
Mieszkańcy niewielkiej miejscowości Radziechowice w pow. radomszczańskim, oczekiwali z niepokojem i strachem nadejścia Niemców. Do granicy skąd nacierały pancerne kolumny wroga było jedynie 50-60 km. Jednak pierwsi z agresorów, których ujrzeli z bliska, nie należeli do Wehrmachtu. Były to ciała niemieckich lotników zestrzelonych w zagadkowej walce powietrznej.
Popołudniem jednego z pierwszych wrześniowych dni 1939 roku, pracujący w polu mieszkańcy wsi ujrzeli niespodziewanie dwa samoloty, które natychmiast zwarły się w krótkiej i gwałtownej walce. Chwilę później, jeden z nich dymiąc runął w kierunku ziemi. Na niebie kołysał się jeszcze przez jakiś czas spadochron, od którego oderwała się drobna postać spadając niczym kamień w dół. Chwiejąca się na boki oderwana czasza opadła gdzieś między domy a pola. Chwilę później nad głowami ludzi przemknął samolot, a na skrzydłach wydawało się, że zamigotały biało-czerwone szachownice. Zwycięzca szybko odleciał. Jedynie w głębi lasu, skąd unosił się słup ciężkiego dymu, słychać było eksplozje. Pierwsi, którzy zobaczyli wrak niemieckiego samolotu zarzekali się, że eksplozja rozsiała szczątki na kilkaset metrów, a lej był głęboki na „stóg siana”. Spadochron, który plątał się gdzieś przy drodze zaciągnięto na jedno z podwórek, dopiero ktoś przytomniejszy powiedział, że Niemcy z pewnością będą go szukać, że lepiej go zostawić… Nie wiadomo też kto pierwszy odkrył zwłoki niefortunnego skoczka. Oderwany od zbawczego spadochronu runął z dużej wysokości prosto na… cmentarz. Tuż obok grobu 18-letniej Janiny Boruty zabitej w bombardowaniu i pochowanej zaledwie kilkanaście godzin wcześniej.
Przez następne lata wydarzenia z pierwszych dni września stanowiły temat rozmów i wieczornych opowieści. Nikt nie miał wątpliwości, że był świadkiem zestrzelenia niemieckiego samolotu przez polski samolot myśliwski. Zadawano sobie jednak pytanie, dlaczego niemiecki „pilot” oderwał się od spadochronu? Po długich dyskusjach stwierdzono, że polski samolot musiał w jakiś sposób „odciąć” linki spadochronu. Leżącego na cmentarzu niemieckiego lotnika, przez jakiś czas pozostawiono w spokoju. Ksiądz zakazał go ruszać – bardzo rozsądnie. Niemcy szybko zjawili się w miejscowości i rozpoczęli śledztwo. Odnaleziono spadochron, kilku osobom grożono aresztowaniem. Zdaniem niektórych mieszkańców wsi, lotnika-spadochroniarza w końcu pochowano na cmentarzu, gdzie spoczywał do lata 1940 roku, kiedy przeprowadzono ekshumację, w której uczestniczyła matka niemieckiego oficera. Potem przez dziesiątki lat nikt się już tą sprawą nie interesował.
