania były skutkiem incydentu na granicy: podczas zatrzymania grupy szmuglującej broń zginął policjant. Ale dywersantów ujęto. Sypali. Wśród aresztowanych był nawet członek Senatu RP, Rudolf Wiesner, lider Jungdeutsche Partei. Ale polskie MSZ zaczęło naciskać na zwolnienie choć części Niemców, dołączyły się zachodnie dyplomacje, przestrzegając przed działaniami, które mogą Niemców sprowokować do jakieś kontrakcji. W efekcie w areszcie została niewielka grupa, na którą były najpoważniejsze dowody, a większość, w tym Wiesnera, uwolniono. Inny przypadek: w Bydgoszczy aresztowany został Gero von Gersdorf, jeden z liderów Deutsche Vereinigung. Ze wspomnień oficera „Dwójki” [polski wywiad i kontrwywiad – red.], opublikowanych po wojnie na emigracji, wynika, że rozszyfrowano depeszę gestapo, według której Gersdorf miał być przywódcą struktur dywersyjnych. Podczas rewizji w beczce z kapustą znaleziono radiostację. Ale na procesie „Dwójka” nie mogła ujawnić sądowi, że łamie niemieckie szyfry. Sąd uznał, że nie ma dowodów na udział Gersdorfa w dywersji, skazał go tylko za tę radiostację w kapuście na kilka miesięcy więzienia, które zdążył opuścić przed wybuchem wojny.

Wiemy, jak wyglądały „legendy” polska i niemiecka. A jak naprawdę wyglądała „tajna wojna” Hitlera w 1939 r.?

Obraz Niemca-dywersanta, który zawładnął wyobraźnią polskiego społeczeństwa w dramatycznych dniach kampanii wrześniowej, był przesadzony. Ale nie zmienia to faktu, że tych 8-10 tys. dywersantów, zbrojonych i szkolonych od początku 1939 r., zostało uruchomionych. Jedni tworzyli tzw. grupy bojowe, mające zajmować różne obiekty, jak kopalnie i fabryki na Śląsku, by uchronić je przed zniszczeniem przez cofające się Wojsko Polskie. Inni, z tzw. grup sabotażowych, mieli za zadanie wysadzać dworce kolejowe (np. w Tarnowie czy Stróży) i mosty, niszczyć łączność, słowem: dezorganizować polskie zaplecze. W nowoczesnej historii wojen było to zjawisko bez precedensu na taką skalę.

Udało im się zrealizować zadania, które postawiły Abwehra i SS?

Wydaje się, że w nieznacznym zakresie. Dywersanci odnosili drobne sukcesy tylko tam, gdzie mieli słabszego przeciwnika, jak patrole policji czy straży granicznej. Gdy dochodziło do walki z regularnym wojskiem, szybko ulegali. Nie zawsze też sukces dywersantów wynikał z ich sprawności. Np. Abwehra twierdziła, że dzięki jej grupom dywersyjnym „ocalała” większość zakładów na Śląsku, gdzie te grupy były najliczniejsze. Tak czytamy w aktach Abwehry. Ale gdy skonfrontujemy je ze źródłami polskimi, to widać, że przypisywanie sobie zasług przez Abwehrę było nieuzasadnione: Wojsko Polskie nie miało rozkazów, by zostawiać na Śląsku „spaloną ziemię”, gdyż liczono, że prędzej czy później Niemcy zostaną odparci.

A sabotażyści działający na tyłach?

Z niemieckich dokumentów wynika, że zrealizowali oni 20 proc. zadań i wydaje się to bliskie prawdy. Tylko tyle, bo po części ich plany udaremniła policja, przeprowadzając pod koniec sierpnia i na początku września liczne aresztowania, m.in. w Łódzkiem, w Wielkopolsce i Polsce centralnej, rozbijając siatki i ujawniając magazyny broni. Sporo zamieszania wśród grup sabotażowych wywołała też mobilizacja: część ich członków, objęta poborem do Wojska Polskiego, musiała uciekać. Z dokumentów niemieckich wiemy też, że czasem działania słabo przeszkolonych dywersantów wręcz przeszkadzały Wehrmachtowi. Np. dowództwo 3. Armii, atakującej z Prus Wschodnich, zażądało od Abwehry wstrzymania działań, bo dywersanci, mówiąc kolokwialnie, kręcili się pod nogami i przeszkadzali. Niewielki pożytek Abwehra miała ze skoczków spadochronowych; za frontem zrzucono kilkanaście takich grup.

