Kopie zamiast zaginionych arcydzieł – wywiad z Katarzyną Sielicką (Zamek Książ)

Udostępnij:

Przez ponad osiemdziesiąt lat Sala Maksymiliana w Zamku Książ pozostawała niepełna – brakowało w niej monumentalnych płócien Felixa Antona Schefflera, które zaginęły podczas II wojny światowej. Dziś jednak ta luka została wypełniona przez wiernie odtworzone kopie, zawieszone w 2025 roku dokładnie tam, gdzie niegdyś wisiały oryginały. Jak doszło do tego, że bezcenne barokowe obrazy zniknęły i dlaczego dopiero teraz zdecydowano się na ich rekonstrukcję? O tym rozmawiamy z Katarzyną Sielicką, kierowniczką Działu Muzealno-Edukacyjnego Zamku Książ w Wałbrzychu, która nadzorowała proces odtworzenia utraconych dzieł.

Andrzej Daczkowski, red. nacz. „Odkrywcy”: Pani Katarzyno, proszę opowiedzieć o okolicznościach, w jakich pod koniec II wojny światowej zaginęły słynne obrazy Felixa Antona Schefflera z Sali Maksymiliana. Co działo się wtedy w Zamku Książ?

Katarzyna Sielicka: Pod koniec wojny Zamek Książ został przejęty przez nazistowską Organizację Todt, która na wiosnę 1944 roku rozpoczęła bezprecedensową dewastację obiektu. W ramach projektu przekształcenia zamku na potrzeby III Rzeszy drążono w skale system tuneli i schronów, a we wnętrzach prowadzono brutalną przebudowę w stylu nazistowskim. To wówczas powstały legendarne wśród poszukiwaczy i eksploratorów podziemia. Niestety, nie oszczędzono nawet najcenniejszych barokowych pomieszczeń – istniał plan dosłownego wykucia Sali Maksymiliana i zastąpienia jej nowoczesnym żelbetowym stropem dla większego bezpieczeństwa Hitlera i jego ministrów w razie ataku. Drewniane stropy, sztukaterie i marmoryzowane dekoracje miały ustąpić miejsca surowemu betonowi. Na szczęście interwencja ówczesnego konserwatora zabytków Śląska, prof. Günthera Grundmanna, wstrzymała te niszczycielskie prace i ocaliła bezcenne wnętrze przed zburzeniem. Same obrazy jednak najpewniej zostały wtedy zdjęte ze ścian – czy to z zamiarem ich zabezpieczenia przez Niemców przed planowaną przebudową, czy z powodu późniejszych działań wojennych. W rezultacie, pod koniec II wojny światowej oba płótna zniknęły z zamku.

Sala Maksymiliana z zawieszonymi kopiami dzieł Schefflera (fot. Zamek Książ)

Andrzej Daczkowski: Czy wiadomo, co stało się z oryginałami tych wielkich płócien?

Katarzyna Sielicka: Niestety, losy tych obrazów do dziś pozostają nieznane – możemy mówić jedynie o prawdopodobnych scenariuszach. Według jednej z hipotez Niemcy mogli sami zdjąć malowidła i wywieźć je w głąb Rzeszy pod koniec wojny, próbując je zabezpieczyć przed zniszczeniem. Inna możliwość jest taka, że już po zdobyciu Książa w 1945 roku zamek splądrowali żołnierze Armii Czerwonej. Przez pierwszy powojenny rok radzieckie wojska zajmowały Zamek Książ i polscy urzędnicy nie mieli tam wstępu. To był okres, gdy z obiektu znikało wiele dzieł sztuki. Istnieje więc duże prawdopodobieństwo, że płótna Schefflera zostały wówczas zrabowane przez Sowietów i wywiezione na Wschód. Niestety, żadne informacje na temat tych obrazów nie wypłynęły na światło dzienne przez całe 80 lat – ani w archiwach niemieckich, ani rosyjskich. Jeśli rzeczywiście trafiły do Związku Radzieckiego, mogły utknąć w jakimś magazynie lub prywatnej kolekcji, a przez dziesięciolecia okresu zimnej wojny i później nikt ich nie zidentyfikował. Istnieje też ponura ewentualność, że zostały zniszczone podczas wojennej zawieruchy. Mówiąc krótko, na ten moment oryginały przepadły bez śladu.

Personifikacja czterech pór roku z Jowiszem i Junoną. Oryginał, stan przejściowy i kopia, która po 80 latach zawisła w Zamku Książ (fot. Zamek Książ)

Andrzej Daczkowski: Podejmowano próby ich odnalezienia?

Katarzyna Sielicka: Tuż po wojnie Zamek Książ przez długi czas stał opustoszały, zdany na pastwę szabrowników i powojennego chaosu. W takich warunkach wiele obiektów przepadło bez ewidencji. Ówczesne polskie władze koncentrowały się na ratowaniu najbardziej oczywistych skarbów, a te dwa ogromne, alegoryczne obrazy nie były szeroko znane poza regionem. Jeśli wywieziono je do ZSRR, ich odnalezienie dodatkowo utrudniał brak dostępu do radzieckich archiwów i niechęć do ujawniania wojennych rabunków. W kolejnych dekadach, choć temat co jakiś czas powracał w środowisku historyków sztuki, nie istniała żadna konkretna wskazówka, gdzie szukać płócien. Nie pojawiły się na żadnej powojennej aukcji ani w muzeach – zupełnie jakby zapadły się pod ziemię. Dopiero po 1989 roku zaczęto bardziej systematycznie dokumentować straty wojenne, ale mimo upływu lat nasze obrazy Schefflera nadal figurują na liście dzieł utraconych. Czasem zdarza się, że takie zaginione skarby odnajdują się niespodziewanie, jednak w tym przypadku – z braku punktu zaczepienia – pozostaje nam czekać na cud lub czyjś przypadkowy trop.

Personifikacja czterech epok z Jowiszem strącającym Saturna. Oryginał, stan przejściowy i kopia, która po 80 latach zawisła w Zamku Książ (fot. Zamek Książ)

Andrzej Daczkowski: Kto podjął się wykonania tak ogromnych kopii i jak przebiegała praca nad nimi?

Katarzyna Sielicka: Do realizacji projektu potrzebowaliśmy zarówno utalentowanych artystów malarzy, jak i rzemieślników. Same płótna mają niemal 5 metrów wysokości, dlatego zaczęliśmy od zamówienia odpowiednich krosien (blejtramów). Wykonawcą krosien został pan Ireneusz Rogal – stolarz specjalizujący się w dużych realizacjach muzealnych, który miał już doświadczenie w oprawie dzieł Schefflera. Przygotował on solidne, dębowe ramy i blejtramy idealnie pasujące do wnęk na ścianach, w miejscu gdzie w tynku wciąż widoczne były zagłębienia po oryginalnych konstrukcjach z XVIII wieku. Natomiast malowanie kopii powierzono renomowanemu kopiście dzieł sztuki. Zrezygnowaliśmy z ogłaszania konkursu – uznaliśmy, że najlepiej powierzyć zadanie artyście o uznanej renomie. Wybór padł na pana Zbigniewa Jarka z Nysy, malarza z ponad pięćdziesięcioletnim doświadczeniem w tworzeniu kopii obrazów na zamówienie muzeów, kościołów i kolekcjonerów. Pan Jarek ma w swoim dorobku wierne repliki dzieł mistrzów od średniowiecza po barok i klasycyzm – kopiował między innymi prace van Eycków, Dürera, Rubensa, a także polskich twórców jak Matejko czy Siemiradzki. Co istotne, to właśnie on wygrał ogólnopolski konkurs na odtworzenie barokowych portretów skradzionych z Auli Leopoldyńskiej Uniwersytetu Wrocławskiego – i z powodzeniem namalował ich repliki, wiszące dziś we Wrocławiu w miejscu oryginałów.

Andrzej Daczkowski: Jakie uczucia towarzyszyły Pani i całemu zespołowi, gdy po 80 latach puste miejsce na ścianie wypełniło się obrazami?

Katarzyna Sielicka: W końcu po wielu dekadach Sala Maksymiliana odzyskała brakujący element swojego wystroju. Dla mnie osobiście ten projekt ma też wymiar emocjonalny: jestem archeologiem i konserwatorem z wykształcenia, więc odkopywanie i odtwarzanie utraconych elementów przeszłości to moja pasja. Patrząc na zawieszone kopie, czuję radość, że opowieść zamku znów jest kompletna, ale i pewną zadumę – bo oryginały być może wciąż gdzieś tam są i czekają na odkrycie.

Andrzej Daczkowski:  Dziękuję za udzielenie wywiadu magazynowi „Odkrywca”.

Notka o rozmówczyni: Katarzyna Sielicka – archeolożka i konserwator zabytków, absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego oraz Akademii Śląskiej w Katowicach. Kierowniczka Działu Muzealno-Edukacyjnego Zamku Książ w Wałbrzychu. Autorka poradnika dla właścicieli zabytkowych obiektów pt. „Zabytkowy budynek. Poradnik właściciela i użytkownika”, wyróżnionego nagrodą Generalnego Konserwatora Zabytków, oraz licznych publikacji popularyzujących dziedzictwo Dolnego Śląska.

Redaktor naczelny czasopisma "Odkrywca"

Udostępnij:

Dodaj komentarz

css.php