Wiele lat później Dariusz Solarz, prezes Towarzystwa Przyjaciół Muzeum w Radomsku i pasjonat regionalnej historii dotarł do świadków tego wydarzenia. Nagrywał rozmowy, gromadził poszczególne relacje. A relacje, jak to zwykle bywa, różniły się w większych bądź mniejszych szczegółach. Ktoś zapamiętał niemiecką maszynę jako duży kilkusilnikowy samolot. Ktoś inny był pewny, że spadochroniarz to nie jedyna ofiara katastrofy, bowiem w środku wraku znajdowały się ciała dwóch kolejnych „pilotów” – członków załogi. Podawano różne daty, kierunki lotu obu maszyn oraz wiele innych drobnych szczegółów. Zgadzano się jedynie w kilku kwestiach, przede wszystkim w określeniu rejonu gdzie miał uderzyć niemiecki samolot. Kilka lat temu sprawa ta przyciągnęła uwagę pasjonatów lotnictwa dyskutujących na specjalistycznym forum internetowym myśliwcy.pl. Choć dysputa utonęła w atmosferze ostrej i niezwiązanej z tematem polemiki, to pojawiła się bardzo ważna i istotna informacja. Jeden z dyskutantów – autor znanej serii książek pt. „Luftwaffe nad Polską”, podał do publicznej wiadomości znalezioną przez siebie notatkę pochodzącą ze zbiorczego meldunku strat jednej z eskadr niemieckich. W Radziechowicach 5 IX 1939 roku miał zostać utracony rozpoznawczy Henschel 126 z jednostki 2.(H)/23 wraz z załogą: lt. Ernestem Aschmannem i uffz. Alfredem Weisselem. Jednak tego dnia polskie lotnictwo myśliwskie nie zgłosiło żadnego zestrzelenia w tym rejonie, co więcej, wydawało się, że w ogóle nie operowało w tym rejonie! Do tej bardzo istotnej informacji jeszcze wrócimy. Jedną z pierwszych kwestii jaką należało sprawdzić, chcąc rozwikłać tę zagadkę, było potwierdzenie czy samolot, który spadł w okolicach Radziechowic jest faktycznie poszukiwanym przez nas Henschlem.
Na przełomie maja i czerwca br. Grupa Eksploracyjna Miesięcznika „Odkrywca” wspólnie z Towarzystwem Przyjaciół Muzeum w Radomsku, Stowarzyszeniem „Perkun” i Muzeum Regionalnym w Radomsku, które zobowiązało się przyjąć ewentualne znaleziska rozpoczęła prace poszukiwawcze. Wspierali nas pasjonaci z Radomska i okolic. W pierwszym etapie prześwietliliśmy teren georadarem i magnetometrem. Wskazania georadaru pozwalały wierzyć, że w wytypowanym na podstawie relacji świadków miejscu znajdowało się, tuż pod powierzchnią gruntu, duże zasypisko, z większą ilością drobnych przedmiotów.



w czasie pracy na sicie – w miejscu upadku Henschla.
Rzeczywiście wystarczyło dosłownie ruszyć łopatą, a spod ziemi wyłoniły się spalone fragmenty poszycia, metalowe śruby i zdetonowana w eksplozji wraku amunicja. Kolejne minuty i godziny poszukiwań przyniosły sporo większych i mniejszych fragmentów wraku. Prace prowadziliśmy metodycznie, a ziemia wydobywana z wykopu była sprawdzana dodatkowo poprzez przesiewanie przez sito. Liczyliśmy, że uda się odnaleźć te najważniejsze części nazywane lotniczymi „nieśmiertelnikami”, czyli tabliczki znamionowe precyzujące typ samolotu. Często w przypadku prac prowadzonych przy wrakach, na znalezienie tak istotnego potwierdzenia czeka się bardzo długo. Tym razem szczęście nam sprzyjało, po paru godzinach w ręku Dariusza Solarza zabłysła blaszka – tabliczka znamionowa. Niecierpliwe oczyszczona z ziemi pozwoliła błyskawicznie potwierdzić, iż w tym miejscu leżą resztki Henschla 126 B – 1.


jednak wiele części zostało rozproszonych w lesie w wyniku eksplozji.

W kolejnych dniach drobiazgowych prac odsłoniliśmy elementy silnika, oprzyrządowania kokpitu, osłony kabiny pilota, fragmenty reflektorów, około 250 sztuk zdetonowanej amunicji pochodzącej z dwóch karabinów maszynowych MG 17 i 15 w jakie wyposażony był niemiecki samolot, fragmenty pasów z kabiny, mocowania spadochronu i wiele innych części pochodzących z wraku, w tym kilka drobiazgów należących prawdopodobnie do pilota: monety wybite w Freie Stadt Danzing, czyli Wolnym Mieście Gdańsku, guziki i składany nóż. Ostatecznie odnaleźliśmy sześć tabliczek znamionowych, z tego cztery z czytelnym typem samolotu. Okazało się, że Henschel został wyprodukowany na licencji przez AGO Flugzeugwerke jako jeden ze 150 tego typu samolotów, które opuściły te zakłady. Feralnego dla siebie dnia startował najprawdopodobniej z lotniska w Gross Lachwitz (obecnie Lasowice Wielkie) z zadaniem rozpoznania na rzecz 1. Dywizji Pancernej. Odnaleziona przez nas warstwa spalenizny i ślady wskazują, iż resztki rozerwanego eksplozją samolotu spłonęły praktycznie doszczętnie. Obecnie wszystkie części są poddawane czyszczeniu i segregacji, a całość prac konserwatorskich wykonywana jest dzięki zaangażowaniu Dariusz Solarza. Samolot został odnaleziony, wydawało się, że najtrudniejsze za nami, jednak próba wyjaśnienia okoliczności jego zestrzelenia pokazała, że tak naprawdę jesteśmy zaledwie na początku drogi…

w Wolnym Mieście Gdańsku, prawdopodobnie własność pilota.

rozrywana w wyniku temperatury i pożaru samolotu.


czytelnych tabliczek.

Zagadka
Po obydwu członkach załogi pozostał ślad w tzw. Gedenkbuch – księdze pamięci znajdującej się na cmentarzu żołnierzy niemieckich w Siemianowicach Śląskich. Uzyskane dane dzięki p. Melchiorowi Barszczowi, który potwierdził zapis z księgi wskazywały, iż leutnant (podporucznik) Ernst Georg Gottfried Aschmann, urodził się w Berlinie 2.4.1914 i zginął we wrześniu 1939 roku 8 km na zachód od Radomska. Urodzony 10.7.1915 Alfred Weissel miał zginąć w Radziechowicach. Aschmann był najprawdopodobniej obserwatorem, który próbował ratować się skokiem na spadochronie. Weissel zginął w kabinie pilota. Przy obydwu widnieje ponownie ta sama data – 5 września 1939 roku. Do tej pory dosyć enigmatycznie odnosiliśmy się do daty dziennej tego wydarzenia, bowiem to ona stanowi największy problem w ustaleniu wszystkich szczegółów. Wbrew pozorom podawana przez niemieckie źródła data nie jest do końca oczywista, a w całej sprawie widniej wiele znaków zapytania. Zacznijmy jednak od przedstawienia różnych stron pomocnych w ustalaniu okoliczności zestrzelenia Hs 126 w Radziechowicach.
Pierwszą stroną będzie bohater zbiorowy – świadkowie. To właśnie dzięki wskazaniom mieszkańców wsi udało się namierzyć miejsce, gdzie uderzył o ziemię zestrzelony Henschel 126 B-1. Często zawodna pamięć przy tego typu sprawach tym razem okazała się bardzo solidna. Drugim bohaterem jest, umownie ją nazwijmy, strona niemiecka, reprezentowana w tym wypadku głównie przez p. Mariusa Emmerlinga, autora trzech tomów dzieła pt. „Luftwaffe nad Polską 1939”, opartego na niemieckich materiałach archiwalnych. W każdym z tomów Emmerling koncentruje się na poszczególnych rodzajach lotnictwa niemieckiego i ich losach podczas walk wrześniowych. Kolejne części przybliżają nam działania lotnictwa myśliwskiego, szturmowego i bombowego. Niestety, najbardziej interesujące nas w tym przypadku lotnictwo rozpoznawcze pozostaje jeszcze nie opublikowane. Łączy się to zapewne z dużym rozproszeniem materiałów archiwalnych. Samoloty rozpoznawcze w dużej mierze latały na potrzeby poszczególnych jednostek wojsk lądowych, a co za tym idzie, dokumentacja opiewająca ich działalność znajduje się w innych miejscach niż reszta materiałów dotyczących Luftwaffe. Warto również nadmienić, iż książki p. Emmerlinga są bardzo ważne dla historii działań lotnictwa niemieckiego nad Polską, ale również budzą dużo kontrowersji. Autor choć przedstawia się jako całkowicie bezstronny, dosyć wyraźnie zmierza do udowodnienia tezy, iż niemieckie samoloty starały się nie atakować celów cywilnych, a polscy piloci myśliwscy byli niezbyt odważni, przy czym, wszelkie niejasności rozstrzyga na korzyść niemieckich dokumentów, wspomnień i zestawień. Trzecią stroną są polskie opracowania przedstawione w kilku najbardziej uznanych publikacjach – Jerzy Pawlak „Polskie eskadry w Wojnie Obronnej 1939” oraz monumentalne dzieło Jerzego B. Cynka „Polskie lotnictwo myśliwskie w boju wrześniowym”, gdzie autor oparł się zarówno na dokumentacji i polskich źródłach relacyjnych, jak i na niemieckich materiałach pochodzących z 4. Oddziału Kwatermistrzostwa Generalnego Luftwaffe obejmującego straty dzienne i zbiorowe. Przejdźmy zatem do przedstawienia kolejnych wersji wydarzeń:
Data – jest to najbardziej kluczowa ze wszystkich niewiadomych. W oparciu o poniższe dane w grę wchodzą trzy daty 3, 4, i 5 września 1939 roku. Cztery z relacji ludności miejscowej zebranych przez Dariusza Solarza precyzują datę tego wydarzenia na 3 września, niedzielę po południu. Inni świadkowie nie są tego tak pewni. Pan Julian Kowalski przesuwa termin tego zestrzelenia na poniedziałek 4 września 1939 roku, a p. Marian Boruta na sobotę 2 września. Wspólną cechą wielu z tych relacji pozostają dwie sprawy. Po pierwsze, w tradycji miejscowej utrwaliło się dosyć wyraźnie, że lt. Aschmann runął na cmentarz po pogrzebie 18-letniej Janiny Boruty, zabitej 1 września w bombardowaniu Radomska, gdzie pracowała w jednym z zakładów. W znajdującej się w miejscowej parafii księdze zmarłych widnieje zapis – akt zgonu – wystawiony 2 września o godzinie 4 rano. Wg tradycji kościelnej pogrzeb odbywa się na ogół na trzeci dzień po śmierci, więc wszystko wskazuje na to, iż Janinę Borutę pochowano 3 września 1939 roku w niedzielę. Jednak druga wspólna dla większości relacji kwestia, stawia tę datę pod znakiem zapytania. Bowiem większość mieszkańców wsi pracowała tego dnia w polu bądź w gospodarstwie, np. Wacław Popiołek ur. w 1912 roku (imponujący do dziś kondycją fizyczną i umysłową!) wspominał, iż tego dnia układał wraz z ojcem siano na polu, wyraźnie zaznaczając, że był to dzień roboczy. Marian Boruta pracował wtedy wraz z bratem przy młóceniu żyta. Nawet jeśli przyjmiemy, że były to pierwsze dni wojny i zwyczajowe prawo nie było tak przestrzegane, to 3 września był dniem kiedy oddziały niemieckie wkraczały na ten teren. A w takich przypadkach, jak wskazuje wiele relacji z okolic Radomska przekazywanych w tradycji rodzinnej, ludność cywilna próbowała uciekać, ukrywać się w lesie itp., w każdym razie nikt nie miał głowy do pracy w polu. Operująca na tym kierunku 1. Dywizja Pancerna uderzyła w „miękkie” podbrzusze polskiej obrony na styku Armii „Kraków” i Armii „Łódź”. Stosunkowo niewielka odległość od granicy i brak większych jednostek polskich pozwolił rozwinąć błyskawiczne natarcie wstrzymywane jedynie z obawy przed zbytnim wysunięciem się przed operujących na skrzydłach sąsiadów. 3 września o godzinie 7:30 niemieckie patrole wkroczyły do Radomska znajdującego się ok. 6 km na zachód od Radziechowic II.1 Można przyjąć, że od rana 3 września ten rejon był zajmowany przez wojska niemieckie. W takim kontekście dużo bardziej prawdopodobną datą wydaje się 4 bądź 5 września. Jednak dla polskich źródeł i opracowań „najwygodniejszą” datą pozostaje nadal 3, bowiem tylko wtedy oficjalnie zgłaszano zestrzelenia niemieckich samolotów rozpoznawczych..
