T-34: pancerny rydwan Stalina

Udostępnij:

W połowie lat 30. minionego stulecia największą potęgą militarną ówczesnego świata był Związek Sowiecki, którego rozwój gospodarczy w wielkiej mierze opierał się na przemyśle zbrojeniowym. Niesamowity wręcz rozwój tak jakościowy, jak i ilościowy sprzętu bojowego Robotniczo-Chłopskiej Armii Czerwonej, był wówczas prawdziwym fenomenem.

Przywódcy sowieccy doskonale pamiętali zacofanie techniczne i niedostatki w uzbrojeniu wojsk Cesarstwa Rosyjskiego podczas I wojny światowej. Wykorzystali więc niczym nie skrępowaną swobodę totalitarnej władzy, aby kosztem poziomu życia społeczeństwa zrealizować ambitny plan rozbudowy przemysłu, a szczególnie górnictwa, hutnictwa i energetyki, niezbędnych dla rozwoju produkcji broni. Tak więc sowieckie siły zbrojne posiadały trudny do przecenienia komfort potężnego zaplecza produkcyjnego. Stalinowska doktryna wojenna przewidywała masowe „upancernienie” sił zbrojnych. Opracowano więc szereg modeli czołgów w trzech głównych klasach: ciężkich, średnich i lekkich. Sowieckie czołgi ciężkie (T-35) reprezentowały typ „lądowych pancerników” – ogromne, ciężkie, najeżone pięcioma pancernymi wieżami, prezentowały się imponująco na moskiewskim Placu Czerwonym.

T-34/85 stojący w Poznaniu (fot. Radomil [CC BY-SA 3.0], via Wikimedia Commons)

Znacznie gorzej spisywały się w terenie, gdzie ich niska manewrowość i wysoka, trudna do ukrycia sylwetka, stanowiły poważny problem. Czołgi lekkie, odpowiadające europejskiej klasie ówczesnych tankietek, były wartościowym sprzętem pododdziałów rozpoznania, jednak słaby pancerz i niedostateczne uzbrojenie przesądzały o ich zastosowaniu do zadań pomocniczych obok samochodów pancernych. Czołgi średnie, rdzeń sił pancernych, dzieliły się natomiast na dwie kategorie: czołgi szybkobieżne (bystrochodnyje tanki, BT), zwykle o napędzie kołowo-gąsienicowym (koła na drogach, gąsienice w terenie), przeznaczone do „kawaleryjskiego” wtargnięcia głęboko na tyły sił przeciwnika, oraz czołgi wsparcia (T-26), mające towarzyszyć piechocie i zwalczać punkty oporu przeciwnika. Wojna domowa w Hiszpanii, podczas której zostały w warunkach bojowych przetestowane sowieckie wozy pancerne, wykazała najważniejsze wady i zalety tych czołgów. Stosunkowo silne uzbrojenie artyleryjskie (armata kalibru 45 mm) nie było w stanie zrównoważyć cienkiego opancerzenia, odpornego jedynie na pociski broni strzeleckiej piechoty i mniejsze odłamki granatów artyleryjskich.

Skomplikowane mechanizmy przeniesienia napędu czołgów BT źle znosiły hiszpańskie bezdroża i niefrasobliwość obsługi, natomiast wolnobieżne T- 26 z powodu skłonności do przegrzewania silnika nie sprawdzały się w walkach manewrowych. Obserwacje z pól bitewnych Hiszpanii zostały potraktowane z należytą powagą. Wykazały pilną potrzebę opracowania nowoczesnego, uniwersalnego czołgu średniego, zdolnego zarówno do wsparcia ogniowego piechoty, jak i do szybkich, gwałtownych zagonów w głąb terenu nieprzyjaciela. Ta dalekowzroczna koncepcja była początkowo zagrożona. Pierwotnie planowano modernizację produkowanego już i wprowadzonego do użytku czołgu T-28, który reprezentował „ślepą uliczkę” ewolucji broni pancernej – duży, ciężki, wielowieżowy pojazd o stosunkowo słabym opancerzeniu. Górę wziął jednak zamysł dalszego rozwoju konstrukcji typów BT. W roku 1938 Kreml zadecydował, że dalszym badaniom poddany zostanie projekt BT-20 / A-20.

