Jakie są przyczyny końca emisji w TVP? Czy ekipa ma plan awaryjny? Co łączy „Odkrywcę” z „Było, nie minęło”? Publikujemy również wywiad z Adamem Sikorskim z nr 6/2011 „Odkrywcy” o znamiennym tytule „Było nie minęło… jest i będzie” – mamy nadzieję, że to dobry omen!
Z rozmowy z Robertem Kmieciem, członkiem ekipy „Było, nie minęło” wynika, że po 20 latach emisji program Adama Sikorskiego kończy działalność. Mamy ogromny sentyment i do programu, i do ich tworzących, tym bardziej, że sam program jest niewiele młodszy od samego czasopisma „Odkrywca” – i przez wiele lat nasze drogi w pozytywnym słowa tego znaczeniu się krzyżowały.
Z informacji, które zdobyliśmy, wynika, że przyczyną likwidacji programu nie są kwestie merytoryczne, ani związane z oglądalnością tego programu, a organizacyjne. Przede wszystkim oddziały regionalne TVP czekają ogromne zmiany (mówi się na przykład o ich likwidacji, a struktura TVP będzie zdecydowanie bardziej scentralizowana, a nie regionalna). W efekcie „Było, nie minęło”, jak to ujął nasz rozmówca Robert Kmieć, „dostaje rykoszetem, jak i wiele programów tworzonych w ośrodkach regionalnych”.
Czy w związku z zaistniałą sytuacją, ekipa „Było nie minęło”, ma jakiś plan? Jeszcze nie pora o tym pisać, ale trzymamy kciuki za nich.
Tak jak napisaliśmy redakcja „Odkrywcy” z twórcami programu – Adamem Sikorskiem, Robertem Kmieciem – znała się od wielu lat. Właściwie to od samego początku istnienia programu. Często zajmowaliśmy się tymi samymi tematami, i wielokrotnie je wspólnie realizowaliśmy. Depozyt marszałka Rydza Śmigłego, poszukiwania skarbu gauleitera Gdańska, tajemnice pałacu w Jedlince to tylko kilka z miejsc, gdzie mieliśmy przyjemność prowadzenia wspólnych poszukiwań i nawiązania przyjaźni. Wspaniały program, charyzmatyczny niezwykły prowadzący i profesjonalny technik badań bezinwazyjnych. Mamy nadzieję, że te wszystkie programy będą z nami długie lata, zapisy odkryć i niezwykłych historii.
Korzystając z tej niezwykle smutnej okazji publikujemy wywiad „Odkrywcy” z Adamem Sikorskim o znamiennym tytule „Było nie minęło… jest i będzie” z nr 6/2011 „Odkrywcy” – mamy nadzieję, że to dobry omen!
„Było nie minęło… jest i będzie”
Ocalić od zapomnienia, zatrzymać w kadrze, ale przede wszystkim ukazać historię zaklętą w przedmiotach jako pasjonującą przygodę opowiadaną prostym językiem i atrakcyjnym obrazem, gdzie widz ma możliwość bezpośrednio uczestniczyć w odkrywaniu zapomnianej przeszłości. Z Adamem Sikorskim, autorem jedynego, ogólnopolskiego programu historyczno-eksploracyjnego, zapalonym regionalistą i poszukiwaczem, dziennikarzem i filmowcem rozmawiają Piotr Maszkowski i Łukasz Orlicki.
Jak zaczęła się Twoja przygoda z historią i poszukiwaniami, pasjami, które dzisiaj w pełni realizujesz?
Początek był piękny. Siedziałem na lekcji religii, byłem w III klasie szkoły podstawowej. Podszedł do mnie ksiądz katecheta, położył przede mną dziwną skorupę, bardzo grubą, z jednej strony przepaloną, z drugiej, czerwoną i pyta czy wiem co to jest? Wiedziałem, bo wcześniej latałem za lotkami od szrapneli austriackich. Jak mu przyniosłem większą partię tych skorup, to dał mi książkę, potem drugą. Następnie pracowałem jako robotnik w ekspedycji archeologicznej, gdzie poznałem i zobaczyłem podziemny świat i to wystarczyło. Ale prawdą jest, że od zawsze kroczyłem ścieżką legend militarnych i broni. Tej jeszcze w latach 60. było pełno, opowieści o bohaterach również, a klimat potęgowały domowe albumy żołnierskie. Kiedy proste metody poszukiwań, polegające po prostu na podnoszeniu z ziemi się skończyły, rozpoczęła się epoka szpili, a później najprostszych wykrywaczy. Mój pierwszy detektor zbudowałem na bazie książki Wojciechowskiego „Nowoczesne zabawki elektroniczne”, gdzie był taki schemat na lampach od radioodbiornika „Szarotka” i działał na głębokość 10 cm… ale działał. Robiłem w życiu wiele rzeczy, ale dla mnie zawsze ściganie własnych marzeń było najpiękniejsze i najsilniejsze. Oczywiście było tak, że zwyciężały kwestie pragmatyczne, musiałem robić reportaże jak pną się górę osiedla mieszkaniowe, ludzie żyją dostatniej…czy inne takie, ale tak bywa w żywocie dziennikarskim. Tak naprawdę jednak dążyłem zawsze do celu, który w tej chwili realizuję.