3 września 1939 roku
Jedyną myśliwską jednostką polską działającą w tym rejonie był III Dywizjon 6. Pułku Lotniczego. W jego składzie operowały dwie Eskadry Myśliwskie 161 EM (samoloty PZL P. 11) oraz 162 EM (samoloty starszego typu PZL P. 7). Dywizjon został przydzielony do lotnictwa Armii „Łódź” i operował w tych dniach z odległego o ok. 100 km lotniska polowego w pobliżu Łodzi, w majątku Widzew-Ksawerów. Podczas pierwszych pięciu dni września piloci obu eskadr startowali ponadto z tzw. zasadzek przyfrontowych, gdzie wydzielone klucze samolotów oczekiwały na przelot niemieckich maszyn. Jak wspominał później szef mechaników 162 EM Karol Surma: „przed przylotem kluczy na zasadzki, obsługi były już na miejscu. Maszyny ukryto w zaroślach, uzupełniono paliwo i oczekiwano na ukazanie się wrogich samolotów. W razie ukazania się nieprzyjacielskiego nalotu na naszą piechotę, piloci startowali i rozpędzali ich (…)”.2 Biorąc pod uwagę meldunek dowódcy III/6. Dywizjonu Myśliwskiego, pojawiają się dwaj kandydaci do zwycięstwa nad Radziechowicami. Obydwaj operowali niezależnie, z zasadzki w Wężykowej Woli odległej o ok. 50 km w linii prostej od miejsca zestrzelenia Henschla. Plutonowy Franciszek Prętkiewicz ze 161 EM raportował zestrzelenie starego Heinkla 45, maszyny, której żadne źródła niemieckie nie wykazują jako straconej tego dnia. Niestety, o locie Prętkiewicza nie wiemy zbyt dużo jednak powolny dwupłat mógł zostać przez Prętkiewicza źle zidentyfikowany, a faktyczną ofiarą mógł zostać Henschel 126. Drugim z Polaków, który tego dnia z pewnością zestrzelił Henschla 126 był kapral Zdzisław Urbańczyk ze 162 EM, latający na PZL P.7. Tego dnia wystartował wraz z dwoma innymi pilotami prawdopodobnie w pogoni za przelatującą grupą Dornierów wracającą znad Łodzi w kierunku Wrocławia. Dwaj piloci ze 162 EM zrezygnowali z bezowocnego pościgu, jednak kpr. Urbańczyk dalej wytrwale próbował dogonić szybsze bombowce. Lot niemieckich samolotów zakończył się, wg dokumentacji niemieckiej, do godziny 11:18. Tymczasem Urbańczyk, który ostatecznie zrezygnował z pogoni, miał dopaść gdzieś nad terenem nieprzyjacielskim samotnego Henschla 126. Wg J. Cynka był to por. Potthoff z 1.(H)/31. Jednak dokumentacja niemiecka z Volksbund Deutsche Kriegsgräberfürsorge wymienia jako miejsce śmierci Potthoffa rejon Śląska, a dokładnie miejscowość Wyry.
