Kto? Archeolog eksperymentalny, dyrektor muzeum pełen młodzieńczej fantazji, pomysłodawca średniowiecznego festynu – Wiesław Zajączkowski.
Obywatel faraon
Pewnego wrześniowego wieczoru roku 2000, pod koniec jednego z owych słynnych festynów archeologicznych w Biskupinie odbywał się pokaz sztucznych ogni. Nad grodem przelatywał klucz kormoranów. Liczni obserwatorzy byli pewni, że to inscenizacja, a nie przypadek. Wiesław Zajączkowski spojrzał wówczas w niebo i powiedział do przyjaciela, profesora Bursche, z którym organizuje tę imprezę: “Popatrz, Alku, to my – dwaj dekadenci”. Jeden z najbardziej medialnych dyrektorów muzealnych w Polsce, na samotność i ludzkie niezrozumienie narzekać jednak nie może. Coroczny festyn trwa przecież aż 9 dni, bijąc na głowę pod względem długości podobne imprezy. A jakością również im nie ustępuje. Świadczy o tym rosnąca frekwencja:
W 1995 roku Biskupin w czasie festiwalu odwiedziło 30 tysięcy osób. Trzy lata później sprzedaliśmy o pięćdziesiąt tysięcy biletów więcej – z dumą mówi Wiesław Zajączkowski, szef Muzeum Archeologicznego. Kiedy narodził się pomysł zorganizowania imprezy?
– W roku 1993 dostaliśmy żółtą kartkę, bo gwałtownie spadła liczba zwiedzających w ciągu roku. Wtedy, razem z Aleksandrem Bursche, wymyśliliśmy ten festyn – opowiada Zajączkowski. – To jest dla mnie wyzwanie. Przygotowuję go przez cały rok! – dodaje.
A kto przyjeżdża na festiwal, ten nie żałuje. Nie tylko poznaje pracę polskich archeologów, ale zostaje żywcem przeniesiony w wieki dawne. Obserwuje wczesnośredniowiecznych wojów staczających krwawe walki, zdobywa umiejętność konstruowania oryginalnego łuku, kuszy bądź przypatruje się procesowi wybijania monet z wizerunkami piastowskich władców. Oprócz pokazów dawnego rzemiosła, atrakcją bywają scenki z życia codziennego. Swoiste show kreuje sam Wiesław Zajączkowski, półnagi, kąpiący się w średniowiecznej balii, w otoczeniu atrakcyjnych białogłów.
– Do tej aromatycznej kąpieli wchodzą tylko wybrańcy – podkreśla Albert Kiszkurno, który zapewnia obsadę wojów na festynie. – Wiesław Zajączkowski jest jednak w tej roli niezapomniany. Widzę to jak dziś – wchodzi do balii razem z dziewczyną, Angielką, która też zajmuje się archeologią eksperymentalną. On – duży człowiek, ona – rosła dziewczyna. Sprawiają wrażenie średniowiecznej elity. Jednym słowem – wyglądają po wodzowsku – śmieje się.
Każdy z festynów w grodzie odbywa się pod innym hasłem, które określa jego charakter. Z ostatnią imprezą:
“W cieniu piramid”, wiąże się szereg anegdot. Wiesław miał umówioną rozmowę promocyjną w telewizji poznańskiej. Zaskoczył wszystkich – przyjechał w stroju faraona. A nie w garniturze, jak na dyrektora przystało – wspomina Kiszkurno.
– Spektakularne otwarcie tej imprezy miało nastąpić 15 września – wspomina Wiesław Zajączkowski. – Ja, w stroju władcy starożytnego Egiptu na rydwanie, a Aleksander Bursche w stroju szejka na wielbłądzie, chcieliśmy wjechać do grodu. Przyszliśmy jednak w czarnych garniturach i rozdawaliśmy żółte wstążki. Nikt nie przewidział przecież ataku na WTC – opowiada.
Na tym jednak nie koniec. O mały włos, a doszłoby do afery międzynarodowej.
Nasze służby graniczne ze względów bezpieczeństwa, nie chciały wpuścić do Polski zaproszonego zespołu arabskiego. Muzycy przez 5 godzin czekali na Okęciu, niepewni swego losu. Najgorsza w tym wszystkim była świadomość, że grupa była półoficjalnym gościem egipskiej ambasady, która sfinansowała ich przyjazd. Polskie archeologiczne środowisko naukowe podniosło larum. Nasi naukowcy muszą przecież dbać o dobre kontakty z Ambasadą Egiptu, która wydaje zezwolenia na badania. Interweniował nawet obecny minister Obrony – Jerzy Szmajdziński. Udało się… – mówi organizator o kulisach zeszłorocznego festynu.
Znajomi Zajączkowskiego zgodnie podkreślają, że jest znakomitym menadżerem i umie rozmawiać z ludźmi. Nie znam drugiego takiego popularyzatora archeologii, który zamienił martwe gabloty w żywe muzeum – zachwyca się Kiszkurno. – Organizuje największy festyn w Polsce i potrafi zapanować nad morzem wykonawców. Większość organizatorów biega z wywieszonym językiem w czasie imprezy i jest niedostępna dla gości. Wiesław jest jednak profesjonalistą. Cały stres i nerwowość zostawia poza bramą festiwalową. Na imprezie ma czas dla wszystkich – podkreśla rycerz.
Wiesław Zajączkowski urodził się w Gdańsku przed 54-laty. Uczył się jednak w Chełmie Lubelskim, ponieważ tam stalinowscy urzędnicy skierowali jego matkę do pracy. Następnie zdał bez trudu na wymarzoną archeologię. ” Zdałem od razu i nie żałuję” – potwierdza. Już w 1972 roku podjął pracę w Państwowym Muzeum Archeologicznym, który miał swój oddział w Biskupinie. To profesor Rajewski, pierwszy badacz grodu oraz Walenty Szwajcer, jego odkrywca, z którym przeprowadził i opublikował wywiad- rzekę, zaszczepili mu biskupińskiego bakcyla.
– Nosiłem buławę w plecaku – wyznaje szef muzeum – Pokonywałem kolejne stopnie kariery, od asystenta do dyrektora.
W ciągu kilkudziesięciu lat urzędowania, nigdy nie zaznał jednak tak paraliżującego strachu o bezpieczeństwo swego grodu, jak w czasie kręcenia w tym miejscu sceny z filmu “Ogniem i Mieczem” Jerzego Hoffmana, obrazującej marsz Kozaków przez Sicz Zaporoską.
– Zapytałem wówczas kierownika produkcji: Ilu statystów znajdzie się w obrębie grodu? “Dwustu”, odpowiedział. Na miejscu jednak potrzebował pięciuset do zdjęć nocnych. W ich role wcielili się poborowi z Grudziądza, którzy wyraźnie wskazywali na spożycie rozgrzewających trunków. I szli chwiejnym krokiem z pochodniami, między trzcinowymi dachami. Ja byłem blady, a Waldek ze straży pożarnej, siny. On, trzymając mnie za ramię, szeptał: “Wiechu, my z mamra nie wyjdziemy, gdy któryś z nich się poślizgnie!”. Wystarczyłoby przecież, żeby któryś z nich wbił pochodnię pod strzechę… Po przyjściu do domu żona spytała, dlaczego mam tak posiniaczone przedramię. Rzeczywiście! Sam nie wiedziałem, że Waldek, tak wpił się w moją rękę z przerażenia – śmieje się Zajączkowski.
Legendy i anegdoty krążą nie tylko o Biskupinie, ale i o jego szefie. Duży – to określenie, które charakteryzuje różne sfery jego życia. Organizator wielkiego formatu posiada niepoślednią rodzinę: czwórkę dzieci, w tym dwoje z drugą żoną Elżbietą. Prowadzi też firmę transportową, która ostatnio nieco podupadła z powodu zbyt mocnego kursu złotówki. Ten człowiek jest również duży fizycznie.
Mam nadwagę. Lubię jeść przyznaje. – Jestem zresztą już po pierwszym zawale i powinienem dbać o zdrowie, szczególnie w trosce o moją dziewięciomięsięczną córeczkę!
Wiesław potrafi zjeść więcej niż inni, przyznaje profesor Bursche, przyjaciel od 15 lat. – Pamiętam, gdy Wiesław w stanie przedzawałowym został skierowany do sanatorium w Żninie. Lekarz kazał mu przejść na dietę i wymienił szereg potraw zakazanych: wędliny, kaszanka, golonka…Gdy pacjent usłyszał to ostatnie, powiedział: “To ja dziękuję” i wyszedł. Postanowił zmienić lekarza. Obecnie leczy się u doktora Gustawa, który opiekował się również Walentym Szwajcerem. Pan Gustaw przyzwala na jedzenie golonki – uśmiecha się Bursche.
Jedzenie to jednak małe piwo… Właśnie – opiekun Biskupina zagląda czasami do kieliszka.
– Lubię wypić- wyznaje. – Ale musi być okazja. A okazji jest dużo.
– Wiesław pierwszy siada przy stole i ostatni schodzi z pola bitwy – mówi w zaufaniu uczestnik biesiad. – Zachowuje fason do samego końca, choćby to była śmierć kliniczna. – uśmiecha się. – Jednak to właśnie podczas ostro zakrapianych dyskusji rodzą się w jego głowie złote pomysły – podsumowuje.
Była redaktor Archeologii Żywej i Odkrywcy. Pasjonatka historii i tajemnic przeszłości.