Wygląda na to, że Abwehra i SD postawiły na ilość, nie na jakość.

Generalnie niska skuteczność dywersantów i sabotażystów potwierdza tezę, że cel całej akcji był bardziej polityczny niż militarny. Choć były też operacje militarne, które – gdyby się powiodły – z punktu widzenia Wehrmachtu mogły mieć znaczenie strategiczne. Chodzi o próby opanowania, przy udziale grup specjalnych, kluczowych dróg komunikacyjnych, jak tunel nad przełęczą Jabłonkowską albo mosty na Wiśle w Tczewie i Grudziądzu. Ale one skończyły się niepowodzeniem, polscy żołnierze wysadzili te obiekty.

Jakie straty poniosła ta „forpoczta Hitlera”?

To można tylko próbować oszacować. Niektórzy badacze, np. zmarły niedawno prof. Karol Pospieszalski, twierdzą, że na około 4-5 tys. Niemców – obywateli polskich, którzy ponieśli śmierć we wrześniu 1939 r., około 2-3 tys. to zabici dywersanci. Pozostali to ofiary niewinne: samosądów, wojennej psychozy. Że takie niewinne ofiary były, potwierdzają także polskie dokumenty, np. w przypadku Bydgoszczy meldunek gen. Bortnowskiego z późnych godzin wieczornych 3 września. Pisze on, że miała miejsce dywersja i dochodzi do samosądów, że on już nie panuje nad sytuacją w mieście.

Badania nad niemiecką dywersją prowadził Pan przez sześć lat w kilkunastu archiwach w różnych krajach. Czy musiał Pan weryfikować swe wcześniejsze sądy?

Mogę powiedzieć, że moje spojrzenie zmieniało się, im dłużej zajmowałem się tym tematem, im więcej znajdowałem źródeł i im bardziej mogłem weryfikować fakty przez konfrontację źródeł polskich i niemieckich, z których np. część akt Abwehry nie była dotąd przebadana. Mówiąc najkrócej: mój obraz wydarzeń sprzed 71 lat coraz bardziej oddalał się od tego, co było dominującą narracją w Polsce i Niemczech. Myślę nie tylko o sprawie bydgoskiej. Pewnym odkryciem dla mnie samego była konstatacja, jak bardzo instrumentalnie Hitler traktował polskich Niemców: byli dla niego tylko narzędziem polityki.

W 1939 r. Niemcy instrumentalnie potraktowali też Ukraińców: Abwehra przygotowywała powstanie, które mieli wywołać w Galicji Wschodniej, ale odwołano je ze względu na Stalina.

W dokumentach Abwehry nigdzie nie jest powiedziane wprost, że ukraińskie wystąpienie, które miało zdezorganizować polskie zaplecze, odwołano ze względu na nowego sojusznika Rzeszy. Ale wolno postawić taką hipotezę. Abwehra zwerbowała, wedle własnych relacji, kilka tysięcy Ukraińców, którzy mieli zacząć rebelię we wschodnich województwach. Chcieli stworzyć zalążek państwa pod niemiecką kuratelą. Po 23 sierpnia, po pakcie Hitler-Stalin, wystąpienie Ukraińców stanęło pod znakiem zapytania, jako niezgodne z interesem ZSRR, i padł rozkaz: czekać. Co ciekawe, Niemcy kontynuowali przygotowania. Jeszcze 12 września do Krakowa przybył szef Abwehry admirał Canaris, aby prowadzić rozmowy na temat tego powstania. Mam hipotezę, że w tym momencie działania Niemców miały na celu straszenie Sowietów: że jeśli nie wypełnią sojuszniczych zobowiązań i nie włączą się do wojny, to Abwehra będzie musiała wywołać ukraińskie powstanie. Ale 17 września Sowieci zaatakowali Polskę i ukraińscy powstańcy okazali się niepotrzebni.

Dr TOMASZ CHINCIŃSKI (ur. 1972) jest historykiem, kierownikiem działu naukowego Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. W latach 2003–2007 był sekretarzem zespołu, który z ramenia IPN badał wydarzenia bydgoskie w 1939 r.; współautor i redaktor (z Pawłem Machcewiczem) antologii „Bydgoszcz 3-4 września 1939” (wyd. IPN 2008), będącej efektem tych prac. Autor książki „Forpoczta Hitlera. Niemiecka dywersja w Polsce w 1939 roku” (wyd. Muzeum II Wojny i wydawnictwo Scholar, 2010).

http://tygodnik.onet.pl/35,0,51903,tajna_forpoczta_hitlera,artykul.html
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

KACZORY. Delegacja kaczorskiego gimnazjum w składzie: dyrektor szkoły Grażyna Miler, nauczyciel geografii Hanna Okupniak oraz uczniowie Michalina Parecka, Weronika Koziarska i Rafał Barteczka wzięła udział w uroczystych obchodach 70. rocznicy wybuchu II wojny światowej, które miały miejsce w Śmiłowie, Jeziorkach i Zelgniewie.


Na cmentarzu parafialnym w Śmiłowie, gdzie spoczywają kapral Piotr Konieczka – pierwsza ofiara II wojny światowej na terenie Wielkopolski, który zginął 1 września o godz. 1.40 broniąc samotnie posterunku celnego w Jeziorkach, oraz Szczepan Ławniczak – zamordowany na terenie Zelgniewa strażnik broniący posterunku straży granicznej, złożono symboliczne wiązanki kwiatów i zapalono znicze.

W Jeziorkach potomkowie Piotra Konieczki - syn Zygfryd Konieczki wraz z córką, zięciem i wnuczką – odsłonili pamiątkowy obelisk poświęcony bohaterowi września 1939. Tamte wydarzenia wspominał m.in. naoczny ich świadek, pani Halina Kluge.

Z kolei w Zelgniewie nastąpiło odsłonięcie i poświęcenie tablicy pamiątkowej ku czci poległych:Szczepana Ławniczaka, Marcelego Nowaka, Stefana Galińskiego, Antoniego Łagody, Aleksandra Gulczyńskiego - strażników posterunku Straży Granicznej. Aktu tego dokonała rodzina Szczepana Ławniczaka.

Całość uroczystości uświetnił występ orkiestry dętej, a delegacja gimnazjum złożyła pod tablicą kwiaty i zapaliła znicze. Uroczystości tego dnia były dla młodzieży niezapomnianą lekcją historii sprzed 70 lat.

http://www.faktypilskie.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=2546:lekcja-historii&catid=45:kaczory&Itemid=41
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Teraz Tarnów ?
O rany...!
Za chwilę się dowiemy , że wojna w Polsce zaczęła się z chwilą urodzin Hitlera...:)
Zwróćcie uwagę na tytuł.

http://www.wiadomosci24.pl/artykul/wojna_zaczela_sie_w_tarnowie_156718-2--1-d.html

Wojna zaczęła się w Tarnowie

2010-08-28 10:37, aktualizacja: 2010-08-28 10:37:42

31 października 1918 roku o godzinie 7.30 Tarnów, jako pierwsze polskie miasto, odzyskał niepodległość. Dwie dekady później, 28 sierpnia 1939 roku, renesansowa perełka Małopolski stała się pierwszym celem niemieckiej agresji.

Pierwszymi ofiarami wojny, która na kartach historii zapisała się jako najokrutniejszy i najtragiczniejszy konflikt w dziejach ludzkości, stali się ludzie oczekujący na tarnowskim dworcu na pociąg z Krakowa. Mieli nim wyruszyć w podroż. Los sprawił jednak, że to właśnie dworzec w Tarnowie okazał się kresem ich drogi.

Wskazując te walizy dał mi polecanie, by je najbliższym pociągiem zawieść do Tarnowa i tam złożyć w przechowalni bagażu" - tak, o ostatnim rozkazie otrzymanym od członka grupy niemieckich kolonistów, mówił w czasie przesłuchania Antoni Guzy - volksdeutsch z Bielska, który dokonał zamachu bombowego na tarnowskim dworcu.