Czy możliwe jest zatem, że zapędzając się za Dornierami w kierunku Wrocławia, kpr. Urbańczyk zmylił drogę i wracając trafił nad Radziechowice? Lot polskiego pilota tego dnia jest dosyć zagadkowy. Wg wspomnień Karola Surmy miał on po pogoni za bombowcami zabłądzić, i zostać zaatakowany przez niemieckie samoloty, po czym ciężko postrzelony wylądował w lesie na terenie znajdującym się pod polską kontrolą, i dopiero wieczorem powrócił na macierzyste lotnisko. Prawdopodobnie kpr. Urbańczyk ok. godz. 11:30 znalazł się w rejonie Zduńskiej Woli, gdzie został zaatakowany nietypowo, bo przez Ju87B z 5.StG 77, który z tyłu ostrzelał PZL-a. Niemiecki pilot Lt. Stimpel wspominał: „oderwałem się od naszej formacji i zaatakowałem go od tyłu, wykorzystując dzięki większej wysokości przewagę szybkości – co najwidoczniej zaskoczyło go – i ostrzelałem. Prawdopodobnie trafiłem pilota, bo maszyna chociaż nie zapaliła się, wyraźnie wyrwała się spod kontroli, runęła w dół i rozbiła się, o ile sobie przypominam, w sporym lesie. To nie był bohaterski wyczyn, raczej przyapdek”.3 Kapral Urbańczyk, który po tym ataku zdołał posadzić maszynę na ziemi, wystartował dopiero po paru godzinach. Gdy dotarł na macierzyste lotnisko okazało się, że straszliwie postrzelana maszyna nie nadaje się już do latania. Sam pilot cudem uszedł śmierci, uratował go znajdujący się za jego plecami ciasno zwinięty pokrowiec. Po tym locie przyznano mu jednak oficjalnie zestrzelenie Henschla 126… gdzieś za linią frontu, a tego dnia Radziechowice były już po stronie niemieckiej. W wersji tej nie pasują jednak dwie sprawy. Goniąc za Dornierami oddalał się w kierunku zachodnim i południowo-zachodnim. Podczas gdy Radziechowice leżą względem Woli Wężykowej na kierunku południowo-wschodnim. Poza tym jeśli niemiecki pilot Ju 87 podał prawidłowy czas ataku na Urbańczyka, ok. 11:30 w rejonie Zduńskiej Woli, to nie mógł po południu zestrzelić Henschla nad Radziechowicami.
Przyjrzyjmy się zatem co na ten temat ma do powiedzenia strona „niemiecka”. Marius Emmerling pod datą 3 września wymienia stratę 4 samolotów typu Henschel, z czego trzy pochodziły z jednostek latających w zupełnie innym rejonie, na potrzeby Grupy Armii „Północ”.4 Pozostały należał do 4.(H)/21 operującej z rejonu Śląska Opolskiego, prawdopodobnie startował z tego samego lotniska Lasowice Wielkie, z którego odleciała załoga Aschmann/Weissel. Zatem na tym terenie operacyjnym Niemcy utracili Henschla w walkach powietrznych, i taki figuruje w książce Emmerlinga. Czy był to samolot strącony przez Urbańczyka? A może przez Prętkiewicza? Najmniej prawdopodobnym kandydatem do strącenia Henschla tego dnia (data jest podana na podstawie książki J.B. Cynka, wg Jerzego Pawlaka lot odbył się 2 września) jest polski bombowiec PZL – 23B „Karaś” z 32. Eskadry Rozpoznawczej. 32 ER również znajdowała się w składzie lotnictwa Armii „Łódź”, startowała z lotniska polowego Sokolniki koło Ozorkowa. 3 września 1939 roku załoga pchor. obs. Kandziora – plut. pil. Kruszewski i strz. pchor. Maślankiewicz – wykryła w rejonie Oleśna kolumnę samochodów o długości około 9 km i zgrupowanie czołgów w rejonie Kuźnica-Czarny Las. W locie powrotnym nad miejscowością Kaczanowice mieli zestrzelić właśnie niemieckiego Henschla. Niestety, miejscowości o takiej nazwie nie ma w rejonie lotu polskiego samolotu, pozostaje więc zagadką gdzie stoczona została ta walka powietrzna. Podawane przez J. Pawlaka kolejne etapy prowadzonego przez „Karasia” rozpoznania kończą się na linii Kuźnica-Czarny Las, gdzie polski bombowiec powinien znaleźć się po południu. A miejscowość Kuźnica jest odległa od Radziechowic jedynie o ok. 15 km w linii prostej i znajduje się na możliwej trasie powrotnej w kierunku Ozorkowa…