Nowy model czołgu miał otrzymać zawieszenie konstrukcji amerykańskiej (Christie) wykorzystujące indywidualne amortyzatory sprężynowe, napęd na sześć kół, nowatorsko zaprojektowany pancerz (o silnie nachylonych ścianach, zwiększających odporność na przebicie) oraz standardowe działo przeciwpancerne kal. 45 mm zamiennie z działem wsparcia piechoty kal. 76,2 mm i 3 karabiny maszynowe, a także miotacz ognia. Załoga miała liczyć 3 osoby. Wkrótce założenia wstępne zmodyfikowano – kosztem rezygnacji z miotacza ognia miał zostać pogrubiony pancerz, a załoga powiększona do 4 czołgistów. Szefem zespołu konstrukcyjnego, pracującego nad realizacją powyższych wytycznych, został inż. Michaił Iljicz Koszkin.

W niedługim czasie niezbyt perspektywiczny projekt A-20 zastąpiony został przez dojrzalszy technicznie prototyp A-32, a następnie nieco powiększony i udoskonalony A-34, protoplastę późniejszego najsłynniejszego sowieckiego czołgu. Testy poligonowe wykazały, że zarówno nowy, wysokoprężny silnik o mocy 500 KM, jak i zawieszenie czołgu dobrze spisują się w terenie, a pojazd posiada spory potencjał rozwojowy, gdyż rezerwa mocy pozwala na znaczne zwiększenie masy całkowitej, spowodowane przez pogrubienie pancerza i przezbrojenie w działo kalibru 76,2 mm. Nie bez znaczenia była także rezygnacja z kosztownego, wrażliwego i ciężkiego napędu kołowo-gąsienicowego na rzecz klasycznego układu gąsienicowego. Biuro konstrukcyjne inż. Koszkina pracowało nie tylko nad projektem czołgu, ale także nad technologią jego masowej produkcji. Testowano między innymi metody formowania pancerza przez tłoczenie na gorąco, co miało w założeniu przyśpieszyć i ułatwić wytwarzanie nowego wozu bojowego.

W marcu 1940 roku dwa egzemplarze nowego czołgu poddano surowej próbie terenowej. Miały one przebyć samodzielnie trasę z Charkowa (miejsce produkcji) do Moskwy, tj. około 600 kilometrów w trudnych, zimowych warunkach, do tego głównie po bezdrożach. Wkrótce po wyruszeniu wyszły na jaw najważniejsze mankamenty pojazdu – awaryjność silnika i sprzęgła oraz całkowity brak human engineering, czyli uwzględnienia czynnika ludzkiego – wnętrze czołgu było ciasne, a stanowiska załogi niezbyt ergonomiczne.

Do stolicy dotarł o własnych siłach jedynie jeden czołg, drugi musiał zostać odholowany. Po przybyciu do Moskwy prototyp został poddany badaniom technicznym oraz oględzinom przez kremlowskich dygnitarzy. Audiencja u Stalina i Mołotowa wypadła bardzo korzystnie. Zapadła decyzja o wdrożeniu czołgu do produkcji. Pierwszą ofiarą nowej broni padł jej główny konstruktor. Podczas „promocyjnego tournée” Michaił Koszkin przeziębił się i śmiertelnie zachorował na zapalenie płuc. Jego następcą został inż. Morozow.

Wkrótce przygotowano wdrożenie seryjnej produkcji zmodyfikowanego i ulepszonego po licznych próbach poligonowych T-34 w fabrykach w Charkowie („Zakład 183”) i Stalingradzie (zakłady STZ). Nie obyło się bez poważnych przeszkód – wytwórnie te zajęte były bieżącą, planową produkcją starszych modeli czołgów, co negatywnie wpłynęło na tempo wytwarzania nowej broni. Nie było też jasne, który typ armaty kal. 76,2 mm powinien zostać przyjęty jako standardowy. Pierwotnie planowano wykorzystanie nowo opracowanego działa typu F-32, jednak do dyspozycji była początkowo jedynie starsza, za to seryjnie wytwarzana armata L-11 o stosunkowo krótkiej lufie (30,5 kalibra) i nienajlepszych własnościach balistycznych. Takie uzbrojenie otrzymało ponad 450 pojazdów. Nowocześniejsze wówczas na świecie i znacznie lepsze działo typu F-34 o długiej lufie (40 kalibrów) zostało przyjęte do produkcji ze znacznym opóźnieniem.