Słowa niejakiego Neumana, bo o nim właśnie mówił Guzy, padły na Dworcu Głównym w Krakowie. Zamachowcowi nie udało się jednak złapać pociągu wskazanego przez niemieckiego agenta, toteż do Tarnowa pojechał wynajętą taksówką. Po przyjeździe na dworzec, niedługo po godzinie 22.00 udał się prosto do poczekalni trzeciej klasy, gdzie poprosił znajdującego się tam bagażowego o zaniesienie waliz do przechowalni. Poczekalnia dworcowa była przepełniona, czekającymi na pociąg na zachód Polski, ostatnimi zmobilizowanymi rezerwistami. Pociąg wjechał na peron tuż przed godziną 23.00, by zaraz potem oddalić się w stronę Krakowa. W jednej chwili dworzec opustoszał. Słychać było tylko charakterystyczny łopot gołębich skrzydeł oraz szepty znużonych ludzi. Na peronie oraz w poczekalni pozostało kilkadziesiąt osób. Większość z nich oczekiwała na pociąg z małopolskiej stolicy, którym dalej udać się mieli w stronę Przemyśla. Nigdy jednak do niego nie wsiedli.

O godzinie 23.18 tarnowskim dworcem zatrząsł potężny wybuch. W ułamku sekundy, część zachodniego skrzydła przemieniła się w kupę gruzów, pod którymi nieszczęśliwie znalazło się kilkadziesiąt osób. W zawalonej poczekalni odnaleziono dwadzieścia ciał. 35 osób osób odniosło obrażenia.

Zaskakujące było zachowanie samego zamachowca, który jakby nie zdając sobie sprawy z zagrożenia pozostał na dworcu, aż do momentu wybuchu ładunków, które przywiózł ze sobą z Krakowa. Do Krakowa tez chciał wrócić, na co wskazywał zakupiony przez niego bilet na Luxtorpedę". Super szybki pociąg miał odjechać z Tarnowa po 23. Guzy umówiony był na krakowskim dworcu z Neumanem. Świadczyć to może o tym, że Neuman chciał, by Guzy sam zginał w wybuchu ładunku na tarnowskim dworcu.
Niedługo po wybuchu Guzy został - wraz z innymi świadkami tragicznych wydarzeń - zatrzymany i przesłuchany. Początkowo nie przyznawał się do winy.

Po jakimś czasie Guzy, przesłuchiwany przez tarnowskich śledczych wyjawił prawdę o zamachu. Nie było mowy o jakiejkolwiek wynagrodzeniu za to co robiłem" - powiedział i dodał, że czynu przystępnego jakiego dokonał dopuścił się dlatego, że czuje się Niemcem." Wyjaśnij tez wszelkie okoliczności zamachu, opisał dokładnie podroż z Bielska do Krakowa, w trakcie której otrzymał wskazówki od Neumana.

W ostatnim protokole z zeznań ujawnionych w zeszłym roku przez Archiwum Państwowe w Tarnowie, Antoni Guzy, który sam miał się stać ofiara swojego zamachu, wyraził skruchę mówiąc - Ponieważ wypadek pociągnął za sobą ofiary, co sam widziałem, czynu swego żałuję." Dalsze losy Antoniego Guzy są nieznane.

W zeszłym roku, mieszkańcy oraz władze Tarnowa, uroczyście uczcili 70. rocznicę zamachu na tarnowski dworzec. Tarnowskie Muzeum Okręgowe przygotowało wystawę ukazującą tragiczne chwile, które w przededniu wybuchu II wojny światowej, wstrząsnęły mieszkańcami Galicji.

Bez względu na oficjalna datę rozpoczęcia II wojny światowej, 20 osób, pozbawionych życia na tarnowskim dworcu, otworzyło listę 50 mln istnień ludzkich straconych w czasie najstraszniejszego konfliktu w dziejach świata. Warto wiec pamiętać o tych wydarzeniach, ich ofiarach i sprawcach.

Oto nazwiska ofiar niemieckiego zamachu, 28 sierpnia 1939 roku, na dworcu w Tarnowie:
Stanisław Bejski, Michał Biernat, Władysław Biewiasz, Jan Czaja, Józef Dudek, Leibisch Gelernter, Stanisława Kołowska, Władysław Kudela, Stanisław Nalepa, Adam Para, Bojm Izael Pinkwas, Rozalia Postawa, Józef Ryguła, Sura Ryn, Władysław Wróbel, Janina Ziaja. Zwłok 4 osób nigdy nie udało się zidentyfikować. CZEŚĆ ICH PAMIĘCI!

Źródło: Archiwum Państwowe w Tarnowie, Tarnów.pl
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 weeks later...
Witam
Początek wojny
wszystko zależy od kryteriów które przyjmiemy

Ze względów propagandowych Westerplatte świetnie nadawało się do tego celu
Wielki pancernik,garstka obrońców, czwórkami do nieba szli "
jednak poddanie już np.1 września nie miałoby większego wpływu na
przebieg Kampanii Wrześniowej.

Jeśli kryterium będą największe straty , barbarzyńskie , pozbawione sensu taktycznego
bombardowanie Wielunia znajdzie się na pierwszym miejscu .Jednak i to wydarzenie
nie miało wielkiego wpływu na dalszy ciąg wydarzeń.

Jak rozumiem Kolega Total uważa że ciąg zdarzeń zapoczątkowany
budową przeprawy czołgowej w okolicy Starokrzepic w nocy z 31 na 1 września
oraz związane z nią ostrzelanie zwiadowców 7 DP (potwierdzone w 2 źródłach)
atak na krzepice ,Mokra,rozpad 7DP podobnie nie miał wpływu na przebieg wojny.

Początek niekoniecznie musi być głośny i spektakularny.

Wielki szacunek dla Pana Cieśli za wysiłek związany z dokumentowaniem historii tej okolicy.
Zresztą Szanowny Kolega miał możliwość osobiście przedstawić swoje wątpliwości
w bezpośredniej rozmowie ,nie skorzystał.

Co do rozmowy z Panem Janem to świetny rozmówca i wspaniały człowiek
jednak 70 lat które upłynęły od tych wydarzeń zatarło wiele informacji.
Jak sam stwierdził nie zna losów swoich kolegów z 27PP walczących
w Krzepicach a swój most wysadził przed nadjeżdżającymi pojazdami niemieckimi.
Jak zrozumiałem bez strat z ich strony.(plik z nagraniem dostępny dla wszystkich
zainteresowanych).

KD 7DP (Kawaleria Częstochowska :)) oczywiście istnieli i wzorowo wypełniali swoje żołnierskie
i inne obowiązki (czego dowodem jest istnienie mojej skromnej osoby :))
Żałuję że nie zakończyłem kiedyś tego tematu szkolnym
Walczyli dzielnie i polegli bohatersko"
Jednak za tę wojnę zapłacili podwójnie ,życiem i zapomnieniem
Pierwszego Im nie zwrócę ,drugie staram się zmienić.
Zdrowia
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wybacz miroslavie ale chyba nie potrafisz czytać ze zrozumieniem.

Po drugie poczekam aż przytoczysz źródłowe argumenty dotyczące ponownego sformowania Kawalerii Dywizyjnej 7DP, która została wcześniej rozformowana.
To że występuje w kilku książkach - może być co najwyżej sugestią, natomiast z dowodami bywa różnie.
Skoro pojawiają się w nich takie błędy jak choćby śmierć Majora Pelca pod Złotym Potokiem..

ps.
Nie wiem czy wiesz, ale każdy pułk piechoty posiadał zwiadowców konnych i niektórzy widząc takowych, od razu sugerowali kawalerię dywizyjną".
KD podlegała rozkazom dowódcy dywizji, nie była przypisana do 27pp, stąd prawdopodobnie wynika fakt iż Pan Dobrowolski neguje jej istnienie.

Jeżeli uważasz że dążę do tego aby zapomniano o ich losie - po raz kolejny muszę stwierdzić iż nie potrafisz czytać ze zrozumieniem.

Nie poszukuję także hucznego i głośnego początku wojny, oraz nie chcę udowadniać na siłę iż wojna rozpoczęła się czy też nie rozpoczęła w Starokrzepicach, w związku z tym iż takich przypadków na całej granicy mogły być dziesiątki o ile nie setki.

Tak się składa iż lubię hipotezy poparte źródłem, a niestety w niektórych przypadkach wojennej zawieruchy nie jest możliwe potwierdzenie wszystkich spraw.

Nie lubię natomiast kiedy ktoś nie podając konkretów, uważa iż można mieć pewność, kiedy sytuacja jest mętna.
Nigdzie też nie sugerowałem jakoby wymienione przez Ciebie miroslavie bombardowania,bitwy czy potyczki nie miały wpływu na przebieg Wojny Obronnej 1939r., a jeżeli chcesz - możemy zasiąść przed mapą i porozmawiać o szczegółowym położeniu jednostek danego dnia o danej godzinie.


ps2. z tego co wiem - w źródłach dotyczących 7DP wymienia się tylko OW Truskolasy", OW Kłobuck" oraz OW Lubliniec" wysunięte przed główną linię obrony czyli na zachód od Częstochowy.

Pojawiają się drobne przesłanki o KD, oraz o marszu pod Wilkowiecko, który faktycznie mógł mieć miejsce, jeżeli podczas mobilizacji powszechnej Krakusi" zostali ponownie sformowani (z opóźnieniami).
Niestety nigdzie nie ma nawet grama informacji jaką liczebność szwadron nawet jeśli go zmobilizowano - osiągnął.
Ja wiem o tym iż obrona Krzepic miała zostać zluzowana przez oddziały KD, natomiast argumenty o tym dlaczego Szwadron tego nie dokonał - są nieco wybrakowane, a w wielu książkach ze sobą wręcz sprzeczne.

W literaturze dotyczącej IV Batalionu / 84pp. zastępującego batalion strzelców z WBK, obserwującego drogę Kłobuck-Krzepice, nie ma ani słowa o KD 7DP, natomiast pojawiają się relacje dotyczące KON cofającej się (rozbitej) z Krzepic, gdzie więc jest Kawaleria Dywizyjna?

To wszystko może się Tobie wydawać proste, ponieważ zapewne opierasz się na przekazanych relacjach, czy opowieściach, pamiętaj jednak o tym iż dywizję piechoty tworzyło kilkanaście tysięcy osób, a rzecz o której mówisz dzieje się na styku dwóch wielkich jednostek t.j. 7 DP i Wołyńskiej BK.
Jeżeli jesteś w stanie określić położenie wszystkich patroli wysłanych przez obie, nad granicę 1.IX.1939r - bardzo chętnie wysłucham relacji na ten temat.

Pamiętaj tylko iż w historii nie zawsze można mówić o rzeczach oczywistych, nawet jeśli nam się tak wydaje.

reszta moich argumentów znajduje się w moim poprzednim wpisie, konstruowanie przypisów do każdego sobie odpuściłem.

pozdrawiam.


Post został zmieniony ostatnio przez moderatora 8total4 16:50 06-10-2010
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na odcinku granicy od Starokrzepic do Pawonkowa, było ich co najmniej kilka..

Straż Graniczna nie bała się strzelać do dywersantów przekraczających, choć niektóre doktryny były wręcz dziwne.

polecam książkę Pelca-Piastowskiego Granica w ogniu".
pozdro.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Drogi Totalu najwyraźniej obaj mamy tę samą wadę
ja już zapomniałem o czytaniu za zrozumieniem
a czy Ty się nauczyłeś pozwolę ocenić uczestnikom forum ;)

Teoria Pana Cieśli choć większości jak również Tobie wydaje się nieco absurdalna
ma swoje podstawy.Słowo początek sugeruje pewien ciąg przyczynowo-skutkowy.
(patrz załączona mapka)

http://czestochowa.gazeta.pl/czestochowa/1,35271,6986852,II_wojna_swiatowa_wybuchla_w_Krzepicach.html
To inny artykuł na ten temat.
Sądzę że duży wpływ na cytowany przez Ciebie materiał miał redaktor.

Twoja wiedza jest mi potrzebna ,jednak formuła Odkrywcy" zakłada
że informacje wyniesione z książek służą docieraniu do tego czego w nich nie znajdziemy
Dlatego też zależało mi na Waszej wizycie w Krzepicach.

Podważanie informacji Pana Cieśli za pomocą wiadomości pochodzących od Pana Jana
mija się z celem ponieważ w trakcie walk nie był tam obecny.

