W nocy z 15 na 16 września 2021 roku eksploratorzy weszli do niedostępnego przez kilkadziesiąt lat drugowojennego obiektu, znajdującego się w Lubaniu. Przygoda z dotarciem do tych podziemi trwała latami. W 2018 roku jako pierwsze wprowadzone tam zostały kamery “Odkrywcy” i GEMO, a nawet nasza żółta miniłódka.
Serdecznie gratulujemy kolegom ze Stowarzyszenia Miłośników Górnych Łużyc, którzy we wrześniu 2021 roku dotarli do podziemi pod Kamienną Górą w Lubaniu. Zdobywanie tego obiektu trwało latami. Cofnijmy się do roku 2018…
W marcu 2018 roku potwierdziliśmy za pomocą głębokich, ponad 20-metrowych, odwiertów istnienie podziemnego, niemieckiego schronu pod Górą Kamienną w Lubaniu (Odkrywca nr 4 i 5/2018). Dzięki kamerze Gralmarine zajrzeliśmy do wnętrza i zobaczyliśmy różnego rodzaju przedmioty i elementy budowy pozostawione tam od czasów II wojny światowej, m.in. tory, wiertła, drewnianą obudowę i prawdopodobnie górniczy wózek. Dobry stan techniczny podziemi pozwolił władzom miasta Lubań podjąć decyzję o dotarciu do wnętrza. Można to było zrobić poprzez wybicie pionowego szybu lub przedostanie się poprzez jedno z niedostępnych wejść wiodących do środka.
Według niemieckich planów schron posiadał cztery wejścia. Jedno z nich, ewakuacyjne, nie zostało połączone z centralną częścią podziemi. Drugie oznaczone na planie w okolicach starego kamieniołomu, prawdopodobnie nie zostało wykonane. Pozostawały zatem dwa główne wloty, zawalone bądź wysadzone pod koniec II wojny światowej. Który z nich wybrać? Kluczowym pytaniem dla podjęcia decyzji o wyborze metody i miejsca eksploracji stała się kwestia długości zawaliska oddzielającego nas od tajemnic schronu. Pierwszy wykonany przez nas odwiert trafił najpewniej w boczny korytarz śluzy, znajdującej się 36 metrów od końca dużego leja – pozostałości po prawdopodobnym wysadzeniu. Wpuszczona do środka kamera pokazała skrzyżowanie chodników zabezpieczonych solidną drewnianą obudową. Jednak opuszczony na kablu obiektyw nie mógł zajrzeć „za róg” i przekazać nam obrazu sztolni w kierunku wejścia. Jeśli na przykład metr dalej byłaby ona zniszczona, do przekopania czekałoby nas, nie licząc pracy w samym leju, prawie 36 m potencjalnego zawaliska. W takim przypadku należałoby wziąć pod uwagę wejście do drugiego korytarza. Jak zatem zajrzeć za ten „róg”?
Kluczem okazała się woda, która wypełnia schron na różnych poziomach, od 80 do prawie 200 cm. Dzięki temu faktowi można było pokusić się o skonstruowanie jakiegoś rodzaju pojazdu-łódki, wyposażonego w kamerę, który mógłby przepłynąć kilka metrów i pokazać nam to, co kryło się tuż obok.
Pomoc w rozwiązaniu trudnego problemu zaoferowali Damian Szymański wraz z Piotrem Adamczykiem, od wielu lat i z sukcesami podejmujący różnego rodzaju wyzwania z dziedziny elektroniki i robotyki. Zadanie stojące przed konstruktorami było naprawdę skomplikowane. Łódka miała nie tylko przepłynąć pewien odcinek w kompletnych ciemnościach, które należało rozświetlić i przekazać obraz, ale przede wszystkim zmieścić się wraz z całym zestawem w wąskim 10-centymetrowym otworze i zjechać ponad 20 m w dół. Należało zaprojektować wszystko: kadłub, który zanurzy się podczas wodowania, rozmieszczenie kamer, napęd, oświetlenie i system komunikacji. Ostatecznie kadłub niewielkiej jednostki mierzącej w najszerszym miejscu 7 cm (przy 20 cm długości i 5,5 cm wysokości) został wykonany za pomocą drukarki 3d (dzięki wsparciu firmy TME) i wyposażony w oświetlenie ledowe. Konstruktorzy stworzyli specjalne oprogramowanie obsługujące komunikację z łódką za pomocą fal radiowych. Napęd i jednocześnie ster stanowiły dwie niewielkie śruby. Oczywiście komunikowanie się z łódką za pomocą radia nie było możliwe przez dziesiątki metrów skały. Do otworu należało również wprowadzić nadajnik/odbiornik połączony kablem z powierzchnią. Sama łódka musiała zostać opuszczona na lekkiej lince, dzięki której można było ją ściągnąć z powrotem w przypadku utraty sygnału. Ostatecznie po wielu tygodniach pracy konstruktorom udało się zakończyć całość przygotowań. Nadszedł dzień próby.
Pierwszy etap przebiegł pomyślnie. Zarówno łódka, jak i nadajnik bez problemu zmieściły się w otworze i zostały opuszczone na dół. Łódź rozpoczęła przekazywanie obrazu na górę, śruby mieliły pracowicie wodę i niewielka łódeczka popłynęła do skrzyżowania. Wreszcie mogliśmy zobaczyć to, co znajduje się „tuż za rogiem”! Widoczna wcześniej solidna drewniana obudowa ciągnęła się zarówno w stronę wejścia, jak i głębi schronu. Oznaczało to, że warunki geologiczne w tej partii schronu pozostawały niestabilne. Zobaczyliśmy drewniane stojaki z uchwytami na kable i w końcu widok dla nas najważniejszy – główny korytarz sztolni, wiodący w kierunku wejścia, był niezniszczony. I choć po ok. 5–6 m straciliśmy obraz, w związku z wytłumieniem fal radiowych w podziemiach, to udało się zrealizować główny cel! Dzięki tej informacji możemy ostatecznie wybrać miejsce i metodę, jaką spróbujemy dostać się do wnętrza.
Łódkę wprowadziliśmy również do drugiego odwiertu i szerokiego, 3-metrowego korytarza w centralnej części schronu. Tym razem własne oświetlenie pojazdu nie wystarczało, aby rozproszyć ciemne wnętrze. Z powodzeniem uczyniła to silna lampa Gralmarine, wykorzystywana podczas poprzednich badań. W jej świetle mogliśmy zobaczyć w pełnej krasie szeroki korytarz wykuty w bazalcie i przebieg torowiska. Łódka przepłynęła kilka metrów w kierunku głębi schronu i domniemanego „wagonika”, który tym razem widać było dużo wyraźniej. Jednak problemy z silnikami łodzi i sterownością nie pozwoliły dotrzeć do widocznych w obiektywie kamery tajemniczych przedmiotów. Zagadka „wagonika” będzie musiała zatem poczekać do czasu, aż wejdziemy do środka.
Historyk, szef działu badań terenowych i archiwalnych IBHiK, Założyciel i kierownik Grupy Eksploracyjnej Miesięcznika Odkrywca „GEMO".