Pierwsze seryjne egzemplarze czołgu poddane zostały jesienią 1940 roku wyczerpującym testom, które ujawniły tak wiele mankamentów, że prawdopodobne było wycofanie typu T-34 z produkcji. Na domiar złego testy porównawcze z otrzymanymi od hitlerowskiego sojusznika czołgami Pz.III wskazały na poważne niedostatki konstrukcyjne T-34: mniejszą prędkość i znaczną hałaśliwość silnika, co ułatwiało wykrycie pojazdu na polu walki. Ostatecznie marszałek Woroszyłow postanowił utrzymać produkcję T-34 aż do czasu opracowania następnego, ulepszonego projektu. Okazało się, że decyzja ta była bardzo roztropna. W roku 1941 poddano kolejnym próbom egzemplarze czołgu T-34 prosto z linii montażowej. Okazało się, że jakość produkcji uległa znaczącej poprawie, a szereg drobnych modyfikacji przyniósł podniesienie jego walorów bojowych. Do wybuchu wojny z Niemcami z fabryk wyjechało ponad 1300 czołgów T-34. Wobec ogromnych potrzeb Armii Czerwonej była to jednak przysłowiowa kropla w morzu. Bardzo liczne jednostki pancerne – brygady, dywizje i korpusy – wymagały jak najszybszego przezbrojenia w wozy bojowe nowej generacji, gdyż doświadczenia wojenne z Dalekiego Wschodu (walki z Japończykami) i Finlandii obnażyły niedostatki czołgów starszych modeli.

W pierwszych dniach niemieckiego natarcia w oddziałach przygranicznych okręgów wojskowych Armii Czerwonej użytych było blisko tysiąc (a dokładnie 967) czołgów T-34 wobec niemal 13 tysięcy wozów bojowych wszelkich typów. Nowoczesne czołgi były rozproszone wśród pojazdów starszej generacji. Na domiar złego ugrupowanie bojowe sowieckich korpusów zmechanizowanych miało charakter ofensywny, a wyszkolenie załóg ze względów doktrynalnych nie obejmowało działań obronnych, a jedynie zaczepne. W fatalnym stanie była organizacja dowodzenia, łączności, a także współdziałania z piechotą i artylerią, brakowało także zaopatrzenia. W takich warunkach pomimo znacznej liczby czołgów T-34 ich przewaga nad czołgami niemieckimi nie mogła zostać właściwie wykorzystana. Pomimo to od pierwszej wymiany ognia jasne było (i to dla obu walczących stron!), że nowy typ czołgu to broń groźna i skuteczna.

Terenem chrztu bojowego czołgu T-34 były także ziemie dzisiejszej Polski. W okolicach Białegostoku bronił się VI Korpus Zmechanizowany w składzie 4 i 7 Dywizji Pancernej, mający w swoich szeregach blisko 230 wozów bojowych T-34 oraz XI Korpus Zmechanizowany (29 i 33 DPanc) z niespełna 30 czołgami tego typu. Już pierwszego dnia walk oddziały te poniosły ciężkie straty i znajdowały się w stanie postępującej dezorganizacji. Kolejne dni przyniosły szereg zażartych potyczek z Niemcami w okolicach obecnej granicy Polsko-Białoruskiej (Sokółka, Krynki, Wołkowysk, Grodno). W tym czasie zniszczeniu lub uszkodzeniu uległy wszystkie czołgi T-34 obu korpusów. Niewykluczone, że pozostałości wraków wciąż jeszcze kryją się w ziemi i czekają na swoich odkrywców…


Udostępnij:

Dodaj komentarz

css.php