Miraże podziemnego muzeum

Udostępnij:

W licznych przypadkach udostępniania rozmaitych podziemi dla zwiedzających, zadziwiająco często definiowano podziemne trasy jako „muzeum”. To nie do końca precyzyjne określenie, a oczywiste pomylenie pojęć generuje rozmaite skutki – czasem nawet zabawne. Czym innym jest muzeum, a czym innym podziemna trasa turystyczna. Owszem, pojęcie „podziemne muzeum” nie jest wyrażeniem wewnętrznie sprzecznym. Ale w niejednym przypadku używanie tego terminu było i jest nieuzasadnione.

Zasadnicza różnica między muzeum, a trasą podziemną wynika z istoty obydwu. Muzeum, zgodnie ze słownikową definicją, to instytucja gromadząca zbiory z danej dziedziny kultury, sztuki, nauki, techniki czy historii. Celem istnienia muzeum jest gromadzenie, a następnie udostępnianie kolekcji eksponatów, powiązanych ze sobą tematycznie. Nie ma większego znaczenia merytorycznego, w jakim miejscu ekspozycja będzie prezentowana. Niebagatelne znaczenie mają za to warunki przechowywania, jak np. stała temperatura, określona wilgotność powietrza, które wpływają na kondycję zbiorów. Siedzibę muzeum można przenieść ze starego gmachu do nowego. Co innego trasa podziemna. Jej istotą jest tylko i wyłącznie to, że prowadzi ona podziemiami. Mniejsze znaczenie ma obecność eksponatów na trasie lub brak takowych. Mogą być nawet same gołe ściany, a trasa i tak może zachować swój urok i być atrakcyjną dla zwiedzających. Najlepszym tego przykładem są podziemia Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego, czy też sztolnie walimskie.

Pętla Boryszyńska, jeden z obecnie niedostępnych odcinków (fot. Stowarzyszenie Eksploracji Perkun)

Ogołocone niemal ze wszystkich instalacji, urządzeń lub wyposażenia są atrakcją samą w sobie. Nie ma konieczności zawieszania map i reprodukcji fotografii, ich brak nie spowoduje, że trasa podziemna utraci swoją wartość historyczną. Naturalnie wszelkie elementy scenograficzne, jak manekiny więźniów odzianych w pasiaki, żołnierzy w mundurach różnych formacji, zardzewiałe karabiny, halabardy, czy tabliczki informacyjne umieszczane w podziemnych trasach turystycznych, pobudzają wyobraźnię zwiedzających i zwiększają atrakcyjność trasy, jednak bez nich podziemia i tak przyciągają rzesze ciekawskich. W odróżnieniu od muzeum trasy podziemnej nie da się spakować, wywieźć i przenieść w inne miejsce – choć mniej więcej tego rodzaju próbę podjęto w przeszłości w Częstochowie.

Improwizacja w nazwie

Druga sprawa. Muzeum można zwiedzać raczej w dowolnym kierunku, samemu lub pod opieką przewodnika. W muzeum można przebywać nawet pół dnia podziwiając jeden, szczególnie nas interesujący eksponat. Można wreszcie odwiedzić tylko jeden dział muzealny, a inne pominąć. Wybór należy do nas. Nie zawsze też opowieść przewodnika oprowadzającego po muzeum jest nam niezbędna. Można samemu odczytywać plansze czy podpisy przy eksponatach. W przypadku podziemnych tras turystycznych założenia są zgoła inne. Tam, najczęściej, grupa turystów przechodzi trasę zwiedzania pod okiem opiekuna, w wyznaczonym kierunku i w określonym czasie, a opowieść przewodnika jest kluczowa, wręcz fundamentalna, buduje ona bowiem napięcie i stymuluje emocje grupy.

Sala Rycerska w Jaskini Łokietka (fot. Rafał Kozubek [GFDL or CC BY-SA 4.0], from Wikimedia Commons)

Owszem, niektóre trasy podziemne można zwiedzać samodzielnie, jak choćby Jaskinię Mroźną w Kościelisku, czy trasę tysiąclecia w Kłodzku – tam jednak zastosowano takie rozwiązanie korzystając z tego, że są to trasy proste, prawie bez bocznych odnóg, w których trudno się zgubić czy wejść w niebezpieczne miejsce. Jest jeszcze jedno ważkie kryterium – kryterium prawdy historycznej. Muzeum ma za zadanie ukazywać wycinek wiedzy na dany temat, jak najbardziej sprawdzony i przebadany. Trudno sobie np. wyobrazić Muzeum Polskich Wypraw Księżycowych albo Muzeum Metra Wrocławskiego, gdyż ani Polacy nie byli na Księżycu, ani pod Wrocławiem nie kursowała nigdy pasażerska kolej podziemna. Zdarza się, że w niektórych podziemnych trasach turystycznych przewodnicy oprowadzający turystów serwują im legendy, czasami wręcz bajki dla dorosłych.

Robią to, aby uatrakcyjnić zwiedzanie, stworzyć swoisty klimat, sprawić miłe wrażenie, jednym słowem spowodować, by turyści zapamiętali trasę jako miejsce, w którym dobrze się bawili i mile spędzili czas. Niekiedy wynika to z prozy życia. Utrzymanie i zagospodarowanie tras turystycznych, to dla ich gospodarzy niemały wysiłek finansowy. Chcąc podołać tym wyzwaniom, trzeba wpływać na frekwencję. Jedną z metod jest budowanie specyficznej atmosfery miejsca, m.in. poprzez legendy, mity, chyba bardziej trafiające do zwiedzających niż prawdziwe historie danego obiektu podziemnego, które przeczytać można w przewodnikach. Czy tak powinno być, w kontekście choćby prawdy historycznej, to temat na odrębną dyskusję…

Jest jak jest. Dlatego na przykład turyści odwiedzający leżącą koło wsi Czajowice Jaskinię Łokietka usłyszą opowieść o fikcyjnym pobycie króla w tej jaskini, dowiedzą się w którym miejscu król miał sypialnię, a gdzie rzekomo gotował sobie posiłki. Inny przykład – podziemia Góry Parkowej w Kamiennej Górze na Dolnym Śląsku. Wedle dotychczasowych ustaleń ostrożnie mogę stwierdzić, że był to nieukończony schron lotniczy, a nie żadna podziemna fabryka. Natomiast gospodarze trasy podziemnej lansują ją jako Projekt Arado, z podtytułem: zaginione laboratorium Hitlera.

To naturalnie legenda wymyślona na potrzeby turystów, którzy szukają głównie rozrywki. W podziemnych trasach turystycznych rozrywka dosyć często stawiana jest na pierwszym miejscu. Eksponaty, w wielu przypadkach, dobierane są dowolnie. Gdy w kwietniu 2000 r. w Kowarach udostępniano zwiedzającym zespół wyrobisk sztolni poszukiwawczej nr 9 i 9a, do wystroju użyto m.in. wagoników, narzędzi i obudowy metalowej typu Walenty przywiezione z kopalni węgla kamiennego w Nowej Rudzie, urządzenia górnicze dostarczono z kopalni anhydrytu w Iwinach, inne z kopalni antracytu w Wałbrzychu. Wśród prezentowanych eksponatów znalazł się nawet wycięty fragment szaty naciekowej Jaskini na Połomie w Górach Kaczawskich. Turystom opowiadano, że zwiedzają dawną kopalnię uranu i przypuszczalnie wielu z nich wychodziło z przekonaniem, że na własne oczy zobaczyli wyrobiska, w których pozyskiwano promieniotwórczą rudę. A przecież w zespole sztolni 9 i 9a nigdy nie prowadzono wydobycia, a wyrobiska te wykorzystywano jako skład materiałów wybuchowych. Tego rodzaju sposób postępowania w przypadku placówek muzealnych byłby niedopuszczalny. Tutaj – w podziemnych trasach turystycznych – jest stosowany bez skrępowania. Cel uświęca środki. Skąd wzięło się niepisane przekonanie, że udostępniany do zwiedzania obiekt podziemny powinien nosić dumną nazwę „muzeum”? Czy dlatego, że tak nazwana placówka staje się bardziej wiarygodna? Przypuszczam, że w niektórych przypadkach mogło tak być.

Jest jeszcze inne wyjaśnienie. Punktem odniesienia dla twórców tras podziemnych mogła być kopalnia soli kamiennej w Wieliczce. W jakiś czas po I wojnie światowej urządzono tam, w komorze „Drozdowice”, ekspozycję paramuzealną zawierającą maszyny, urządzenia górnicze, a także bryły solne. Ekspozycja istniała do połowy XX wieku, kiedy to za sprawą Franciszka Krzeczowskiego i Alfonsa Długosza zgromadzono różne archaiczne maszyny i sprzęty wydobyte z zapomnianych zakamarków kopalni, z myślą o urządzeniu podziemnego muzeum. Pomysł został ogłoszony podczas akademii barbórkowej w grudniu 1949 r., a 29 III 1950 r. zawiązano Komitet Budowy Muzeum. Na ten cel wyznaczono leżącą na głębokości 122 m komorę „Sienkiewicz”, zwaną później komorą „Warszawa”. Komora ta znajduje się pod sam koniec podziemnej trasy turystycznej. Zgromadzono tutaj nie tylko eksponaty z Wieliczki, lecz także z kopalni soli w Bochni i ze Związkowego Muzeum Górniczego w Sosnowcu. Podziemne muzeum otwarto 2 XII 1951 r., a jego żywot w tym miejscu był krótki. Już w 1952 r. dyrekcja wielickiej kopalni zamknęła ekspozycję i postanowiła przenieść ją na inny poziom. Na pomieszczenia wystawowe przeznaczono zespół komór: „Russeger”, „Maria-Teresa”, „Kraj”, „Saurau” i „Modena”, znajdujący się na trzecim poziomie kopalni, na głębokości 135 m. Wstępne prace adaptacyjne odbyły się tam w latach 1952-1953. W muzeum stworzono trzy główne działy tematyczne, które przedstawiały historię kopalni, dawną technikę górniczą i rozwój transportu kopalnianego, a także geologię złóż soli kamiennej.

Skansen pod gołym stropem

W latach 1958-1966 ekspozycję muzealną rozbudowano, przeznaczając na ten cel łącznie 14 komór poeksploatacyjnych na trzecim poziomie kopalni. W trakcie trwania prac decyzją Ministra Kultury i Sztuki podjętą 23 III 1961 r. utworzone zostało Muzeum Żup Krakowskich w Wieliczce, podległe Zarządowi Muzeów i Ochrony Zabytków. Było to formalnie pierwsze w Polsce pod ziemne muzeum, powstałe z przekształcenia dotychczasowego Oddziału Państwowych Zbiorów Sztuki na Wawelu w Wieliczce.

Kaplica św. Kingi w Kopalni Soli Wieliczka (fot. EwelinaSow [CC BY-SA 3.0 pl], from Wikimedia Commons)

Muzeum obejmowało wydzieloną część komór na trzecim poziomie kopalni. Uroczystość otwarcia ekspozycji dla zwiedzających odbyła się 30 IX 1966 roku. W następnych latach rozmaicie układały się stosunki podziemnego Muzeum z dyrekcją kopalni, co wiązało się niekiedy z uciążliwościami dla zwiedzających. Przez wiele lat obowiązywały osobne bilety wstępu na trasę podziemną i do Muzeum, różne godziny otwarcia, a nawet odrębne zasady przyznawania biletów ulgowych. Przykładowo, w 1972 r. podziemne Muzeum w Wieliczce sprzedawało żołnierzom szeregowym bilety w wysokości 1/3 ceny biletu normalnego, podczas gdy na trasie turystycznej nie było zniżek dla żołnierzy. W środy było dostępne za darmo, a trasa była płatna codziennie. Wielicka kopalnia cieszyła się przez dziesięciolecia gigantyczną popularnością, która była zasługą darmowej reklamy i propagandy w prasie, radiu i podręcznikach szkolnych. W ten sposób fakt istnienia w kopalni podziemnego Muzeum został rozpropagowany i utrwalił się w świadomości społecznej. Gdy więc w jakiejś miejscowości realizowano pomysł udostępnienia podziemi – w naturalny sposób nasuwała się myśl, aby wykorzystać nazwę „podziemne muzeum”. Zapomniano przy tym, że o ile kopalnie soli ze swej istoty posiadają suche wyrobiska, nadające się do celów wystawienniczych, to praktycznie we wszystkich innych podziemiach wrogiem numer jeden jest wszechobecna woda i ogromna wilgotność powietrza.

Inny ciekawy przykład. W Krzemionkach koło Ostrowca Świętokrzyskiego, gdzie istniały wyrobiska po neolitycznej kopalni krzemienia, nie próbowano na siłę tworzyć podziemnego muzeum.

W latach 1929-1939, 1945-1952 i 1958-1978 gospodarzem tego miejsca było warszawskie Państwowe Muzeum Archeologiczne. Następnie w 1979 r. opiekę nad krzemionkowską kopalnią przejęło Muzeum Regionalne w Ostrowcu Świętokrzyskim, przemianowane później na Muzeum Historyczno-Archeologiczne. Tutaj skromną ekspozycję prezentowano w różnych barakach i budynkach na powierzchni, natomiast zroby górnicze traktowano jako wyrobiska. Mało tego, w latach 1983-1985 oraz 1989-1990 wydrążono zupełnie współczesnymi metodami wygodne odcinki trasy podziemnej, dając możliwość wglądu w ciasne, niskie oryginalne wyrobiska. Jak widać, w Krzemionkach uniknięto lokowania wystaw muzealnych pod ziemią. Niezbyt szczęśliwe rozwiązanie przyjęto w Częstochowie. W grudniu 1977 r. na akademii barbórkowej ogłoszony został pomysł umieszczenia Muzeum Górnictwa i Hutnictwa w podziemiach jednej z okolicznych kopalń.

Udające kopalnię sztuczne, muzealne podziemia w zboczach częstochowskiej Jasnej Góry. Fotografia z czasów, gdy podziemia z powodu zapleśnienia i zawilgocenia były wyłączone ze zwiedzania (fot. T. Rzeczycki)

Najpierw chciano urządzić je w Kopalni Rud Żelaza „Dębowiec”, później zdecydowano się na kopalnię „Szczekaczka” w Brzezinach koło Częstochowy. Było to chybione przedsięwzięcie ze względu na zbyt duże opłaty ponoszone z tytułu wypompowywania zasolonych wód. Dlatego też Kopalnia Zabytkowa Rud Żelaza im. Stanisława Staszica „Szczekaczka”, którą udostępniono turystom 3 XII 1980 r., została postawiona w stan likwidacji już z dniem 1 VII 1983 r., a ostatnia grupa turystów zwiedziła ją w grudniu 1983 roku. Przed zalaniem kopalni eksponaty zdemontowano i wywieziono do Częstochowy, gdzie ustawiono je w sztucznych, płytkich „wyrobiskach” wykopanych w zboczu Jasnej Góry i przykrytych płytą żelbetową. Część pomieszczeń miała imitować wyrobiska kopalniane, za sprawą metalowej obudowy, wózków górniczych czy torowisk.

Częstochowska niby-kopalnia została podporządkowana Muzeum Częstochowskiemu, a pierwsi turyści mogli ją obejrzeć 3 XII 1989 roku. Niestety, znowu była to nietrafiona inwestycja. Ze względu na złą izolację wyrobiska zaczęły wilgotnieć i pleśnieć, więc zamknięto je w roku 1995. Po remoncie udostępniono je ponownie 15 V 2008 roku. Dziś można tylko westchnąć – szkoda, że zabrakło sprawnego zarządcy kopalni „Szczekaczka”. Bo zamiast autentycznych podziemi, obecnie mamy w Częstochowie ich namiastkę w postaci wykonanego metodą odkrywkową podziemnego muzeum, którego wyposażenie, moim zdaniem, równie dobrze i mniejszym kosztem można by pokazywać na powierzchni, w zwykłych salach wystawowych. Zupełnie nieadekwatną do rzeczywistości nazwę nadano dwu obiektom podziemnym w Zabrzu. Istniejące od 1981 r. zabrzańskie Muzeum Górnictwa Węglowego stało się wkrótce po powołaniu gospodarzem części wyrobisk Kopalni Doświadczalnej Węgla Kamiennego  „M-300”, której właścicielem był wtedy Centralny Ośrodek Projektowo-Konstrukcyjny Maszyn Górniczych „KOMAG” w Gliwicach.

Już 2 XII 1982 r. udostępniono do zwiedzania pierwszą część wyrobisk na poziomie 320, pod nazwą Skansen Górniczy „Guido”. Tymczasem słowo „skansen” oznacza ekspozycję etnograficzną na powierzchni ziemi, na wolnym powietrzu, a nie pod ziemią. Skansen Górniczy „Guido” dostępny był dla turystów pod taką właśnie nazwą do listopada 1999 roku.

Potem, po wielu perypetiach i zmaganiach o uratowanie zagrożonej likwidacją kopalni, wyrobiska ponownie udostępniono turystom 16 VI 2007 r., ale już pod niebudzącą kontrowersji nazwą Zabytkowa Kopalnia Węgla Kamiennego „Guido”. W 1993 r. utworzony został w Zabrzu Skansen Górniczy „Królowa Luiza”, jako oddział terenowy Muzeum Górnictwa Węglowego w Zabrzu. Podobnie jak w przypadku „Guido”, także i tutaj nazwa była nie całkiem właściwa, bo główną atrakcją skansenu był od 1994 r. zespół płytkich wyrobisk podziemnych, wykorzystywanych wcześniej do celów szkoleniowych w rejonie zasypanego szybu „Wilhelmina” przy ul. Sienkiewicza. Natomiast typowo naziemną, a więc prawdziwie skansenowską część Skansenu Górniczego „Królowa Luiza” stanowiły zabudowania przy ul. Wolności.

Od września 2010 r. podziemia skansenu są niedostępne. Obecnie realizowane jest wielkie przedsięwzięcie mające na celu połączyć je z Główną Kluczową Sztolnią Dziedziczną.

Zwiedzanie gratis?

Trochę zamieszania związanego z posługiwaniem się szyldem „muzeum” doświadczyła w przeszłości Kopalnia Zabytkowa Rud Srebronośnych w Tarnowskich Górach, od kilku lat funkcjonująca pod nazwą Zabytkowej Kopalni Srebra. Gdy 31 I 1954 r. odbyło się posiedzenie założycielskie Stowarzyszenia Miłośników Historii i Zabytków Ziemi Tarnogórskiej, uczestnicy spotkania podjęli uchwałę o jak najrychlejszym zaadaptowaniu kopalni na muzeum. Nikt wtedy nie przypuszczał, że potrwa to ponad 20 lat. Inicjatywę poparły władze ówczesnego woj. stalinogrodzkiego. Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Stalinogrodzie podjęło 8 II 1955 r. uchwałę, w sprawie utworzenia Kopalni Zabytkowo-Pokazowej i Muzeum Górniczo-Geologicznego w Tarnowskich Górach. Roboty przy udostępnieniu podziemi rozpoczęto w maju 1959 r.

W tym czasie wierzono w możliwość stworzenia pod ziemią ekspozycji muzealnej, o czym świadczy szereg opisów zamieszczanych w latach 1959-1960 w różnych czasopismach. W tarnogórskiej kopalni miało więc powstać podziemne muzeum, prezentujące narzędzia i sprzęt górniczy od czasów najdawniejszych, aż po PRL. Jedną z komór miała zdobić podświetlana, obrotowa platforma z wielką bryłą kruszcu, inną pomnik zaginionych gwarków. W nadszybiu projektowano umieszczenie pracowni konserwacji drewna, zapewne wydobywanego podczas penetracji kolejnych zakamarków podziemi tarnogórskich. Żadna z tych zapowiedzi nie została spełniona. Tarnogórską kopalnię udostępniono zwiedzającym w 1976 r., początkowo pod nazwą Miejski Ośrodek Kultury – Kopalnia Zabytkowa.


Mimo posługiwania się słowem „muzeum” w nazwie, tarnogórska kopalnia zabytkowa nie wyznaczyła jednego dnia w tygodniu na bezpłatne zwiedzanie (fot. T. Rzeczycki)

Ale rozporządzeniem Rady Ministrów z 16 VIII 1994 r., zaliczającym obiekt w poczet zakładów górniczych, nadano jej nazwę Kopalnia Zabytkowa-Muzeum. Zapisy rozporządzenia nadawały nieco inny status tym kopalniom, których głównym celem nie było prowadzenie wydobycia, lecz np. obsługa ruchu turystycznego. W ten sposób, z formalnego punktu widzenia, kopalnia zabytkowa w Tarnowskich Górach stała się obiektem muzealnym. Skorzystała na tym już w 1996 r., uzyskując wyróżnienie w konkursie na najważniejsze wydarzenie muzealne roku. Wkrótce jednak pojawiły się problemy. Kierownictwo kopalni nie przewidziało, że posługiwanie się nazwą „muzeum”, owszem daje pewne profity, ale też nakłada ustawowe obowiązki. Obowiązująca od 4 II 1997 r. ustawa o muzeach z 21 XI 1996 r. stanowiła w art. 10 ust.2, że każde muzeum w Polsce musi przez jeden dzień w tygodniu być dostępne do bezpłatnego zwiedzania. W tarnogórskiej kopalni zabytkowej niczego takiego nie wprowadzono, ze względów ekonomicznych. Na ten fakt zwróciła uwagę dziennikarka miejscowego tygodnika „Gwarek”. Efekt był taki, że w końcu z nazwy kopalni usunięto niezbyt szczęśliwe słowo „muzeum”.

Muzealny epizod w odniesieniu do górniczych wyrobisk ma za sobą Kopalnia Węgla Kamiennego „Nowa Ruda”. W styczniu 1992 r. podjęta została decyzja o postawieniu jej w stan likwidacji. Jednym z punktów ujętych w programie restrukturyzacji i likwidacji kopalni, było utworzenie muzeum górnictwa. Prace w tym kierunku ruszyły głównie za sprawą inż. Czesława Lisa, który forsował pomysł urządzenia muzeum na terenie likwidowanego pola „Piast” noworudzkiej kopalni. Grupa inicjatywna spotkała się w tej sprawie 23 X 1993 r., formułując zaczątki koncepcji muzeum górniczego. Sprawę poparła Rada Miejska, a w 1995 r. powołany został Społeczny Komitet Tworzenia Muzeum Górnictwa przy Fundacji Odnowy Ziemi Noworudzkiej. Wykonano roboty naprawcze i konserwacyjne w zespole wyrobisk sztolni „Lech” na polu „Piast”. Pozostałe wyrobiska pola „Piast” zostały do końca 1995 r. zlikwidowane. Przez następne kilka lat pokazywano turystom ocalały fragment kopalnianych wyrobisk, opowiadając o ciężkiej pracy górników, a kopalnia była filią… Miejskiego Ośrodka Kultury.

Mało atrakcyjny, dość siermiężny sposób prezentacji wyrobisk spowodował niewielkie zainteresowanie. Muzealna kopalnia nie przynosiła więc zysków. Zmiany przyniósł dopiero 2002 r., gdy noworudzka trasa podziemna trafiła w prywatne ręce i zupełnie zmieniono koncepcję jej funkcjonowania. Muzealny schemat myślenia przyświecał też twórcom uruchomionej w 1996 r. podziemnej trasy turystycznej w kopalni arsenu w Złotym Stoku. Na początku stosowano górnolotnie brzmiącą nazwę Podziemne Muzeum Górnictwa i Hutnictwa. Rzeczywiście, w tzw. labiryncie wyrobisk dawnego składu materiałów wybuchowych przy sztolni „Gertruda” ustawiono szklane gablotki z eksponatami i wywieszono zalaminowane reprodukcje starych map górniczych. Bardzo szybko jednak gospodarze kopalni doszli do wniosku, że nie tędy droga. Aby zarobić na utrzymanie kopalni, postanowili uczynić z niej miejsce rozrywki, a nie drętwych prelekcji o historii wydobycia rud arsenu i złota. Sięgnięto więc po sprawdzone metody. Turyści odwiedzający złotostocką kopalnię słyszą zatem legendę o tym, jak to Krzysztof Kolumb sfinansował swą transoceaniczną wyprawą złotem pochodzącym… ze Złotego Stoku, a Napoleon Bonaparte został otruty złotostockim arszenikiem. To są oczywiście legendy, które stosowane wespół z innymi środkami uatrakcyjniającymi trasę podziemną, przyniosły efekt w postaci znacznego wzrostu liczby zwiedzających na przestrzeni minionych kilkunastu lat.

Warto odnotować, że w tak rozrywkowym podejściu do trasy podziemnej znaleziono miejsce na ekspozycję paramuzealną, oczywiście z przymrużeniem oka. W sztolni „Gertruda” otwarta została 25 VIII 2000 r. ekspozycja różnego typu tabliczek informacyjnych, głównie z czasów PRL, zatytułowana Muzeum Przestróg, Uwag i Apeli.

Najpierw tabliczki ułożone zostały w byłej komorze materiałów wybuchowych, później przeniesiono je do samej sztolni „Gertruda”. W zbiorze znalazły się zarówno wywieszki o banalnej treści, np. „Uwaga schyl głowę”, czy „Uwaga! Wykopy, przejście wzbronione”, jak i śmieszne, zabawne, czy nostalgiczne typu: „Co zrobiłeś dzisiaj dla obniżki kosztów własnych?”. Taki zbiór tabliczek, z których zdecydowana większość nie ma nic wspólnego z górnictwem rud arsenowych, doskonale pasuje do konwencji podziemnej trasy turystycznej, gdzie głównym celem jest rozbawić i zadowolić turystów tak bardzo, by zechcieli wrócić tu kolejny raz.

Pomnik „Riese”, fortyfikacje i nietoperze

Myśl o utworzeniu podziemnego muzeum nieobca była autorom różnych koncepcji udostępnienia podziemi Osówki w Górach Sowich. W lipcu 1976 r. sporządzono projekt wstępny Muzeum Martyrologii w Osówce. Nie został on jednak zrealizowany. Trzy i pół roku później, w grudniu 1979 r. powstało opracowanie autorstwa Władysława Magiery pod nazwą „Ośrodek Rekreacyjny i Muzeum Martyrologii. Lochy walimskie – kompleks Osówka. Studium zagospodarowania”. Na jednej z sesji Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Wałbrzychu, z 6 VIII 1967 r., o podziemiach walimskich mówiono jako o… pomniku (!), a konkretnie wyliczono je w gronie czterech istniejących na terenie powiatu pomników walki i męczeństwa. O ile w Osówce o pomyśle z muzeum zapomniano, otwierając sztolnie dla zwiedzających, to w Walimiu podziemna trasa turystyczna w latach 2001-2004 funkcjonowała pod nazwą Samorządowa Instytucja Kultury „Muzeum Sztolni Walimskich”.

MRU. Muzeum Fortyfikacji i Nietoperzy w Pniewie. Wejście do systemu (fot. T. Rzeczycki)

Nie trzeba dodawać, że ani w Osówce, ani w Walimiu podziemia nie nadawały się do przerobienia ich na ekspozycje muzealne. Coś w rodzaju podziemnego muzeum stworzono, od podstaw, pod Rynkiem Głównym w Krakowie. Pod płytą Rynku gotowych do adaptacji piwnicznych podziemi nie było – wykopano je metodą odkrywkową w 2005 r. w ramach prac archeologicznych, a wiosną 2006 r. przykryto żelbetową płytą. Później w podziemiach tych zainscenizowano futurystyczną ekspozycję, pod względem formy nasuwającą skojarzenie np. z wielkimi centrami handlowymi, w której zastosowano rozmaite wynalazki techniki. Właściwie niemal od samego początku podziemia te miały problem z zawilgoceniem, w 2006 r. wstrzymano w nich przejściowo prace adaptacyjne z powodu rozwoju pleśni i grzybów. Podziemia stały się oddziałem Muzeum Historycznego Miasta Krakowa, dostępnym dla zwiedzających od 24 IX 2010 r. Przyjęto tu muzealny sposób udostępniania, tzn. każdy chętny może sobie wędrować, jak chce, nie ma oprowadzania turystów indywidualnych przez przewodników. Ba, nawet raz w tygodniu – we wtorki – wstęp jest bezpłatny, z tym że jak każdego dnia obowiązuje rezerwacja na konkretną godzinę. Obawiam się jednak, że znaczna część turystów zwiedzających krakowskie podziemia wychodzi z nich oszołomiona multimedialną technologią zastosowaną na trasie, a tylko w niewielkim stopniu zapamiętuje jakiekolwiek informacje o przeszłości Krakowa. Na deser przeznaczam Międzyrzecki Rejon Umocniony.

Z muzealnictwem miał on tylko tyle wspólnego, że od IX 1942 r. do X 1944 r. część pomieszczeń w Pętli Boryszyńskiej służyła jako składnica cennych zbiorów muzealnych wywiezionych z Poznania. Poza tym w 1945 r. w trzech zamaskowanych komorach, w innej części MRU, Rosjanie znaleźli część ukrytych przez Niemców eksponatów muzealnych, przeniesionych z Pętli Boryszyńskiej. 40 lat później, u schyłku PRL, gdy istniała realna groźba usytuowania w podziemiach MRU składowiska niskoaktywnych od padów nuklearnych z polskich elektrowni jądrowych, próbowano znaleźć różne inne, alternatywne kierunki zagospodarowania podmiędzyrzeckich „bunkrów”. Gorzowski dziennikarz Jerzy Zysnarski w 1988 r. rzucił pomysł utworzenia w nich muzeum. I po latach tak się stało. Rada Miejska w Międzyrzeczu uchwałą z 5 XI 2010 r. powołała do życia instytucję kultury pod nazwą Międzyrzecki Rejon Umocniony – Muzeum Fortyfikacji i Nietoperzy w Pniewie.