Przebieg wydarzeń w tej miejscowości po 6.30 jest nieznany
Również nasi ówcześni przeciwnicy niewiele wiedzą.
Może fotografie lub fotografie lotnicze wyjaśnią tę sprawę.
Samowolnie uczyniłem się reprezentantem tego oddziału
Chodzi o HONOR poległych żołnierzy.
Twierdzę że rozkaz obrony Krzepic wypełnili.
Jeśli ktoś przypadkowo trafi na fotki opisane nazwą tej miejscowości proszę o informacje.

Tam gdzie brakuje wiedzy muszę posłużyć się logiką
Jeśli KD otrzymała rozkaz wymiany KON w Krzepicach to niezależnie od
wcześniejszego rozformowania jej stan osobowy musiał być co najmniej równie duży
Czyli ok.100 żołnierzy.
Resztę moich argumentów znasz...

Być może było tyle początków ilu ludzi dotknęła wojna
jednak dla tysięcy żołnierzy początkiem były Krzepice.
Zamieszczone na mapce nazwy przewijają się w setkach wątków.
Poza tym zależało mi byście spojrzeli na temat z drugiej strony.
zdrowia
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witaj.
Nie bardzo rozumiem treść twojego sformułowania:
Sądzę że duży wpływ na cytowany przez Ciebie materiał miał redaktor."

możesz rozwinąć ??

ps. plan zluzowania z Krzepic KON, przez przychodzącą KD, zapewne opracowany był przed wybuchem wojny, a zależny mógł być chociażby od zmobilizowania czy ponownego sformowania Krakusów", podczas mobilizacji powszechnej.

Udowodnij mi teraz czy sfornowano KD, oraz odpowiedz na pytanie, dlaczego z Krzepic popłynęła fala rozbitków z KON, których widzieli Żołnierze IV/84pp dozorujący drogę w okolicach na PN-Zachód od Kłobucka, natomiast o żadnej Kawalerii nie ma tam mowy ??

Jeśli chodzi o materiał ze strony GW - nie mam zwyczaju śledzić politycznych mediów, tak więc jest mi obcy.
Nie mniej jednak ostrzelanie Patrolu Kolarzy umiejscawia się tam w okolicach Podłęża Królewskiego, które ewidentnie mieściło się w obszarze operowania Oddziału Wydzielonego Truskolasy", a konkretnie jego oddziałów rozpoznawczych, oraz zapewne patroli Straży Granicznej, ze strażnicy w Podłężu Szlacheckim, które jest znacznie blizej Królewskiego, niż Krzepice.

Nikt jednak w żadnym artykule nie potrafi sprecyzować jaką konkretnie jednostkową przynależność posiadał tenże ostrzelany zwiad kolarski, jak więc się do tego można odnieść ?

Obawiam się iż na zdjęcia lotnicze Krzepic nie za bardzo mamy co liczyć, natomiast fotki miejscowości i pobojowisk - wykonywały głównie niemieckie oddziały drugiego rzutu, odwody lub jednostki pomocnicze czy tyłowe, podczas przemarszów.
Widziałem kilka z Krzepic i okolic, jak znajdę - podrzucę linki.
Nie wiem tylko czy ktokolwiek będzie w stanie potwierdzić po ich analizie rzeczy, które do tej pory mogły nie być znane.

pozdrawiam.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Takie pytanko, do Młodych Gniewnych"; czy IWŚ się skończyła???
Więc, może lepiej nie używać pojęcia IIWŚ, bo to zwodzi na manowce".
Można chyba tylko mówić o chwilowym", zawieszeniu broni,
tak że, dyskusja o dacie wybuchu IIWŚ, /o ile taka istniała/, wydaje się wielce bezprzedmiotowe".
Nieprawdaż!!
gmv
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 year later...
Czekam na artykuł, gdzie będą dowody na to, że ktoś już w 1938 potknął się o krawężnik, niemiecki niewątpliwie, zostając pierwszą ofiarą hitlerowskiego terroru.*

*Taką wymowę zaczyna mieć ten temat - wielkiej fanfaronady w stylu polskim, co było lepsze, większe, lepsze etc.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie