Akcja 1005 – jak Niemcy zacierali ślady mordów i jak dziś się je odczytuje

Udostępnij:

„Zbrodnia Pomorska 1939: dlaczego jest tak istotna dla zrozumienia początków okupacji w Polsce? Wywiad z dr archeologiem Dawidem Kobiałką

Dr Archeolog Dawid Kobiałka

Notka o rozmówcy: Wywiad z dr Dawidem Kobiałką –  archeologiem i antropologiem kulturowym, pracownikiem Uniwersytetu Łódzkiego, członkiem Komisji Archeologicznej. W 2020 roku zainicjował i poprowadził badania w chojnickiej Dolinie Śmierci, których efektem było odnalezienie szczątków 700 zamordowanych osób. W 2024 roku odbył się pogrzeb państwowy pomordowanych

 Andrzej Daczkowski: Dzień dobry, chciałbym z panem porozmawiać w kontekście niedawno opublikowanego artykułu w „Przeglądzie Archeologicznym” pod tytułem „Materialność akcji 1005 – przykład zacierania śladów niemieckich masowych zbrodni w Lesie Szpęgawskim”, którego jest pan współautorem. Pana badania archeologiczne dotykają trudnego, ale chyba i fundamentalnego dla polskiej historii czasów drugiej wojny światowej tematu: „Zbrodni Pomorskiej 1939” oraz późniejszej, niemieckiej Akcji 1005. Najpierw o „Zbrodni Pomorskiej 1939”. Dlaczego jest tak istotna dla zrozumienia początków okupacji w Polsce?

Dawid Kobiałka: „Zbrodnia Pomorska 1939” to termin, który chcemy naukowo ugruntować, aby opisać systematyczną i masową eksterminację polskiej ludności cywilnej, którą Niemcy rozpoczęli na Pomorzu Gdańskim niemal natychmiast po wkroczeniu wojsk we wrześniu 1939 roku. Był to pierwszy akt ludobójstwa popełniony przez III Rzeszę na cywilach w czasie II wojny światowej, jeszcze przed szerszą skalą zbrodni na Wschodzie, czyli do czerwca 1941 roku.

Andrzej Daczkowski: Czyli na naszym Pomorzu zaczynał się najczarniejszy horror drugiej wojny światowej, jeśli można okropieństwa wojny stopniować – akty ludobójcze? Zatem Niemcy czasów III Rzeszy już od początku przyjmują tę strategię działania?

Dawid Kobiałka: Tak, tu nie ma wątpliwości, od samego początku wojny. Ofiarami padły różne grupy społeczne: przedstawiciele polskiej inteligencji, nauczyciele, księża, urzędnicy, ale także rolnicy, robotnicy, a nawet osoby psychicznie chore i żydowscy mieszkańcy Pomorza. Szacujemy, że liczba pomordowanych wynosiła od 20 do 30 tysięcy osób, pochowanych w ponad 400 miejscach kaźni.

Andrzej Daczkowski: Czy istniały jakieś specyficzne cechy wyróżniające to ludobójstwo na tle innych zbrodni wojennych?

Dawid Kobiałka: Kluczową, wyróżniającą cechą było ogromne zaangażowanie (prócz Wechrmachtu i Einsatzgruppen) lokalnych niemieckich sąsiadów, członków organizacji Selbstschutz Westpreußen. Ich udział w mordach na polskiej ludności cywilnej był na Pomorzu bezprecedensowy w skali całej okupowanej Polski. Ważnym elementem jest również to, że już od samego początku próbowano te zbrodnie tuszować – co manifestowało się choćby w sfingowanym wypadku samochodowym pod Bydgoszczą pod koniec 1939 roku, w którym spłonęła dokumentacja Selbstschutzu. Sadzono nowe lasy na masowych grobach Polaków i stawiano fałszywe tablice, mające insynuować, że to polscy dywersanci zabili Niemców.

Badanie śladów zbrodni. A-B) dokumentacja fotograficzna z przebiegu prac ekshumacyjnych mających miejsce w dniach 5-7 maja 1947 roku w Lesie Szpęgawskim (zbiory Miejskiej Biblioteki Publicznej w Starogardzie Gdańskim).

Andrzej Daczkowski: Naprawdę już w 1939 roku sfingowano wypadek samochodowy, by ukryć zbrodnie?

Dawid Kobiałka: Samochód się spalił około 20 km za Bydgoszczą w kierunku Gdańska. Być może chciano ukryć nie tylko zbrodnie, ale i różnego rodzaju przywłaszczenia dóbr polskich obywateli przed gauleiterem Okręgu Rzeszy Gdańsk-Prusy Zachodnie Albertem Forsterem. Taką hipotezą posługuje się Tadeusz Kur w swej pracy rodzie Alvenslebenów, a Ludolf von Alvensleben dowodził pomorskim Selbstschutzem. W efekcie tego typu działań – nie mamy prawie w ogóle dokumentów niemieckich odnoszących się do tych działań.

Andrzej Daczkowski: Pozwoli pan na moją własną dygresję: Rzeź Wołyńska to również przykład bezprzykładnych mordów sąsiedzkich. Funkcjonuje jednak żywo w pamięci narodowej, a „Zbrodnia Pomorska 1939” wciąż nie. Wróćmy jednak do tematu. W drugiej połowie 1944 roku działania tuszowania przybrały jeszcze bardziej zorganizowaną formę w ramach Akcji 1005. Na czym polegała ta operacja i kto za nią odpowiadał?

Dawid Kobiałka: Akcja 1005, znana również jako Enterdungsaktion, była zorganizowaną operacją mającą na celu zatarcie wszelkich materialnych dowodów masowych zbrodni popełnionych przez Niemców w Europie Środkowo-Wschodniej. Stanowiła bezpośrednią reakcję na zbliżający się front wschodni i obawę przed odpowiedzialnością. Kierował nią SS-Standartenführer Paul Blobel, architekt z zawodu, który opracował wręcz przemysłowy system wydobywania, palenia i mielenia zwłok, a następnie rozsypywania popiołów. Najbardziej efektywną metodą okazało się palenie zwłok i mielenie niespopielonych resztek kości. Operacja była ściśle tajna, bez pisemnych rozkazów. Na Pomorzu Gdańskim Akcja 1005 dotknęła co najmniej 30 miejsc kaźni. Co znamienne, w tych pracach wykorzystywano specjalne komanda więźniów, często żydowskich, którzy po wykonaniu zadania byli mordowani, by usunąć niewygodnych świadków. Przykładem jest pamiętnik Leona Weliczkera, członka Sonderkommando 1005, który opisywał te dramatyczne wydarzenia z okolic Lwowa. Na Pomorzu jesienią 1943 roku Willi Heinrich Ehlert z bydgoskiego Gestapo sporządził nawet mapę z miejscami mordów, szukając byłych członków Selbstschutzu, by wskazali groby…

Ryc. 7. Dowody zbrodni. A-B) niespalone szczątki ludzkie odnalezione na dnie jamy grobowej (fot. D. Frymark)

Andrzej Daczkowski: Czy ja dobrze rozumiem, sami Niemcy zaledwie cztery lata po zbrodniach, nie mieli wiedzy, gdzie ich dokonali?

 Dawid Kobiałka: Tak, to pokazuje skalę tajemnicy, z jaką się mierzymy, gdy teraz lokalizujemy miejsca kaźni.

Andrzej Daczkowski: Zatem jak dzisiejsza archeologia sobie radzi po 80 latach od zbrodni? Czy jest w stanie przezwyciężyć ówczesne zacieranie śladów?

Dawid Kobiałka: To jest właśnie sedno naszego projektu. Akcja 1005 miała uniemożliwić identyfikację ofiar i oszacowanie skali zbrodni. Miała zniszczyć „archiwum ziemi”. Przekonanie, że spalone szczątki nie stanowią już wartościowego materiału dowodowego, pokutowało przez długie lata, nawet w powojennych śledztwach. Współczesna archeologia, a zwłaszcza archeologia sądowa, udowadnia, że jest to fałszywe założenie. Dzięki nowym metodom i narzędziom badawczym jesteśmy w stanie odzyskać i zinterpretować nawet najbardziej zniszczone materialne ślady. Na przykład, analiza spalonych kości pozwala określić płeć, wiek, a nawet liczbę ofiar. Badanie węgli drzewnych ujawnia, z jakiego drewna budowano stosy, a analiza gleby, która nasiąkła substancjami z rozkładających się i palonych zwłok (tzw. nekrosol), dostarcza informacji o procesie spalania. Archeologia stała się nie tylko nauką o przeszłości, ale także narzędziem sprawiedliwości.

Andrzej Daczkowski: Las Szpęgawski był jednym z największych miejsc kaźni. Co udało się odkryć w grobie nr 18, który stał się swego rodzaju studium przypadku dla badania Akcji 1005?

Dawid Kobiałka: W 2023 roku w ramach projektu „Archeologia Zbrodni Pomorskiej 1939” skoncentrowaliśmy się na grobie nr 18, który, jak się okazało, nosił wyraźne ślady Akcji 1005. Badania obejmowały kwerendy archiwalne, georadar, odwierty, detektory metali, ale przede wszystkim precyzyjne wykopy sondażowe. Odkryliśmy, że górna warstwa grobu to nic innego, jak zalegająca spalenizna – mieszanina spalonych kości ludzkich, fragmentów węgli drzewnych i artefaktów z patyną ogniową. To niezwykle ważne, bo oznacza, że po wydobyciu i spaleniu zwłok, popioły zostały z powrotem wrzucone do niemal zasypanej jamy grobowej, tworząc jej „strop”. Poniżej tej warstwy znaleźliśmy grudki wapna gaszonego, które Niemcy wrzucili po egzekucjach w 1939 roku, by przyspieszyć rozkład ciał. Na samym dnie, w pierwotnym wypełnisku, znajdowały się nieliczne, niespalone szczątki ludzkie – pojedyncze kończyny, które po prostu odpadły od rozkładających się zwłok podczas pośpiesznej ekshumacji w 1944 roku i zostały przez Niemców przeoczone.

Ryc. 9. Rzeczy osobiste ofiar. A) zniszczony, srebrny zegarek kieszonkowy odnaleziony pośród warstwy spalenizny; B) moment podjęcia obrączki ślubnej odnalezionej na palcu ofiary (fot. D. Frymark).

Andrzej Daczkowski: Czy z tej spalenizny można było wyciągnąć konkretne dane o ofiarach?

Dawid Kobiałka: Tak! To właśnie jedna z najważniejszych konkluzji. Z dwóch ćwiartek grobu nr 18 wydobyliśmy blisko 1400 kg spalonych kości. Analiza antropologiczna tych szczątków, choć zniszczonych, pozwoliła nam ustalić minimalną liczbę 87 ofiar. Potwierdziliśmy, że wśród nich byli mężczyźni, kobiety, a nawet kilkuletnie dzieci. Różne kolory kości – czarne, brązowe, rzadziej kremowe – świadczą o zróżnicowanej temperaturze palenia, co wskazuje na polowe, niekontrolowane warunki. Duże rozdrobnienie kości sugeruje, że były one celowo kruszone, co miało spotęgować zatarcie śladów.

Andrzej Daczkowski: Czy poza kośćmi znaleziono jeszcze jakieś istotne przedmioty?

Dawid Kobiałka: W spaleniznie znaleźliśmy setki drobnych przedmiotów, które ofiary miały przy sobie: klucze, spinki do mankietów, guziki, a nawet zniszczony srebrny zegarek kieszonkowy. Ale też dowody zbrodni samej w sobie – wspomniane złote zęby, złote mostki. Na dnie grobu, na palcach ofiary, znaleźliśmy dwie złote obrączki ślubne – to pokazuje, że nawet przy tak masowej akcji zdarzały się przeoczenia. Dodatkowo, odnaleźliśmy łuskę pistoletową z datą produkcji „1941”. To wskazuje, że obiekt był używany do egzekucji więźniów Sonderkommando 1005, którzy po wykonaniu swojej makabrycznej pracy byli sami mordowani. Zidentyfikowaliśmy również białe misy i wazy, z których spożywali posiłki ci więźniowie, pracujący przy ekshumacjach. Całość tworzy niezwykle precyzyjny obraz zdarzeń.

Andrzej Daczkowski: Zatem „archiwum ziemi” rzeczywiście mówi… Jakie są najważniejsze wnioski z Państwa badań dla polskiej historii i dla społeczeństwa? Jaka jest przyszłość archeologii zbrodni masowych?

Dawid Kobiałka: Najważniejszy wniosek jest taki, że niemiecka Akcja 1005, pomimo swojej bezwzględności i skali, nie odniosła pełnego sukcesu w zatarciu śladów. Intencją oprawców było uniemożliwienie oszacowania skali zbrodni i identyfikacji ofiar, a także pozbawienie rodzin możliwości upamiętnienia swoich bliskich. Dziś, dzięki nowoczesnej archeologii, możemy te ślady odczytywać. Nasze interdyscyplinarne podejście – łączące archeologię z antropologią, geochemią, archeobotaniką – otwiera zupełnie nowe możliwości poznawcze.

Andrzej Daczkowski: Żyjemy w czasach, które udowodniły nam, że masowe mordy i próby ich ukrywania to wcale nie historia, niestety. To koszmarne pytać o to, ale czy doświadczenia z odkrywania Akcji 1005 mogą się przydać do współczesnych tego typu zbrodni?

Dawid Kobiałka: Odpowiem tak: przyszłość archeologii zbrodni masowych jest niezwykle ważna. Musimy rozwijać metodykę eksploracji takich „stanowisk archeologicznych”. Nawet ze spalonych szczątków możemy dążyć do prób identyfikacji, co jest zawsze najważniejszym celem. To nie tylko kwestia naukowa, ale także społeczna, kulturowa i humanitarna. Przywracanie tożsamości ofiarom, które zostały pozbawione prawa do godnego pochówku, to nasz obowiązek. Archeologia, w tym jej sądowy wymiar, staje się kluczowym narzędziem w odzyskiwaniu pamięci i zrozumienia najciemniejszych rozdziałów historii.

Andrzej Daczkowski: Dziękuję za rozmowę. Dodajmy, że w dniach od 2 do 10 listopada 2025 r. również prowadzono prace archeologiczne w Lesie Piaśnickim – miejscu masowych zbrodni z przełomu 1939 i 1940 r.

Zdjęcia pochodzą z artykułu z „Przeglądu Archeologicznego”, link: https://journals.iaepan.pl/pa/article/view/4174/3800

Projekt finansowany przez Narodowe Centrum Nauki na podstawie umowy nr UMO-2021/43/D/HS3/00033.

Redaktor naczelny czasopisma "Odkrywca"

Udostępnij:

Dodaj komentarz

css.php