Tego widoku nigdy nie zapomni. Mimo że upłynęło już 50 lat, pamięta te twarze, kredowobiałe, bledsze od papieru. Najpierw wyszedł jeden. Na oczy założono mu czarną opaskę. po chwili drugi. Spojrzał w słońce i … umarł.
Jak długo można siedzieć pod ziemią? Miesiąc, dwa, pół roku? Co robi człowiek stłoczony z innymi na niewielkiej przestrzeni wiedząc, że jedyne wyjście jest zasypane, a u góry czyhają wrogowie? Pytania te zadawałyśmy sobie podczas próby wyjaśnienia jednej z największych gdyńskich tajemnic ostatniego półwiecza. Pierwszy raz o zasypanych Niemcach usłyszałyśmy od członka fundacji na Rzecz Odzyskania Zaginionych Dzieł Sztuki „Latebra”. Opowiadał mi o tym emerytowany wojskowy -zwierzył się podczas penetrowania gdyńskich podziemi Mariusz. – Na lotnisku w Babich Dołach jest bunkier, w którym przez osiem lat po wojnie ukrywali się Niemcy, Przeżyło kilku, ale po wyjściu zmarli.
To jakaś niesamowita historia!
Czyżby w Gdyni miał powtórzyć się dramat, jaki w latach dwudziestych przeżyli żołnierze radzieccy, uwięzieni przez prawie osiem lat w twierdzy Przemyśl? Pisali o tym historycy, jednak o powojennych więźniach Babich Dołów nigdzie nie było nawet wzmianki. Sensacjom tym zaprzeczył komandor Henryk Janicki, który przez lata służył w Babich Dołach. Owszem, słyszał o zasypanych Niemcach, ale nie trafił na nikogo, kto widziałby ich na własne oczy. Ot, jeszcze jedna legenda. Wspomniałyśmy o tym w artykule, opublikowanym w „Wieczorze Wybrzeża” z 9 lutego. Na odzew nie trzeba było długo czekać. Do redakcji zadzwonił Władysław Dawidowski z Wejherowa – Milczałem przez lata, bo byłem zobowiązany tajemnicą służbową – stwierdza nasz informator. – Zdecydowałem się opowiedzieć o tym po przeczytaniu artykułu. Kiedy żył jeszcze mój szef z Wojskowego Przedsiębiorstwa Budowlanego „Wybrzeże”, dyrektor techniczny inż.- Bucholz, usłyszałem od niego. Póki jest komuna, musisz, milczeć. Opowiesz o wszystkim, gdy będzie wolna Polska. Po przyjeździe do redakcji pan Dawidowski sprawiał wrażenie, jakby chciał wycofać się z wcześniejszych zobowiązań. Bał się?
Długo trzeba go było przekonywać…
W latach 1946-1949 pracowałem w ściśle tajnej firmie WPB – relacjonuje. – Dokonywaliśmy inwentaryzacji budowlanej torpedowni w Babich Dołach i na Zatoce Puckiej. Opisywaliśmy również schrony naziemne i podziemne. W Babich Dołach stacjonowali wówczas Rosjanie. Te osiem lat siedzenia pod ziemią to rzeczywiście bzdura. Oni byli tam tylko trzy lata…
Tego jesiennego dnia 1948 roku razem z Janem Bazendowskim natrafili na kolejny nieznany schron. Mieli go tylko zinwentaryzować. Tymczasem odkryli wielką zagadkę. Z ziemi wystawały rury wentylacyjne. Po pewnej chwili Dawidowski usłyszał jakieś stukanie…
To tak, jakby pod ziemią było życie! – opowiada świadek tamtych wydarzeń. – Nie wydawało mi się – moje przypuszczenia potwierdzili dwaj robotnicy, którzy pomagali w robotach mierniczych. Pobiegłem do dyrektora. Przerażony złożyłem mu meldunek. A on na to: „Władek ty chyba sobie jednego walnąłeś!”. Po tygodniu Dawidowski wrócił do bunkra. Coś nie dawało mu spokoju…Stanął obok rur i nasłuchiwał. Powtórzyły się stuki
Pojechaliśmy do rosyjskiego dowódcy, którego nazwiska nie pamiętam. Ten komandor wziął swoich ludzi, którzy zaczęli kopać. Trwało to kilkanaście dni i nocy. Nie ulegało wątpliwości że na dole jednak jest życie!
Tego widoku pan Władysław nigdy nie zapomni. Nagle rosyjscy żołnierze wyprowadzili na zewnątrz człowieka w szczątkach niemieckiego munduru. Twarz miał bielsza od kartki papieru! Oczy przewiązano mu ciemna opaską. Zapytał po niemiecku: „Polacy, czy Rosjanie?” Ktoś odpowiedział, że Polacy. Wtedy jeniec odetchnął z ulgą. Zapytał jeszcze, czy wojna już się skończyła. Następny Niemiec spojrzał w słońce. Upadł na ziemię i zmarł. Tego pierwszego przewieziono do szpitala. Przed śmiercią zdążył jeszcze opowiedzieć, co działo się pod ziemią.
Rosjanie otoczyli bunkier. Przez tydzień nikogo nie wpuszczano do środka. ponoć w podziemiach znaleziono jeszcze 15-17 ciał bunkier wybudowany był jako magazyn żywnościowy. Na początku pewnie działał jeszcze wewnętrzny agregat i świeciły lampy. Potem pozostały tylko świece. Zapas na lata, podobnie jak żywności i wody.
Po tygodniu udało mi się wejść do środka – wspomina pan Dawidowski. – Zobaczyłem plątaninę podziemnych korytarzy. W niszy jednego z nich urządzona była kaplica! Niemcy zostali uwięzieni w bunkrze w ostatnich dniach walk. Jedna z bomb spowodowała zasypanie włazu do bunkra. Niemiec, który przeżył opowiadał podobno, że uwięzieni ludzie urządzili w lochach państwo. prowadzili prywatną wojnę, podzielili się na dwie przeciwne frakcje, walczące na śmierć i życie. Strzelali do siebie w ciemnościach, rozjaśnianych blaskiem świec. Jeden esesman zwariował – obwołał siebie księdzem. Wybudował ołtarz i kazał się modlić, W jednym z pomieszczeń składano ciała zabitych i zmarłych. Woń rozkładających się ciał była nie do wytrzymania.
Koszmar!
Władysław Dawidowski obiecuje wskazać nam miejsce, gdzie przed prawie 50 laty odnaleziono Niemców. Na tym terenie nadal mieści się jednostka wojsk lotniczych. dzięki życzliwości kmdr. Jana Statecznego możemy rozpocząć poszukiwania. Towarzyszy nam kmdr. Andrzej Kubiszewski, a nieocenioną pomocą służy dysponujący ogromną wiedzą historyczną i żyłką poszukiwacza dowódca kompanii ochrony, st. chor. Marek Kwiatkowski
W 1945 roku przez 13 dni broniło się tutaj od 30 do 50 tysięcy Niemców – mówi Marek Kwiatkowski. – Między innymi zakończyła tu żywot V Dywizja Pancerna, wsławiona walkami pod dowództwem gen. Rommla w Afryce. Sam naliczyłem tutaj kilkanaście bunkrów. schronów podziemnych, stanowisk ogniowych. Nasz teren, obejmujący 78O ha, należy do pierwszej strefy zagrożenia niewypałami. Prawie nikt nie zapuszcza się poza utarte ścieżki. Ziemia cały czas rodzi zardzewiałą śmierć…
Na brzegu znajdowano nawet broń z czasów wojen szwedzkich. Sam chor. Kwiatkowski widział muszkiet zakończony paszczą smoka, jeden z zawodowych wojskowych znalazł rapier. Z czasów II wojny światowej nasz przewodnik uzbierał bogatą kolekcję – lornetki, maski przeciwgazowe, sztućce i oczywiście broń wszelkiej maści.
