Gontowa – sztolnia nr 3. Historia i tajemnice najdroższej eksploracji

Udostępnij:


Ł. Orlicki i P. Piątkiewicz podczas badań fragmentu korytarza w 2011 roku, po pokonaniu pierwszego 33-metrowego zawału

Wśród zagadek II wojny światowej związanych z projektem „Riese” sztolnia nr 3 wchodząca w skład kompleksu na górze Gontowa zajmuje miejsce szczególne. Jest to jedyna w Górach Sowich sztolnia wysadzona w tak skomplikowany sposób i jedyna, gdzie zaangażowano, często po raz pierwszy, wszystkie znane metody badawcze od skaningu laserowego, wierceń głębokościowych, elektrooporówki i georadaru po zwykły kilof i łopatę. I to właśnie we wnętrzu sztolni na górze Gontowa przeprowadzono najdroższe poszukiwania w naszym kraju.

Zlokalizowany w pobliżu Ludwikowic Kłodzkich podziemny kompleks określany mianem „Gontowa” bądź „Sokolec” [obydwie nazwy zostały nadane przez polskich badaczy – przyp. autora] powstawał na uboczu innych podziemi budowanych w ramach niemieckiego projektu „Riese”. Jako jedyny drążony był w piaskowcu, materiale mniej stabilnym od gnejsów Rzeczki, Osówki, Jugowic, Sobonia i Włodarza. Choć pozostaje najmniej rozbudowanym kompleksem „Riese” w części naziemnej – powstały tu jedynie magazyny i budynki techniczne, a inne obiekty nie wyszły poza stadium fundamentów – to właśnie tu udało się odnaleźć najwięcej w Górach Sowich oryginalnych śladów po budowie. W masywie Gontowej Niemcy skupili się przede wszystkim na drążeniu podziemi.

Obecnie znane są jedynie cztery wejścia wydrążone w górze w okresie II wojny światowej. Sztolnie nr 1 i 2 znajdują się po północnej stronie Gontowej na poziomie ok. 640 m n.p.m. Kryją one dwa równoległe korytarze ze śluzami-wartowniami, połączone w głębi wyrobiska siecią krótkich tuneli oraz pomieszczenia o większych wymiarach i ok. 5-metrowej wysokości określane często „halami”. Całość została spenetrowana, jak również skartowana i opisana. Dziś są odcięte zabezpieczającymi kratami.

Sztolnie nr 3 i 4 znalazły się dużo niżej, na poziomie ok. 580 m n.p.m., od 500 do 600 m w linii prostej od wyżej położonych podziemi. Z ich przebiegiem oraz momentem, gdy zostały odcięte, związane były najbardziej barwne legendy dotyczące podziemi na Gontowej.

GÓRA (NIE)ZAPOMNIANA

Nie znamy przeznaczenia kompleksu ani planowanych i faktycznych rozmiarów części podziemnej i naziemnej. Nie zachowały się na ten temat żadne wiarygodne wzmianki, a nieliczne relacje, jakimi dysponujemy, odnoszą się raczej do ciężkich warunków panujących w obozie pracy. Podobnie jak w innych kompleksach „Riese” Niemcy jako niewolniczą siłę roboczą wykorzystywali więźniów, jeńców wojennych i robotników przymusowych. Na Gontowej najprawdopodobniej większość prac wykonywali więźniowie AL Falkenberg, obozu położonego tuż przy drodze wiodącej w kierunku masywu. Oni też stanowią największą liczbę ofiar.

Na przełomie stycznia i lutego 1945 roku prace przy kompleksie musiały zostać wstrzymane z uwagi na przeprowadzoną w morderczych warunkach ewakuację więźniów. Od tego momentu nie mamy już żadnych pewnych informacji. Nie wiemy, co wydarzyło się tu w czasie ostatnich miesięcy wojny, nie znamy również szczegółów działalności żołnierzy Armii Czerwonej, którzy wkroczyli tu w maju 1945 roku.

Po wojnie pozostałości budowy na Gontowej nie zostały opisane w żadnych oficjalnych raportach przedstawicieli władz cywilnych i wojskowych. Nie wspominał o nich ani spis Anatola Demczuka, kierownika Referatu Wojskowego Starosty Wałbrzyskiego z 1946 roku, ani listy sporządzane przez nadleśniczego A. Grzywacza do Dyrekcji Lasów Państwowych. Milczały na ten temat inwentaryzacje wojskowe i metryki obiektów podziemnych kpt. Niewęgłowskiego z 1949 roku. Gontowa nie znalazła się również na listach wojskowych z lat 50. odnoszących się do wykorzystania militarnego sowiogórskich podziemi. Sztolniami nie zainteresowały się także Przedsiębiorstwa Poszukiwań Terenowych, choć ślady ich działalności można odnaleźć w pobliskich Ludwikowicach Kłodzkich. Jednak podziemia Gontowej nie zostały zupełnie zapomniane. Niemal od chwili gdy zostały opuszczone przez Niemców, stały się obiektem zainteresowania innych osób: nastoletnich mieszkańców okolicznych miejscowości, szabrowników, różnej maści niespokojnych duchów i pierwszych poszukiwaczy.

Postacią łącząca historię II wojny światowej z poszukiwaniami i eksploracją Gontowej był p. Bohdan Grabowski, żołnierz AK i 2 Armii WP, który po wojnie pełnił funkcję komendanta posterunku granicznego 10 DP w Świerkach. Wspominał on, że na podstawie informacji przekazanych przez austriackiego inżyniera Moschnera, i przy pomocy kilku niemieckich robotników, zorganizował, prawdopodobnie jesienią 1945 roku, próbę przekopania jednego z korytarzy [chodzi o sztolnię nr 3 – przyp. autora]. Chodnik ten miał zostać wysadzony przez niemieckich żołnierzy tuż przed ewakuacją AL Falkenberg i przerwaniem robót w podziemiach. Próba odkopania jednej z odnóg głównego chodnika zakończyła się niepowodzeniem. Ciężkie warunki, kruchy i niestabilny piaskowiec, w którym wykuto podziemia, spowodowały, że prace musiały zostać przerwane. Sam inicjator poszukiwań, weteran AK, został aresztowany w październiku 1946 roku i skazany za „próbę obalenia przemocą władzy ludowej” na 12 lat więzienia. Gdy po latach powrócił pod znane sobie wejście, stwierdził, że było ono wysadzone, grzebiąc za potężnym zawałem swoją tajemnicę.

Do dziś nie udało się ustalić kto, z jakich przyczyn i dokładnie kiedy wysadził wejście do sztolni. Wydarzyło się to prawdopodobnie pod koniec 1945 bądź na początku 1946 roku. Powtarzanym do dziś przekazom o jej przebiegu, wyglądzie i okolicznościach wysadzenia towarzyszył informacyjny chaos, z którego wyodrębnienie wiarygodnej wersji było praktycznie niemożliwe.

SUKCESY I PORAŻKI EKSPLORATORÓW

Od czasu „poszukiwań Grabowskiego”, czyli od lat 40., sztolnia stała się wielokrotnie obiektem zainteresowania różnego rodzaju badaczy, eksploratorów, poszukiwaczy, historyków i pasjonatów tajemnic. Licząc tylko najbardziej zaawansowane próby, wyrobisko próbowano odkopać co najmniej kilkanaście razy, przy czym pierwsze podejścia następowały już w latach 50. Od początku lat 70. zaczęli pojawiać się tu uznani obecnie publicyści i badacze tajemnic Gór Sowich m.in. Jerzy Cera, Piotr Kruszyński, Zbigniew Rekuć, Mariusz Aniszewski.