Jesteś również „tekściarzem”, w tym autorem słów kilku piosenek Budki Suflera…
To prawda. Ale i tak moim najukochańszym gatunkiem jest ballada, m.in. chłopcy od wykrywaczy mają swoją balladę, która jest naszym hymnem klubowym. Pewnych rzeczy nie da się opowiedzieć, ani zapisać, ani nagrać – można tylko zaśpiewać.
Wróćmy jednak do meritum naszej rozmowy i sakramentalnego pytania: jak ukazać historię by trafiała ona do serc i umysłów?
Ważne jest, aby pisać pewien pamiętnik historyka. To nie jest tak, że opowiadam historię beznamiętnie jak narrator, gdzie elegancki aktor wygłasza monumentalne kwestie. Raczej powinno to być takie emocjonalne „szarpanie” się z historią, co często prowadzi do ściany, na którą natrafia każdy poszukiwacz. Raz euforia, raz rozpacz, lecz jeżeli maluje się telewizyjnymi środkami wyrazu taki własny pamiętnik historyka, jest to z pewnością wiarygodne psychologicznie. Telewizja ma ogromny, magiczny wpływ i walor nobilitujący, dlatego tak ważna jest jej rola w kreowaniu i popularyzowaniu historii regionalnej. Czasem nobilituje bzdurę, częściej jednak rzeczy wspaniałe.
Poszukiwania mają w Twoich programach kluczową rolę… Czego zatem szukasz naprawdę?
Mnie każda zetlała blacha z zatartym, ledwo widocznym kamuflażem polskim porusza bardziej, niż marzenia o wszystkich legendarnych skarbach. Nie odnalazłem w sobie nigdy drgnienia serca w przypadku złota, czy innych precjozów. Najpiękniejsza jest historia, kiedy do przedmiotu można dopisać ludzki los. Tak jak np. zdarzyło nam się ostatnio, kiedy w błocie, spalenisku, które pozostało po wodnosamolocie Cant, Robert Kmieć trafił na zarysy walizeczki. Po odgrzebaniu jej z błota pojawiła się odznaka osobista komandora Romana Borowca, dowódcy tego statku powietrznego. Wzruszenie niezwykłe, bo jestem tę sytuację odnieść do fotografii, wspomnień i zapisu ludzkiego losu związanych z danym miejscem. Do tego wszystkiego warstwa historii lokalnej, rekonstrukcja biegu wydarzeń i smak wyrwania ziemi jeszcze jednej tajemnicy, w tym przypadku wynagradza wszelkie trudy. Nie lubię anonimowych znalezisk, bo np. Mauserów wyprodukowano kilkanaście milionów i każdy kolejny odnaleziony z nich nie wnosi do historii nic ciekawego. Ale !… jeżeli chodzi o np. prototypowe uzbrojenie, które na Roztoczu zostało schowane przez batalion rembertowski, to dopóki nie zedrzemy zelówek, dopóki nie spalimy cewek w wykrywaczu, aż nie trafimy na te specjalne skrytki, nie spoczniemy.
Czy w takim razie od początku ta pasja do historii i badania przeszłości była związana z poszukiwaniem jej świadectw materialnych?
Ja wierzę w te miejsca gdzie się spotyka dowód materialny, gdzie spotyka się słowo przygoda, które jest najważniejsze i przede wszystkim, gdzie jest szansa zgłębić coś nowego. Dlatego też przekopaliśmy np. trasę Warszawskiej Brygady Pancerno-Motorowej gen. Stefana Grota-Roweckiego. Była to piękna historia, bo jak inaczej nazwać odnalezienie części z jego osobistego samochodu? A wiedzieliśmy, że był tylko jeden tego typu pojazd w brygadzie. To są niewiarygodne historie. Inny przykład… w miejscu śmierci generała Józefa Kustronia znajdujemy stanowisko niemieckiego karabinu maszynowego z którego strzelano do generała i jego żołnierzy. Takie podejście do historii ma dwie funkcje. Z jednej strony opowiadam widzom pewien segment historii, z drugiej, przedmioty wydobyte z ziemi ją uwiarygadniają.
Pamiętajmy również, że w przekazie telewizyjnym opowieść trzeba pisać bardzo dużymi literami, to nie jest książka, do której można wrócić, cofnąć się, powtórzyć… musi być przejrzysta, zrobiona na zasadzie pewnej siatki zdarzeń i emocji. Poszukiwania się w to wkomponowują idealnie.
Z rozmów z Tobą i przede wszystkim z programów, które przygotowujesz, wyłania się pewna metodyka badań jakie prowadzisz. Wydaje się być poparta solidnym warsztatem historyka, sięgasz po źródła, masz wspaniałe kontakty w archiwach, IPN, wykorzystujesz maksymalnie wszelkie źródła pisane jak pamiętniki, listy czy też choćby nawet księgi metrykalne. Przede wszystkim wiesz jak do nich dotrzeć i jak z nich wyciągnąć sedno. Jaka zatem jest Twoja metodologia jako historyka, dziennikarza, dokumentalisty filmowca i w gruncie rzeczy eksploratora?
Nie wyobrażam sobie, aby wyruszyć w teren bez pełnej możliwej wiedzy na dany temat. Mójmądry kolega powiedział, że szukając trzeba przeszukać szafę książek, żeby wiedzieć gdzie szukać, potem drugą, żeby wiedzieć co się znalazło. Ja bym tę szafę powiększył o rzędy regałów, bo sami wiecie, że bez tego solidnego przygotowania, bez możliwości odniesienia się do wielu dziedzin takich jak technika, historia militarna, polityczna czy gospodarcza, ja sobie nie wyobrażam szukania. Nie wchodzę tam gdzie grunt jest dla mnie niejasny, nie wchodzę w obszary i tematykę, co do których wiem, że moja wiedza jest mizerna. U dziennikarzy pojawia się często pycha „wszystkoizmu”, w pułapkę czego wpada wielu naszych kolegów, którym wydaje się, że mogą mówić o wszystkim. Niestety, nie jest to prawda. Nie masz prawa wypowiadać się publicznie, a zwłaszcza wchodzić na grząski i bagnisty teren swojej niewiedzy, jeżeli solidnie się wcześniej do tematu nie przyłożyłeś.
Ważnym źródłem są również regionalne muzea. U nas są one absolutnie wyjątkowe, np. placówka w Biłgoraju, o kompetencjach z najwyższej półki jeżeli chodzi o pamiątki Września 1939 roku. Śmiano się kiedyś z nich, że są muzeum skrzynek wojskowych, ale to jest również jedyne muzeum, w którym można na przykład zobaczyć skrzynię od polskiego karabinu przeciwpancernego Ur… z napisem „sprzęt optyczny”. Wyciągali eksponaty ze stodół, strychów, od sąsiadów. Wyciągają nadal, wszystko co ma wrześniowy charakter. Niezwykły jest w tym patriotyzm i niezwykła siła w tym jest. Poza tym zajmują się Powstaniem Styczniowym…
Właśnie! Powstanie Styczniowe wydaje się być twoim szczególnym obszarem zainteresowań…
Ale wiecie dlaczego? Bo to jest taka nasza legenda, którą nam wspólnie odebrano. Legenda w tym pozytywnym sensie oczywiście. Są takie miejsca na Lubelszczyźnie, gdzie ludzie zadają sobie pytanie, czy to powstanie na ich terenie to rzeczywiście prawda czy też legenda? Dzięki programom, które przygotowuję, źródłom które poznaję oraz poszukiwaniom z wykrywaczem, które dają najbardziej namacalne dowody często udaje się nam na takie pytania odpowiedzieć.