Z punktu widzenia turysty pniewska placówka muzealna sprawuje opiekę nad barakiem po byłym PGR, w którym urządzono skromną wystawę na temat MRU i nietoperzy, a także nad pancerwerkami byłej Grupy Warownej Scharnhorst nr 716, 716a i 717 wraz z fragmentem Głównej Drogi Ruchu oraz odcinkiem podziemnych pomieszczeń i korytarzy. Jednak ten, kto mając w pamięci casus Kopalni Zabytkowej – Muzeum w Tarnowskich Górach miałby nadzieję na bezpłatne obejrzenie podziemi MRU, srodze się rozczaruje. Ustawa z 29 VI 2007 r. o zmianie ustawy o muzeach, zmieniła treść art. 10 ust. 2 na następujący: „W jednym dniu tygodnia wstęp na wystawy stałe muzeów jest nieodpłatny”. Gospodarze pniewskiej części MRU zinterpretowali ten przepis naturalnie na swoją korzyść uznając – zgodnie ze stanem faktycznym – że podziemia MRU nie stanowią wystawy stałej. Można by zadać pytanie, po co w takim razie radni międzyrzeccy uznali MRU za muzeum, skoro najistotniejsza i najatrakcyjniejsza część podziemna nie jest możliwa do zwiedzania za darmo raz w tygodniu? Da się to wytłumaczyć np. w ten sposób, że ekspozycja muzealna będzie tworzona na powierzchni, a podziemna trasa turystyczna jest osobnym bytem podlegającym w sposób formalny pod muzeum. Myślę jednak, że istotniejszą sprawą będzie zwrócenie uwagi na inny paradoks. Otóż Muzeum Fortyfikacji i Nietoperzy próbuje pogodzić przysłowiową wodę z ogniem, czyli realizować, równocześnie, ochronę fortyfikacji MRU i liczne stanowiska nietoperzy gnieżdżących się w podziemiach.

Jedyni stali mieszkańcy MRU (fot. T. Rzeczycki)

Badacze i miłośnicy fortyfikacji MRU niejednokrotnie zwracali uwagę, że sposób i praktyka ochrony rezerwatu nietoperzy prowadzi do degradacji i zniszczenia podziemnych fortyfikacji. Od dawna ten problem poruszany jest na wielu tematycznych sympozjach czy konferencjach. Może już czas, aby postawić sprawę po męsku i jasno powiedzieć, że podziemia MRU są jedynym tego typu obiektem fortyfikacyjnym na świecie, i chcąc go zachować, należy niezwłocznie przeprowadzić prace konserwacyjne, nawet jeżeli, przy okazji, zakłócony zostanie spokój nietoperzy. Nie będzie jednej konkluzji dotyczącej wszystkich omawianych tu obiektów podziemnych. Uważam, że ze względu na wszechobecną w podziemiach wilgoć, może poza kopalniami soli kamiennej, nienajlepszym pomysłem jest tworzenie podziemnych muzeów z kolekcjami eksponatów w miejscach nienadających się do tego.

Zgodnie jednak ze starożytną łacińską maksymą Volenti non fit iniuria (chcącemu nie dzieje się krzywda), jeżeli ktoś chce takie muzeum utworzyć – ma do tego pełne prawo. Zwracam jedynie uwagę na kwestię nazewnictwa, nad którą, moim zadaniem, warto się zastanowić. Nie nadawajmy mylących nazw podziemnym trasom turystycznym. Owszem, muzeum może być właścicielem trasy podziemnej, tak jak to ma miejsce np. w Tomaszowie Mazowieckim, Krzemionkach czy Pniewie, ale niech trasa taka będzie nazywana trasą podziemną, a nie czymś innym, czym nie jest.


Jest to cały artykuł „Miraże podziemnego muzeum” opublikowany w numerze Odkrywca 6 (173) czerwiec 2013

ODKRYWCA 6/2013

Autor

Niegdyś poeta i satyryk. Obecnie publicysta i pisarz. Wnikliwy badacz dziejów zagospodarowania polskich Sudetów oraz historii podziemnych tras turystycznych istniejących na terenie naszego kraju. Autor książki „Góry Polskie” (2004) oraz „Podziemne trasy turystyczne Polski” cz. I i II. (2012). Współpracownik „Odkrywcy” od 2008 roku.

Udostępnij:

Dodaj komentarz

css.php