Zbigniew Dawidowicz, publikujący na łamach „Odkrywcy” w 2006 roku cykl artykułów o swoich poszukiwaniach, napisał w kilku zdaniach, że w 1971 roku podczas zorganizowanej wraz z kilkoma przyjaciółmi akcji „Sowa – 71” znalazł się na górze Gontowa. Członkowie wyprawy zlokalizowali cztery wejścia, mieli dostać się do wnętrza góry, gdzie rozpoznali elementy kolejki wąskotorowej, szyny i podkłady, jak również części i luźne elementy instalacji wentylacyjnej. Niestety, mimo że Dawidowicz wspominał o kartowaniu podziemi, nigdzie tych wyników ani fotografii wejść nie zamieścił. Gdzie znajdowały się torowiska oraz instalacja wentylacyjna i czy czwarte „zawalone” wejście odnosiło się do sztolni nr 3? Trudno dziś stwierdzić.

Część zawalonego korytarza prawej śluzy, przed pracami w 2013 roku.

W każdym razie rok później w Góry Sowie przybyła grupa studentów Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Pancernych im. Stefana Czarnieckiego w Poznaniu, kierowana przez Jerzego Cerę. Podczas jednej ze swoich wypraw podjęli oni próbę zinwentaryzowania sztolni w kompleksie, któremu nadano wtedy oficjalnie nazwę „Sokolec”, zastępowaną później wymiennie przez „Gontową”. Grupa J. Cery zajęła się jednak tylko sztolniami nr 1 i 2, o dwóch pozostałych oprowadzający ich po okolicy Julian Wołyński, pracownik nadleśnictwa, nie wspomniał.

W 1975 roku o sztolniach niższego poziomu usłyszał Piotr Kruszyński. Wg informacji udzielonej mu przez pracowników leśnych i drwali sztolnie nr 3 i 4 były po wojnie dostępne, a „trójka” została dwa lata po zakończeniu działań wojennych tajemniczo wysadzona. Pod wpływem tych informacji zorganizowano być może jedną z pierwszych prób odkopania sztolni nr 3 podjętą przez członków Stowarzyszenia Naukowego Studentów Politechniki Wrocławskiej. Jednak kruchość skał i napływająca przy wejściu woda zmusiły studentów po zaledwie paru metrach do przerwania pracy.

W roku 1986 i 1990 obydwie „nieznane” sztolnie stały się obiektem badań Polskiego Towarzystwa Eksploracyjnego. W ich pobliżu zorganizowany został przez Zbigniewa Rekucia obóz badawczy, którego celem pozostawało spenetrowanie niedostępnych wyrobisk. Obydwie akcje zakończyły się połowicznym sukcesem. W sztolni nr 3 udało się odkopać wejście i spuścić olbrzymią ilość wody (wg Z. Rekucia po udrożnieniu wejścia w dół popłynęła prawdziwa rzeka, spływając na łąki i budząc sensację wśród mieszkańców miejscowości). Eksploratorom udało się wejść do krótkiego odcinka, który zakończył się po 10 m znanym nam już olbrzymim zawałem.

Sztolnia nr 4 pozostała nieodsłonięta. Podczas II wyprawy grupy Z. Rekucia w 1990 roku zabrakło podobno kilku metrów. Te metry pokonano dopiero w II połowie lat 90. Dokonała tego Grupa Poszukiwawcza KRET z Dariuszem Korulczykiem i Mariuszem Aniszewskim, autorem książki „Podziemny Świat Gór Sowich”. Odsłonięty został ok. 80-metrowy tunel, w stanie surowym zakończony górniczym przodkiem. W sztolni tej odnaleziono jedyny obecnie w Górach Swoich oryginalny wagonik, torowisko, narzędzie górnicze i lutnię (rurę) służąca do wentylacji. Ostatecznie w wyniku działań różnych osób wagonik trafił jako ekspozycja na Osówkę, a samo wejście do sztolni uległo ponownemu zawaleniu. Dziś jest ona zupełnie niedostępna.

Poszukiwacze z KRET-a próbowali dostać się również do sztolni nr 3. Jednak podobnie jak wcześniejsze próby ta również, po odsłonięciu początkowego 10-metrowego odcinka, zakończyła się niepowodzeniem. Olbrzymi zawał i duża ilość wody, jaka się przez niego przesączała, wymagał znacznych nakładów materialnych przerastających możliwości poszukiwaczy i eksploratorów. A jego tajemnica stawała się coraz bardziej intrygująca…

„MARGO” I „ODKRYWCA” WKRACZAJĄ DO GRY

Większość działań związanych ze sztolnią nr 3 podejmowano od strony wejścia, ale próbowano również dostać się do środka od góry, poprzez przekopanie w pionie olbrzymiego leja spowodowanego wysadzeniem. Jednak mimo zaangażowania i zapału dwóch pokoleń eksploratorów, efekt za każdym razem był ten sam. Zbity zawał, zlepiony lepkim piaskowcem, z którego przy próbach usuwania wypływały znaczne ilości wody, wydawał się nie do pokonania. Tę sytuację przerwał dopiero projekt podjęty przez Przedsiębiorstwo Budowlane „Margo”, właściciela leżącego u stóp Gontowej Centrum Rekreacyjno-Konferencyjnego „Harenda”.

Jesienią 2008 roku w pierwszym etapie projektu „Odkrywca” wspólnie z firmą „Margo” zorganizowali pierwsze w Górach Sowich głębokościowe odwierty. Maszyna firmy „GeoBlast” wykonała ponad 20 wierceń na głębokość ok. 24 m. W ostatnim z nich trysnął potężny słup wody – udało się natrafić na kontynuację sztolni. Wyrobisko okazało się całkowicie zalane, co więcej wypełnione rozpuszczonym piaskowcem uniemożliwiającym uzyskanie widoku z kamery. Jednak na podstawie tych wyników sporządzony został plan odkopania sztolni. Firma „Margo” zdecydowała się na jak dotąd najdłuższy i najbardziej kosztowny projekt eksploracyjny w Górach Sowich, polegający na mozolnym, górniczym przekopaniu olbrzymiego zawału blokującego wejście. Do projektu zaangażowała ekipę górniczych specjalistów pracujących pod kierunkiem dr. inż. Jerzego Kosmatego.

Przez kilka pierwszych miesięcy 2011 roku przygotowywano teren przed sztolnią, porządkowano platformę, przekopywano odwodnienie i budowano infrastrukturę. 16 maja 2011 roku przystąpiono do najtrudniejszej części projektu – przejścia przez zawał. Już od samego początku doświadczeni górnicy zdawali sobie sprawę, że kilkudziesięciometrowy zawał nie jest przypadkowy. Potwierdzone to zostało podczas samych prac, gdy z zawaliska ukazały się fragmenty podciętej eksplozją drewnianej obudowy. Cały proces odkopywania był dosyć skomplikowany. Bez odpowiednich przygotowań nie można było wybierać materiału znajdującego się w zawalisku, oberwany eksplozją strop groził niebezpiecznymi obsunięciami. Dlatego pracujący w sztolni górnicy kotwili i usztywniali środek obwału grubymi metalowymi prętami o średnicy 3 cm, które dodatkowo podtrzymywano łańcuchami. Następnie z górnych boków zawału wybierano materiał, usuwano kamienie i fragmenty skał. Odsłonięte partie odpowiednio zabezpieczano, co pozwalało na stopniowe i bezpieczne rozbicie środka zawaliska. Urobek wywożono następnie na zewnątrz, a odsłoniętą partię korytarza zabezpieczano drewnianą obudową. Mozolna, posuwająca się krok za krokiem praca, szybko ustaliła tempo na ok. 0,5 m dziennie. Podczas odkopywania zawału natknięto się na kilka elementów pochodzących z okresu II wojny światowej: podkładów kolejowych, fragmentów narzędzi górniczych oraz metalowych kotw służących do montowania drewnianej obudowy. Nie zważając na pojawiające się trudności, a raczej konsekwentnie je pokonując, po 81 dniach pracy, pół roku od rozpoczęcia pierwszych przygotowań i pokonaniu długiego, 33-metrowego odcinka zawaliska udało się odsłonić nienaruszone eksplozją sklepienie. Zawał – określany w środowisku poszukiwaczy jako „nie do przejścia” – został pokonany! Otworzyła się droga do dalszej partii tajemniczego tunelu w zboczu Gontowej. Okazało się, że jest to dopiero początek…

TECHNIKA W SŁUŻBIE HISTORII

Do 2013 roku, po dwóch latach od rozpoczęcia prac przy pierwszym zawale zostały pokonane jeszcze dwa kolejne, przecinające główną oś sztolni. Całość metrażu odkrytych chodników zamykała się liczbą ok. 230 m.b. Jednocześnie zagadka sztolni ciągle pozostawała do końca nierozwiązana, bowiem istniało jeszcze sześć kolejnych zawałów blokujących dojście do następnych części podziemi. Który z nich był zawałem spowodowanym przez Niemców? Wszystkie odkryte do tej pory partie podziemi zostały odnalezione puste. Prawdopodobnie przed powojennym wysadzeniem pracowicie oczyszczono je z wszelkich możliwych do wykorzystania urządzeń i przedmiotów. Usunięto okablowanie, wentylację i tory kolejki, pozostawiając jedynie drewniane podkłady. Podczas inwentaryzacji kolejnych odkrywanych chodników natknęliśmy się jedynie na ślady odciętej instalacji, pozostałości kul z łożyska obrotnicy, puszki rozgałęźników, śrub, metalowych kotw i fragmentów potrzaskanej oryginalnej obudowy. Jedynie w odgałęzieniu prawej komory, będącej śluzą lub wartownią, pod naruszonym górotworem znajdują się metalowe szyny świadczące o zawaleniu tego fragmentu być może jeszcze za czasów niemieckich. Jednak kierunek prowadzenia następnych etapów prac stanął pod znakiem zapytania, spowodowane to było rosnącymi trudnościami, a co za tym idzie i kosztami. Aby ocenić dalsze możliwości prowadzenia badań w sztolni na Gontowej, zdecydowaliśmy się na zastosowanie mało znanej wówczas technologii.

Wnętrze głównego korytarza przed zainstalowaniem usprawnionego odwodnienia.

Od wielu lat skaning laserowy znajdował coraz szersze zastosowanie w przemyśle i różnych dziedzinach gospodarki, pracach budowlanych, inwentaryzacjach architektonicznych. Nic dziwnego zatem, że nadszedł czas, aby stał się narzędziem w świecie eksploracji. Dzięki firmie WROGEO z Wrocławia, której właściciele zdecydowali się nieodpłatnie przeprowadzić całość badań, w marcu 2013 roku sztolnia nr 3 wraz z otaczającym ją terenem została poddana procesowi laserowego skaningu.

Technologia ta pozwala na uzyskanie pełnego obrazu skanowanej powierzchni i informacji o kształtach obiektów. Polega ona na laserowym pomiarze odległości, gdzie w ciągu stosunkowo krótkiego, kilkunastominutowego czasu specjalne skanery zapisują położenie milionów punktów odzwierciedlających otaczającą skaner przestrzeń. W trakcie specjalnej komputerowej obróbki uzyskuje się pełny trójwymiarowy obraz mogący być dowolnie przetwarzany, z których każdy zapisany punkt zawiera informację o swoim położeniu w przestrzeni. W przypadku sztolni na Gontowej dzięki tej metodzie można było obliczyć wysokość potencjalnych zawalisk i stopień trudności ich przebicia, a także pozyskać pełny rzut poziomy sztolni, co w przypadku zniekształceń spowodowanych jej wysadzeniami nie jest łatwe do uzyskania standardowymi metodami.

Zawalisko przed 130 metrem, jedno z ostatnich, jakie pokonano podczas prac prowadzonych w 2012 i 2013 roku.

W efekcie przeprowadzenia skaningu uzyskaliśmy czytelny obraz przebiegu korytarzy oraz dodatkowe dane, takie jak głębokość pod powierzchnią ziemi, na jakiej znajdują się poszczególne odcinki wyrobiska. Niektóre dane okazały się szokujące. Prawa odnoga będąca częścią śluzy-wartowni (z torowiskiem), po wszystkich wysadzeniach, jakie miały tu miejsce, została pogrzebana pod 12 m skały. Podobnym, choć mniejszym zniekształceniom uległo skrzyżowanie położone 130 m od głównego wejścia.

KOMORA GRABOWSKIEGO

Według ustaleń autora pierwsza prawa odnoga sztolni, pogrzebana pod 12 m skały mogła być miejscem, gdzie w 1945 roku ówczesny komendant wojskowy Bohdan Grabowski poszukiwał niemieckiego depozytu. I to właśnie tu skoncentrowaliśmy wysiłki. W drugiej połowie marca 2013 roku zabezpieczono częściowo odcinek tuż przed krzyżówką na końcu sztolni, przemontowano wentylację, przygotowano dodatkową instalację i rozpoczęto odkopywanie bocznego zawału. Prace były trudniejsze, niż przewidywaliśmy. Zwykłe i ciężkie odkopywanie zawaliska zmieniło się w robotę przypominającą ryzykiem prace saperskie. Górnicy Artur Kajko i Ryszard Michalak stworzyli zgrany zespół, który ostrożnie przesuwał się o kolejne metry. Spod ton usuwanej skały wyłoniły się tory kolejki, metalowa rura służąca do transportu sprężonego powietrza i elementy instalacji elektrycznej. I co najciekawsze, pod pozostałościami oryginalnego niemieckiego szalunku natknęliśmy się na mniejszą drewnianą obudowę górniczą. Były to ślady zorganizowanych w 1945 roku przez komendanta Grabowskiego poszukiwań. Ostatecznie do lipca 2013 roku cały boczny korytarz został odkopany. Na samym końcu odnaleźliśmy jedynie wbite w błotnistą maź dwie niepozorne deski. Czy Grabowski szukał w złym miejscu, a historia, na jakiej oparł swoje działania, dotyczyła innego korytarza w głębi sztolni?

ZAWALONA TAJEMNICA

Pięć lat temu z powodów finansowych wszelkie prace pod i nad ziemią zostały wstrzymane. Badania prowadzone w latach 2011–2013 i 2015 roku okazały się najdroższą operacją poszukiwawczą w naszym kraju. Koszty poniesione przez firmę „Margo” wyniosły prawie milion złotych, a „Odkrywca” w całości finansował prace nad tajemniczym zawałem wiodącym do bocznego chodnika, gdzie zastaliśmy ślady po poszukiwaniach prowadzonych w 1945 roku. Ostatecznie podczas prac we wnętrzu góry pokonano aż pięć większych zawalonych odcinków sztolni.

Przez następne lata stan odkopanego odcinka sztolni pogarszał się, ale nikt nie spodziewał się, że w 2020 roku, kiedy nas atakował wirus COVID-19, katastrofa spotka również jedną z tajemnic II wojny światowej. Brak inwestycji w drewnianą obudowę i nacisk górotworu na początkowy odcinek, tuż za dawnym wysadzeniem, spowodował, że w środku pandemii zawalił się początkowy odcinek sztolni nr 3, grzebiąc być może na zawsze możliwość uzyskania odpowiedzi na pewne pytania. Dziś z odkopanych prawie 150 m sztolni można zobaczyć jedynie 15. Czy ktoś wyposażony w odpowiednie środki finansowe powróci kiedyś do próby wyjaśnienia zagadki? Czy może tajemnica Gontowej na zawsze pozostanie zasypana?

Szef „GEMO” | gemo@odkrywca.pl

Historyk, szef działu badań terenowych i archiwalnych IBHiK, Założyciel i kierownik Grupy Eksploracyjnej Miesięcznika Odkrywca „GEMO".

Udostępnij:

4 komentarze do “Gontowa – sztolnia nr 3. Historia i tajemnice najdroższej eksploracji”

Dodaj komentarz

css.php