Przy okazji sesji naukowej na KUL-u zrobiliśmy wystawę naszych trofeów spod wykrywacza. Precyzyjnie opisanych, gdzie zostały odnalezione. Naukowcy chodzili, kiwali głowami, dziwili się, ale zaprzeczyć nie mogli, i chociaż źródła pisane na ten temat milczą, śladów bitew i potyczek nie sposób podważyć. Ta dotykalność, ten przedmiot materialny ma fantastyczne znaczenie. Z pewnej mitologicznej warstwy, warstwy zwerbalizowanej słów, przenosi w dotykalną twardość i to jest niesamowite. Jest jeszcze ważna rzecz. Przed wojną w województwie lubelskim było 300 miejsc pamięci narodowej związanej z powstaniem, dzisiaj może jest 30. Ta liczba obecnie rośnie, bo ludziom zaczęło z powrotem zależeć na tej historii, szukają wręcz własnego etosu.
Pomówmy o pewnym pomoście, jaki stanowisz pomiędzy siłami naukowymi, z amatorskimi siłami pasjonatów historii i poszukiwaczy. Jaką rolę widzisz dla poszukiwań i eksploracji we współistnieniu tych metod z nauką i prezentacji wyników tego niezwykłego kolażu na srebrnym ekranie?
Przy realizacji swoich programów wykorzystujesz historyków i dorobek środowiska naukowego, w równym stopniu jak poszukiwaczy i ich działania eksploracyjne. Czy współpraca taka może wpłynąć na bliższą konsolidację obu środowisk?
U nas jest silne środowisko naukowe. Jeżeli chodzi o historię najnowszą, jest prężnie działający ośrodek akademicki, ale również spora grupa zapalonych pasjonatów poszukiwań. Właśnie pośród miejscowych poszukiwaczy mam świetnych zwiadowców, którzy po pracy, w weekendy przeszukują hektary pól i lasów, aby odnaleźć historię. Nie tylko z wykrywaczem, bo docierają do listów, pamiętników, ksiąg parafialnych, świadków. Dzięki tym właśnie zwiadowcom historii, którzy są niemal w każdej miejscowości, wychodzą niesamowite opowieści. W zamian za informacje staram się odwdzięczać czym mogę, choćby prelekcją w miejscowej szkole. Nigdy nie odmawiam takim prośbom, bo pamiętam dobrze, że funkcja społeczna dziennikarza nie kończy się na opracowaniu i zmontowaniu programu, nie kończy się z napisami końcowymi. Przyjęło się sądzić, że dziennikarzowi wypada gdybać, wypada się mylić, natomiast historyk mylić się nie powinien publicznie. Ale wyrasta oto pokolenie historyków, którzy nie wstydzą się niewiedzy, którzy mówią pięknym, luźnym językiem, którzy puszczają wodze wyobraźni i… przede wszystkim medialnych. Jestem przekonany, że kolejna generacja historyków, będzie jeszcze lepszej medialnie jakości, tzn. posługujących się bardziej komunikatywnym językiem, bo do niedawna naukowiec mówił językiem zrozumiałym głównie dla środowiska akademickiego. Dzisiaj szczególnie historycy z IPN, którzy mają niezwykły talent naukowy połączony z medialnością, co daje w efekcie europejski styl precyzyjnego i uczciwego, acz lekkiego opowiadania historii. Z wszystkimi historykami generalnie jest mi po drodze, bo uważam, że uczyć się można choćby i u diabła. Dlatego sięgam nawet do fałszywych źródeł jak opis powstania styczniowego Pawliszczewa, który stworzył specjalnie najjaśniejszemu Panu. Ale w tym skrzywionym i wypaczonym wizerunku zostawił ślad jakiejś bitwy, przemarszu… Nie po to uczyłem się krytyki zewnętrznej i wewnętrznej źródła, żebym nie mógł korzystać z najbardziej spaczonych i kłamliwych opracowań wyciągając z nich jedynie rzeczy mi pomocne.
Ale…
Z drugiej strony uwielbiam ludzi w gumofilcach i czapkach uszankach. Nieraz na miedzy, kiedy idę przez pole zawsze trafiam na kogoś takiego i dowiaduję się historii jego życia. Bo człowiek zawsze coś słyszał cos pamiętał, a to potencjalny trop. Czasami takie historie nakładają sie na inne wcześniej zasłyszane.
Jaka była geneza powstania twojego programu?
Lublin jest szczególnym środowiskiem. Tutaj programy historyczne istniały praktycznie od momentu powstania telewizji regionalnej. Myśmy wiedzieli, że tutaj trzeba wiele wątków szczególnie historii najnowszej opracować i opowiedzieć od nowa. Tutaj było miasto zakłamanego PKWN-u, tutaj były bardzo silne, wręcz mitologiczne tendencje budowy legendy UB. Do dzisiaj się nie skończył ten proces odrzucania tej fałszywej historii. Stąd też potrzeby były ogromne. Poza tym mieliśmy spore skupisko ludzi podziemia. Oddział TVP Lublin zaczął więc robić filmy dokumentalne, potem pojawiali się ludzie z innych rejonów Polski, maniacy i zapaleńcy, którzy wiedzieli, że tu można zdobyć partnerstwo dla produkcji historycznej. Tam gdzie inne środowiska telewizyjne rezygnowały z takiej tematyki, u nas nie było nigdy takiej sytuacji. Nawet w najbiedniejszych czasach zawsze istniał magazyn historyczny. Program „Ocalić od zapomnienia”, realizowałem praktycznie od początku lat 90 . kiedy mierzyliśmy się z historią najnowszą, ale od czasu do czasu odskakując w kierunku poszukiwań, bo te we mnie były od zawsze.
Najczęściej realizujesz programy na Lubelszczyźnie i Zamojszczyźnie. Jaka jest specyfika tego terenu?
Jest jeden ważny powód aby uchwycić bohatera opowiadanej historii niezależnie od epoki. Ważne jest dla mnie żeby go uchwycić w realiach lokalnych. Moimi są akurat rejony wymienione przez Ciebie. Aby to wyjaśnić posłużę się kilkoma przykładami, które sprawiają, że uważam Polskę centralno wschodnią za najciekawszą i najbogatszą. Rozmawiałem z kierowcą gen. Grota Roweckiego, opowiadał mi, a był to człowiek z tych okolic, że na pasie ziemi niczyjej zostawił samochód. Z jednej strony Niemcy, z drugiej „pancerno-motorowa”, strzelają do siebie, potem Polacy odbijają teren, wsiada z powrotem do samochodu… a tu nie ma siedzeń. Ktoś, chłop z wioski, wykorzystał w chaosie okazję… Ale kiedy przechodził front, w wioskach zaczęło się skrupulatne i masowe zbieranie i ukrywanie wszystkiego co się później mogło przydać. Najczęściej chowano w miedzach, najlepiej tych sąsiadów, bo w razie czego było się niewinnym. A przychodzili zawsze tacy, którzy pytali – gdzie to jest? Najpierw Niemcy później UB. Chowano więc w dranicach, albo w tzw. zastodolu, czyli pasie ziemi niczyjej za zabudowaniami, gdzie właściwie mógł przyjść każdy i schować. Nigdy nie chowano w zabudowaniach. Była taka historia we wsi Huta stara. Chodzę z wykrywaczem, patrzę a tu pędzi na mnie staruszek, jak na wiek nad wyraz dynamicznie i woła Panie ! Tam nic nie ma, ale pod Jasłem mnóstwo. I faktycznie najpierw peryskop Gundlacha, potem lufa działa Boforsa starachowickiego, potem właściwie się zaczęły konkrety, bo dziadek należał do takiej grupy, która demontowała te czołgi, które kończyły w okolicy swój szlak bojowy. Potem pojawili się niestety różni goście, którzy zaczęli handel tymi rzeczami… czego ja kompletnie nie uznaje i nie akceptuje. Uważam, że są to wartości nieprzeliczalne. W związku z czym rozwlekli to po całej Polsce. Co się z tym stało, nie wiem.
Tutaj też historia ma strukturę tortu. Wyobraźcie sobie te same miejsca, które służyły powstańcom styczniowym, pierwsza wojna odznaczyła tu swoje ślady, potem druga i partyzantka. Pomiędzy tym wszystkim ludzkie losy… Czegóż więcej chcieć?
Jak byś porównał pole manewru, jakie miałeś dawniej do dzisiejszych możliwości realizacji własnych koncepcji ukazywania historii. Np. w latach 80.
Co ciekawe im później tym trudniej i jest to fundamentalna prawda. Bo jeżeli 10 lat temu wszedłem do babci w Górnikach Starych, ukłoniłem się i zapytałem się o części do czołgu, bo wiedziałem że tam kapitulowały oddziały pancerne, ona mówi – chodź pan! Otwiera stodołę, proszę bardzo! A tu części do 7 TP i 7 CP z wyciągarką i mnóstwo innych. Grzebie w słomie, a ona rozpoczęła opowieść o swoim uczuciu do czołgisty Franciszka Brzeskiego… którego oprócz upojnych dwu tygodni później już nie spotkała. Przed wyjazdem podarował jej na pamiątkę, co miał… czyli RKM wz. 28. Niestety zabrali go jej bracia, którzy poszli walczyć nim do partyzantki. A ona te części czołgowe, jak relikwie trzymała poutykane w tej stodole, aż do momentu, kiedy na początku lat 90. zjawiliśmy się u niej. Wtedy jeszcze praktycznie każde obejście na Zamojszczyźnie, było w jakiś sposób magazynem historii i rzeczy z różnych epok.
Robisz programy historyczno-eksploracyjne, przy okazji szukasz z wykrywaczem. Czy w takim razie kolekcjonujesz odnalezione przedmioty?
Ja nie mam własnej kolekcji, ponieważ rozumiem, że gdybym chciał zbierać musiałbym wybudować sobie własne muzeum. Najbardziej cieszy mnie to, jeżeli przedmiot wydobyty przeze mnie lub moich kolegów, zostaje na miejscu wykopania. Tak, aby powiązanie wydarzeń i przedmiotu związane było do końca z miejscem, w którym rozgrywała się historia. Bo cóż po tym jeżeli wyrwana z kontekstu monetka czy łuska, znaleziona na jakimś polu, zasila czyjąś kolekcje gdzieś w anonimowym mieszkaniu, na anonimowej półce, zupełnie bez związku pokazywana jest znajomym jako nowy nabytek? Mam ogromną pretensję do sporej liczby poszukiwaczy, właśnie o to, że wyrywają wiele przedmiotów z oryginalnego kontekstu, zacierając przy tym ślady mogące stanowić istotny trop w rozwiązaniu niejednej zagadki.
Ostatnio szczególnie modne w środowisku poszukiwaczy są wydobycia pojazdów i to głównie tych niemieckich
Osobiście nie wbiję łopaty tam gdzie jest niemiecki albo sowiecki złom. Tam z kolei gdzie leży kawałek polskiej blachy, z polskim kamuflażem mogę kopać nawet tydzień. Nie rozumiem fascynacji sprzętem, który tak złowrogo toczył sie przez ulice wsi i miasteczek. Jeszcze nie tak dawno te gąsienice, które dzisiaj się poleruje, rozgniotły być może niejedno polskie istnienie. Nie potrafię postrzegać tego sprzętu bez emocji. Nie będę brał udziału w kolekcjonowaniu tych rzeczy i promowaniu tej całej hitlerowskiej fali, która sie rozlała po Europie, fascynacji zbrukanym krwią mundurem, która jest pozbawiona myślenia, co szło za tym. Nie będę pisał legendy sprzętu, który był tak wrogi. Tego mój własny pamiętnik historii nie przewiduje.
Łatwość zdobywania wszelkich pozwoleń, o których mówisz wzbudza zazdrość wielu poszukiwaczy z innych rejonów Polski
To jest raczej wzajemna uczciwość, konserwator wie, że my używamy znalezisk głównie do celów edukacyjnych. Moje postępowanie jest absolutnie zawsze zgodne z wytycznymi i nigdy nie nadużywam powierzonego mi zaufania. To może uzyskać praktycznie każdy…
Wiem, że swoimi programami trafiasz również do najmłodszych zarażając ich pasja historii
Kiedyś, w Wojcieszkowie kopaliśmy szczątki Karasia. Na miejsce poszukiwań przyjechała klasa z miejscowej szkoły. Młodzież taka typowa, współczesna, patrząca na to co sie dzieje z dystansem wręcz nie rozumiejąca co sie dzieje. Po 15 minutach piękne kurteczki adidasa, pumy i Levisa upaprane były w błocie, pod wieczór nie było sposobu odebrać im mojego wykrywacza z rąk. Otóż rzadko kiedy proponuje sie edukację historyczną w formie przygody. Taką wyspę skarbów noszoną w kieszeni… Moim celem jest jednak i porywanie tych młodych ludzi i zarażanie ich pasją, dzięki temu, bawiąc się mogą dokonać niezmiernie ważnych odkryć i przede wszystkim uczyć się tylko pozornie i tylko w szkole nudnej historii.
Dziękujemy za rozmowę i liczymy jednocześnie na większe dawki twoich cyklicznych programów o przeszłości w przyszłości…
Wywiad ten ukazał się w nr 12/2006 „Odkrywcy”
Ten numer można nabyć jedynie w naszym sklepie www.ibhik.pl