Skocz do zawartości

Złoto dla zuchwałych


Rekomendowane odpowiedzi

– Wykrywacz warczy, aż się zanosi. Kopiemy! Spod piasku wygląda pordzewiała skrzynka, samochodowa narzędziówka. Podnosimy wieko, wyjmuję spleśniałe szmaty, zbutwiałe papiery i... konsternacja. Lśnią małe cegiełki... Patrzymy na siebie w osłupieniu, nikt nie może w to uwierzyć – pan Edward spod Zamościa, poszukiwacz amator, do dziś nie może ochłonąć.



Zdradza nam tajemnicę znaleziska, odkrytego wraz z dwójką zaufanych kolegów, na terenie starej piaskowni w Majdanie Sopockim (gm. Susiec).

Zastrzega anonimowość – tylko pod takim warunkiem zgadza się opowiedzieć o tajemniczym skarbie. Łączy go z naszą publikacją (TZ z 9 stycznia tego roku) o tym „Gdzie się podziało 5 ton złota?”. Opisywaliśmy w niej akcję ratowania polskiego złota tuż po wybuchu II wojny światowej.

Blisko 80 ton drogocennego kruszcu (1200 skrzyń) decyzją rządu w pośpiechu ewakuowano w pierwszych dniach września do Rumunii. Trasa jednego z transportów (pod kryptonimem „Józef”) wiodła przez Zamość. Według rządowych dokumentów do zamojskiego oddziału Banku Polskiego przy ul. Partyzantów (dzisiejszy sąd) trafiło 96 skrzyń ze sztabami, które ważyły 5077 kg, a warte były 30,1 mln zł.

Po kilku dniach, bo już 11 września po bombardowaniu Zamościa, konwój ze złotem wyruszył w kierunku Tomaszowa Lub. Przebijał się niebezpiecznymi, bo już ogarniętymi wojną szlakami – omijając główny trakt – do Lwowa, potem do Śniatynia na granicy z Rumunia.

Ile i czy wszystko złoto tam dotarło? Tu informacje są sprzeczne. Pojawiły się więc głosy, że część złota zamojskiego mogła po drodze zaginąć…

Wojsko we wsi
Potwierdzałaby to po części historia, jaką zdradził nam pan Edward. – Było to jeszcze na początku lat 90., kiedy poszukiwacz skarbów ziemi mógł spokojnie, zgodnie z prawem, obrane przez siebie szlaki penetrować z wykrywaczem i saperką – rozpoczyna opowieść.

– Sprawa jest pilna, mam cynk, że informacja pewna. Ruszamy – Witek spod Tomaszowa, przyjaciel pana Edwarda kompletował zaufaną ekipę z branży. Dołączył do nich jeszcze Paweł z Zamościa.

Tę wiarygodną informację Witek wyłowił podczas rozmowy z 78-letnim wówczas właścicielem tartaku pod Suścem – Mieczysławem Baniewiczem. Pan Mieczysław w 1939 r. służył w 27. Pułku Artylerii Lekkiej we Włodzimierzu Wołyńskim. Jego szwadron żandarmerii polowej, do którego po wybuchu wojny został przydzielony, wraz z Wołyńską Brygadą Kawalerii toczył ciężkie boje pod Mokrą i Ostrowcami. Po przegranych bitwach odesłano go na tyły – do Łucka, potem Hrubieszowa.

Wrócił więc w rodzinne strony. Pamiętał, że wrześniowym rankiem od strony Józefowa do jego wsi na motocyklach i gazikach wjechały patrole 9. Dywizji Piechoty. Za nimi kilka czołgów i samochodów pancernych oraz wozy taborowe i piechota.

Żołnierze byli głodni, wśród nich – wielu rannych. Pan Mieczysław był świadkiem, jak jeden z oficerów z niewielkiej skrzynki wyciągnął plik banknotów i woreczek z monetami – kupił sołtysa, który szybko wśród miejscowych zorganizował żywność dla wojska. Po dwóch dniach nasyceni i wypoczęci żołnierze opuszczali wieś o świcie.


Szkoda że to tylko część artykułu :)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie