Miejsca bez adresu

Udostępnij:

Chodząc po ruinach, nie naruszałam śladów dawnego życia. Na odłamek zardzewiałego garnka, skorupę rozbitego talerza i popękane kamienne koryto patrzyłam jak na czyjeś pamiątki. Usiadłam na ciepłych kamieniach w miejscu gdzie dawniej musiał być próg domu.

Wieża kapliczki św. Anny w Białej Wodzie.

Zamknęłam oczy. Ciepłe promienie popołudniowego słońca na twarzy sprawiły mi przyjemność. Pod powiekami przesuwały się obrazy dawnej wsi. Prawie słyszałam wracające z pastwiska bydło z dzwonkami u szyi, odgłosy rozmów, które mieszały się z metalicznym dźwiękiem uderzeń kowalskiego młotka. Dzwon w kapliczce, który, jak co wieczór, wzywał do modlitwy tych, którzy skończyli już pracę. Zapach kwitnących lip i schnącego na łąkach siana mieszał się z dymem z kominów. Zza góry słychać było echo nadciągającej burzy. Na ten dźwięk otworzyłam oczy… Nadal siedziałam w ruinach, w miejscu gdzie dawniej musiał być próg domu, a u stóp miałam kawałek rozbitego kamiennego koryta.

Opuszczone wsie

Na Dolnym Śląsku i Ziemi Kłodzkiej jest ich wiele, szczególnie w górskiej części. Powoli znikają z map. Do wyludnionych wsi, czyli miejsc bez adresu, prowadzą dziś zarośnięte trawą, przegrodzone zwalonymi drzewami czy elektrycznym pastuchem drogi lub po prostu zaorane pola. Aby do nich dotrzeć, czasem trzeba jechać po szczątkowym asfalcie czy wręcz dnem strumienia. Kierunek wskazują stare kamienne drogowskazy, a wiosną uparcie kwitną tam pozostałości zdziczałych, starych sadów. Wciąż jeszcze znajdują się tam ruiny domów, zasypane studnie i piwnice, kamienne kościołki czy resztki cmentarzy. Natomiast do wielu miejsc województwa dolnośląskiego, zwłaszcza położonych w części północnej i północno-zachodniej, nie można dotrzeć, nie łamiąc prawa. To miejsca na terenie poligonów wojskowych, kopalni odkrywkowych czy hut miedzi.

Historia górskich wsi i przysiółków wygląda podobnie. Najstarsze zakładane były od XIV do XVIII wieku jako wsie przy pobliskim zamku lub śródleśne osady drwali czy smolarzy. Często powstawały wraz z kopalnią rud metali, węgla czy leśną hutą szkła. Wsie miały po kilka domków, czasem oddalonych od siebie. Małe poletka z kamienistą ziemią na usypanych tarasowo zboczach musiały wystarczyć do obsiania zbóż i roślin na kasze, a dodatkowo jako poletko do uprawy lnu. Obok pracy w lesie czy kopalni, tkactwo dostarczało dodatkowych dochodów i pomagało utrzymać rodzinę. Przez lata niewiele się zmieniało, oprócz właściciela ziemi. Wsie rozwijały się, powstawały młyny, szkoły, lepsze i wygodniejsze domy oraz budynki gospodarcze, powiększano kościoły. Wybudowano gospody dla nowej grupy, jaką byli letnicy. To ustatkowane życie zakłócały przetaczające się okresowo wojny, zarazy i pożary. Wsie podnosiły się z nieszczęść i budowano nowe gospodarstwa.

Dopiero II wojna światowa i lata powojenne wywróciły zupełnie życie kolejnych pokoleń mieszkańców. Grubą kreską wytyczono granice na mapach, wkopano słupki graniczne, często przez środek wsi i pól, rozdzielając na zawsze rodziny, które były zmuszone do opuszczenia swoich dawnych gospodarstw i wyjazdu w nieznane. Gospodarstwa zajmowali osiedleńcy przybyli ze wschodnich kresów Rzeczpospolitej i dawni żołnierze. Kolejne lata przyniosły następne fale wyludniania niedawno już zasiedlonych wsi. Surowy klimat, brak umiejętności gospodarowania na górskiej glebie, a także rozwój przemysłu w miastach powodowały „ucieczkę” ludności wiejskiej. Oddalenie górskich dolin, problemy komunikacyjne, strach przed powrotem przedwojennych właścicieli, szabrownictwo i likwidacja osad położonych przy samej granicy zniechęcało do osiedlania się kolejnych poszukujących swojego miejsca do życia. Ludzie ci wybierali raczej miejscowości bliżej miast i fabryk zamiast małych osadach wśród gór. Likwidowano też wsie, które znalazły się w miejscu realizowanych nowych inwestycji. Tereny wsi: Biechów, Bogomice, Rapocin i Wróblin Głogowski zostały skażone przez Hutę Miedzi Głogów – do końca lat osiemdziesiątych XX wieku wysiedlono ostatnich mieszkańców. Wróblin Głogowski z pozostałą jedną rodziną znalazł się w granicach Głogowa. Rozbudowana po II wojnie światowej odkrywkowa Kopalnia Węgla Brunatnego Turów w Bogatyni pochłonęła: Biedrzychowice Górne, Pasternik, Rybarzowice, Wigancice Żytawskie.

Największy w Europie zbiornik odpadów poflotacyjnych Żelazny Most (z lat 70. XX wieku) koło Polkowic, należący do KGHM Polska Miedź zajął między innymi tereny: Braszowa, Kalinówki, Małych Rynarcic i Pielgrzymowa. Zbiornik retencyjny Słup na Nysie Szalonej z tych samych lat zalał wsie Brachów i Żarek. W latach 50. poszukiwania uranu zdewastowały średniowieczną osadę Budniki w Karkonoszach. Pozostały tam hałdy i sztolnie. Carlsthal w okolicy Szklarskiej Poręby po wojnie zajęty przez Armię Czerwoną, potem działała tu strażnica Wojsk Ochrony Pogranicza. Strefa zamknięta do 1990 roku. Dziś niezamieszkała.

Niezwiązane z inwestycjami a opuszczone po 1945 roku wsie popadły w ruinę. Czeski Las (koło Wojborza), Piaskowice w Górach Bystrzyckich, w których nie odrodził się przemysł szklarski i papierniczy, wieś Izera w Górach Izerskich, z której pozostała dziś Chatka Górzystów (schronisko górskie), wciąż pamiętają dawni mieszkańcy. Wieś Spalony Las pod Obornikami Śląskimi została spalona w 1945 roku i nie odbudowana. Podobnie Wojciechów, po którym zostały fundamenty domów i pozostałości cmentarza. Podobna sytuacja wystąpiła w okolicach powiększania dawnych czy tworzenia nowych poligonów wojskowych. Koberbrunn – wieś wysiedlona na początku XX wieku po wojnie znalazła się na terenie poligonu wojskowego wojsk radzieckich. Studzianka (Wierzbowa) podobnie. Jedne wioski miały już polskie nazwy, a inne pozostały przy przedwojennych.

Coś przyciąga mnie szczególnie do tych miejscowości zagubionych w górskich dolinach. Duchy, legendy, a może po prostu ciekawość miejsca, w którym na zawsze zatrzymał się czas. Ale i miejsc, w którym odwrócona klepsydra odmierza czas na nowo. Na Ziemi Kłodzkiej odwiedziłam kilka tych zupełnie zanikłych i kilka mocno wyludnionych wsi, w których wciąż mieszka kilka osób. Dla niektórych istnieją plany zagospodarowania (Rogóżka przeznaczona jest do zupełnego zalesienia, zaś Białą Wodę zajmie rozwijający się ośrodek narciarski).

Przy zniszczonej drodze pozostało czasem kilka domków i to te miejsca coraz częściej są zajmowane przez hodowców bydła, agroturystykę czy domki letniskowo-weekendowe. Coraz częściej powstają zupełnie niepasujące, dyskusyjne wielkie obiekty sportowo-rekreacyjne dla amatorów narciarstwa, luksusowe hotele-„molochy” w Zieleńcu czy Siennej, pochłaniające stare kamienne budynki.

Sienna. Nowoczesna infrastruktura ośrodka narciarskiego „Czarna Góra”.

Krzyż z Czerwonego Strumienia

Kiedy podchodziłam do drewnianego kościółka pw. Św. Michała Archanioła w Kamieńczyku, wiedziałam, że tam znajduje się być może ostatnia ocalała pamiątka po wsi Czerwony Strumień (niem. Rothflössel, cz. Červený Potok). Sam kościół stanowi granicę pomiędzy zaginionym już światem nieistniejącej wsi na granicy polsko-czeskiej i zamieszkałej wsi Kamieńczyk u jego podnóża. Przy tej XVIII-wiecznej drewnianej świątyni, najstarszej na Ziemi Kłodzkiej, której najcenniejszym elementem wyposażenia są dobrze zachowane polichromie, postawiono przeniesiony z Czerwonego Strumienia piaskowcowy krzyż. Jak na pożegnanie, położyłam dłoń na ogrzanym słońcem postumencie i ruszyłam w góry odszukać miejsca, gdzie znajdował się wcześniej. Do Rothflössel prowadziło kilka dróg. Ja wybrałam szlak wzdłuż granicy „Śladami opuszczonej wsi Czerwony Strumień”. Ta wytyczona w 2012 roku przez Towarzystwo Górskie „Kłodzka Róża” droga miała mnie doprowadzić do kaplicy. Ponieważ nie było możliwości dojechania tam od strony Czech, moja droga okazała się bardzo „urozmaicona”. Zarośnięta wysoką trawą z przewróconymi spróchniałymi jarzębinami była nie do przejścia. Wybrałam skraj lasku z łąką. Po lewej stronie prowadziły mnie znaki szlaku i graniczne słupki, do których w pewnym momencie dołączył strumień. Ten wijący się i tworzący „babrzyska”, czyli bagienka dla błotnych kąpieli dzików i jeleni, też uniemożliwiał spacer. Po około dwu kilometrach ujrzałam kamienne ściany kaplicy. Wieś założono w XIV wieku na terenach, gdzie wydobywano rudę żelaza dla kuźnicy w Boboszowie odległej stąd około 10 km. Pod koniec XIX wieku mieszkało tu ponad 140 mieszkańców w 25 gospodarstwach. Na terenie wsi działały tkalnie lnu i bawełny, a także browar. Przez dolną część wsi przebiegał szlak pielgrzymkowy do sanktuarium w czeskim dziś Neratovie. Po II wś wieś Czerwony Strumień została całkowicie wysiedlona, zaś pas graniczny zaorano. Dziś po zabudowaniach można jeszcze odnaleźć zarośnięte jeżynami pozostałości fundamentów, zasypane piwnice i schody prowadzące donikąd. Najlepiej przetrwały ruiny kamiennej barokowej XVIII-wiecznej kaplicy. Stoi przy drodze, bez drzwi i dachu, skazana na powolne znikanie jak ślady domostw w jej sąsiedztwie. To tu obok kaplicy znajdował się kamienny krzyż, który widziałam w Kamieńczyku. Po czeskiej stronie podzielonej wsi Červený Potok znajduje się figura św. Jana Nepomucena (którą pewnie odwiedzę po otworzeniu granicy). W tej małej zagubionej wśród lasów wsi urodził się 1 grudnia 1764 roku Joseph Knauer późniejszy biskup wrocławski.

Krzyż z Czerwonego Strumienia przeniesiony i postawiony obok kościoła w Kamieńczyku.

Mikroklimat Rogóżki

Kolejnym moim celem była wieś Rogóżka (niem. Wolmsdorf) w gminie Stronie Śląskie. Powstała w XIV wieku i pewnie, jak w sąsiedniej wsi Konradów, wydobywano tu rudę żelaza. W połowie XVIII wieku w Wolmsdorf wydobywano dolomit, który przerabiano na wapno palone w wapienniku działającym do lat 60. XX wieku i marmur. Rogóżka łączy się z Konradowem jedynym zamieszkałym budynkiem i tablicą z nazwą miejscowości, za którą po lewej stronie drogi widać szare wyrobisko, ruiny budowli przy wapienniku i sam około ośmiometrowy wapiennik. Choć pozbawiony metalowych elementów, wydaje się kompletny i gotowy do wznowienia pracy. Po drugiej stronie drogi, ruiny budynków mieszkalnych czy fabrycznych stanowią wielką stertę głazów. W porośniętych mchami, ze strumieniem przepływającym przez środek budynku (być może młyna) z trudem można rozpoznać kształt i zarys. Obok, na małym placu, drogi rozwidlają się i zapewne tu było centrum wsi. Jedna droga biegnie pod górę w lesie, drugą można dojść do ściany marmurowego wyrobiska. Pośrodku znajdują się ruiny kaplicy i inne większe ruiny, może gospody i jej piwnicy czy lodowni. Przed ruinami kaplicy pozostał jak memento mori piaskowcowy krzyż. Ściana wyrobiska marmuru miała swoją tajemnicę. Już w 1885 roku przy jego wydobyciu odkryto jaskinię, której długość chodników wynosiła ok. 350 m. Wewnątrz znaleziono szczątki zwierząt sprzed kilkunastu tysięcy lat, a być może i starsze. Ponieważ na przełomie wieków XIX i XX Wolmsdorf był letniskiem, więc po przebadaniu jaskini przez ówczesnych naukowców (geologów, paleontologów i biologów) udostępniono ją do zwiedzania. Do oglądania jaskini przybywali także kuracjusze z Lądka Zdroju. Jeszcze po II wojnie światowej jaskinia była dostępna, jednak po wznowieniu wydobycia marmuru nastąpiło, jak się wydawało,  jej całkowite zniszczenie, tak jak kaplicy znajdującej się naprzeciw. Jednak nie był to koniec jaskiń w kamieniołomie, bo w 1985 roku odkryto otwór nowej jaskini na wysokości 41 metrów nad dnem wyrobiska. Nowa jaskinia ma około 250 m i nazwana jest Jaskinią Załom lub Jaskinią na Ścianie. Zabezpieczone wejście chroni zamieszkujące tam cztery gatunki nietoperzy i rzadkie gatunki małych sześcionogich stworzeń – skoczogonków.

Idąc w górę wsi, asfalt robi się coraz bardziej zniszczony i już za kaplicą prawie go nie ma. Na drodze woda w białych marmurowych kamieniach żłobi sobie nowe koryto. Na poboczu ślady ciągników do prac leśnych są tak głębokie, że mój pies może się w nich ukryć. Na podmokłym zboczu mijam kolejne ruiny domostw. Wszystkie kamienne. W środku ruin każdego domu wyrastają wierzby. Nie prowadzą do nich żadne ścieżki. Wiosną w sadach zakwitną zdziczałe połamane drzewa owocowe. Dawniej nawet owocowały tu winogrona. To mikroklimat, gleba i położenie czynią Rogóżkę interesującym miejscem. Dziś wieś i kamieniołom są prawdopodobnie własnością prywatną. Wyrobisko stanowi użytek ekologiczny „Rogóżka”. Nie wolno prowadzić tu żadnych prac wydobywczych ze względu na ochronę siedlisk bardzo cennych gatunków roślin i zwierząt.

Ruiny nieopodal wyciągu

Do pozostałości wsi Biała Woda (niem. Weißwasser) u podnóża Śnieżnika trzeba jeździć często. Tam wszystko zmienia się z dnia na dzień. Kiedy byłam tam jesienią, kapliczka stała w lesie, a dziś jest na jego skraju. XIX-wieczna murowana kapliczka pw. Św. Anny, z drewnianym przedsionkiem i stojącym obok kamiennym krzyżem, są ostatnimi pozostałościami zanikłej wsi. Tu dawniej krzyżowały się drogi do Bystrzycy Kłodzkiej, Marcinkowa, Idzikowa oraz Siennej i dalej przez Przełęcz Puchaczówka w stronę Śnieżnika. Wokół kaplicy wycięto drzewa. Na wzgórze na wschodnim krańcu Białej Wody wpełzły już wyciągi narciarskie ośrodka „Czarna Góra Resort”. W lesie przy kapliczce znajduje się źródło strumienia Biała Woda. Spływa ze stromego zbocza tworząc głośne kaskady. Wśród ruin domów na łące odnalazłam prawdopodobne miejsce młyna na Białej Wodzie. To tam ktoś ułożył na kamieniach kilka przedmiotów z dawnych gospodarstw. Zardzewiała kosa, pałąk wiadra, dziurawy garnek i inne. Za kilka lat ruiny pochłonie wilgotna łąka i rozsiewający się las. Jadąc w stronę Siennej, wjeżdżam do „miasta”. Pensjonaty, hotele, restauracje i wyciągi. Przemysł turystyczny wkrótce zajmie wyższe tereny Białej Wody tak jak Sienną i Janową Górę, z której pozostały ruiny kamiennych zabudowań, kilka budynków mieszkalnych i opuszczony kościółek z zaniedbanym cmentarzem. Szkoda że tu też, jak w innych górskich miejscowościach turystycznych, powstają hotele nie pasujące architektonicznie do sudeckich krajobrazów.

Odwiedziłam i wciąż odwiedzam zanikające i wyludnione wsie i przysiółki. Takie na granicy istnienia. Choć ich historie są podobne, to jednak każda jest inna. Coś mnie przyciąga do tych opuszczonych miejsc. Skrzętnie też korzystam z innych okazji. Taka nadarzyła się dwa lata temu, kiedy niski stan wody w zbiorniku Słup odsłonił zatopione budynki wsi Żarek. Pięć lat temu przy okazji remontu zapory na rzece Bystrzycy i spuszczeniu wody ze zbiornika w Zagórzu Śląskim – odsłoniły się na dnie jeziora ruiny domów wsi Schlesiertal… a więc w drogę jeszcze wiele takich miejsc jest przede mną.

Materiały źródłowe

A. Latocha, Wyludnione wsie w Sudetach. I co dalej?, „Przegląd Geograficzny” 2013, nr 3, s. 373–396.

M. Staffa, Słownik geografii turystycznej Sudetów, T. 14, Góry Bystrzyckie i Orlickie, Warszawa, Kraków: Wydawnictwo PTTK „Kraj”, 1992.

M. Staffa,Masyw Śnieżnika i Góry Bialskie, T. 16, Słownik geografii turystycznej Sudetów, Warszawa: Wydawnictwo PTTK „Kraj”, 1993.

Strony:

https://pl.wikipedia.org/wiki/Czerwony_Strumie%C5%84

https://pl.wikipedia.org/wiki/Kategoria:Opuszczone_wsie_w_wojew%C3%B3dztwie_dolno%C5%9Bl%C4%85skim

http://wild-cat.pl/rogozka-0

Alicja Kliber

Autorka jest wałbrzyszanką,  interesuje ją wszystko co jest związane z Dolnym Śląskiem, a  szczególnie jego "boczne drogi". Uważa, że historia to ciągłość ludzkich losów, a pamięć należy się wszystkim którzy mieszkali tu wcześniej. Prowadzi bloga „Plecak z mapą, kompasem i książką do historii”  w którym opisuje bardzo subiektywne spojrzenie na odwiedzane miejsca. Poszukuje także miejsc opisanych w legendach. Lubi góry i czuje się częścią górskiej dzikiej przyrody i poplątanych leśnych dróg. Posiadaczka trzech kotów i psa. Swoje wędrówki opisuje w kwartalniku http://www.przystanekd.pl/, na  stronie https://tropicielehistorii.pl/ i innych, oraz  na FB. Autorka książki "Aniołowie i kobry, czyli bocznymi drogami Dolnego Śląska",  opisującej zapomniane miejsca Dolnego Śląska i opowiadania sudeckie.

Udostępnij:

Dodaj komentarz

css.php