Wyruszamy na poszukiwanie bunkra
Pomaga nam w tym także odręczny szkic sporządzony przez innego świadka tamtych wydarzeń. Tadeusz Kulaga z Wrzeszcza służył przez lata w Babich Dołach. Namalował na kartce gdzie usytuowane jest tajemnicze podziemie. Odszukanie go nie jest sprawa łatwą. Przez prawie pół wieku wiele się zmieniło. Niektóre bunkry używane są do dziś przez wojsko. Tam nie wejdziemy. Część jest zasypana. Brniemy przez zaspy śnieżne…
Do 1952 roku rządzili tu Rosjanie – mówi Marek Kwiatkowski, – Dysponowali jakimiś planami, byli święcie przekonani, że w którymś z bunkrów ukryta jest Bursztynowa Komnata. Po kolei wysadzali podziemne tunele. Niemcy pozostawili pułapki minowe. W czasie jednej z takich akcji zginęło sześciu żołnierzy radzieckich. Stajemy nad głębokim jarem – W zboczu widać betonowe wejścia.
To chyba tutaj – mówi z wahaniem Władysław Dawidowski. Jeśli prowadzi tam tunel wysoki na 220 cm, to… mamy nasz bunkier
Niestety Marek Kwiatkowski wybija nam z głowy zejście w głąb jaru. Byłem tam – ostrzega, można wejść tylko w krótki korytarz, reszta została zasypana. Przy wejściu natrafiłem na pajęczynę linek, potrącenie których groziło wybuchem miny!. Na szczęście nad morzem jest duża wilgotność powietrza, to uratowało mi życie.
Jednak jar znajduje się za daleko od miejsca zaznaczonego na planie Tadeusza Kułagi. Poza tym pułapki minowe pozostawili Niemcy, więc nie pasuje do relacji świadków. Jedziemy w inne miejsce ,szeroka droga, obok skarpa.
Jest jeszcze jeden bunkier który bierze pod uwagę nasz przewodnik. Po tylu latach trudno o stu procentową pewność. Niestety ten bunkier jest również zasypany, a wejście prowadzi jedynie do niewielkiego pomieszczenia. Teraz już wiem – stanął przy wejściu Władysław Dawidowski. – To murowane. Właśnie z tego otworu wyszli Niemcy. Pamiętam dokładnie.
Niewiarygodne dotąd okazało się prawdziwe. Niemcy którzy przeżyli pod ziemią trzy lata nie są legendą, jak twierdzi wielu. Istnieli naprawdę a świadkowie tamtych wydarzeń żyją do dziś!
I jeszcze jedna tajemnicza sprawa
Władysław Dawidowski pamięta, że w serii „Tygrysa” została wydana książeczka pod tytułem „Gdy słońce gaśnie” Opisywano tam dramat uwięzionych Niemców. Niestety, mimo poszukiwań, nie trafiłyśmy na ślad publikacji. Pan Władysław twierdzi, że ktoś wykupił cały nakład. Ktoś z Niemiec… Czyżby relacja z podziemnego dramatu była tak bulwersująca, by mogła zaszkodzić czyjejś dobrej opinii? Kolejna zagadka…
Jeżeli „ktoś” wykupił cały nakład, to jakim cudem mógł go przeczytać opowiadacz? Poza tym zawsze istnieją egzemplarze w wydawnictwie (archiwalne), przesłane ustawowo do bibliotek publicznych itp. Dodatkowo każdy kolejny TYGRYS miał anons o kolejnym tomiku, czyli na którymś kolejnym musi być informacja o tomiku zatytułowanym „Gdy słońce gaśnie”. Polska specyfika: powoływanie się na rzekome wydawnictwo, którego na skutek spisku nie ma, ani jednego egzemplarza zachowanego, ale „był”, a to co tam napisał autor to „szczera prawda, tylko prawda i sama prawda” choćby historia przypominała bardziej przygody Indiana Jonsa niż rzeczywistość.