4 dzień września 1939 roku
Datę tę wprowadzamy, chcąc rozważyć wszelkie możliwości. Jako środkowa pomiędzy spornymi ustaleniami 3 i 5 września, może odpowiadać z kilku względów. Było to dzień po pogrzebie Janiny Boruty (3 września), front przeszedł, i nie było żadnych przeszkód aby pracować w polu. Wspomniany niemiecki zapis z dokumentacji zbiorczej mógł być datą potwierdzenia utraty załogi, która wyruszyła dzień wcześniej. Niestety, opublikowane dotychczas opracowania raczej potęgują mętlik wokół tej sprawy. J. Cynk pisze, iż „w zachowanej dokumentacji LwZMD (tak autor określa Zbiorowe Meldunki Dzienne Luftwaffe – przyp. Ł.O.) brak jest zestawienia strat z 4 września (…). Inne dokumenty i globalne liczby strat kwatermistrzostwa Luftwaffe za cały wrzesień, z podziałem na typy, pozwalają ustalić, że Luftwaffe poniosła tego dnia całkowitą stratę 20 samolotów, na którą złożyły się prawdopodobnie trzy He 111, trzy Do 17, dwa rozpoznawcze Do 17, cztery Ju 87 (w tym jeden zestrzelony przez obronę plot Warszawy), cztery Bf 109, trzy Hs 126 lotnictwa armijnego (podkreślenie Ł.O.) oraz jeden Do 18 lotnictwa marynarki (…)”.5 Marius Emmerling pisze natomiast, iż tego dnia Luftwaffe straciła jedynie 3 samoloty bojowe w walkach powietrznych! Zupełnie nie uwzględniając w nich żadnego z Henschli lotnictwa armijnego. Rozstrzygnięcie tych rozbieżności nie jest oczywiście tematem tego artykułu, jednak wydaje się, iż tak drastyczne zawężenie zestrzelonych w walkach powietrznych nie uwzględnia wszystkich strat właśnie wśród niemieckich samolotów rozpoznawczych. Niestety, w polskich źródłach brak jest szczegółów dotyczących tego dnia, wiadomo jedynie, iż piloci polscy z III/6. Dywizjonu Myśliwskiego latali tego dnia również z najbliżej położonej zasadzki w Woli Wężykowej. Autorzy polscy są dosyć skąpi w opisie tego konkretnego dnia, koncentrując się jedynie na ataku niemieckim na macierzyste lotnisko na Widzewie, w wyniku którego zniszczono kilka samolotów, a jeden z pilotów ppor. T. Jeziorkowski zginął za sterami swojego myśliwca. Kwestia niemieckich strat tego dnia, szczególnie ze strony lotnictwa rozpoznawczego ciągle pozostaje otwartą.

5 września 1939 roku
Dla odmiany rozpoczniemy od analizy zapisów niemieckich, które odnalazł autor „Luftwaffe nad Polską 1939”. W opublikowanych dotychczas książkach przedstawił wcześniej kategoryczną opinię dotyczącą tego dnia: „w walkach powietrznych Luftwaffe strat nie poniosła”.6Jednak w toku dalszych swych badań i dociekań, które ujawnił na łamach internetowego forum myśliwcy.pl, dotarł do cytowanej wyżej informacji o stracie w rejonie Radziechowic 5 września Henschla 126 z jednostki 2.(H)/23.7 Datę tę i nazwiska członków załogi potwierdziły również cytowane już dane z księgi pamięci cmentarza w Siemianowicach Śląskich.
Przyjmując zatem, że załoga niemiecka rzeczywiście została zaatakowana i zestrzelona 5 września 1939 roku w godzinach popołudniowych, mamy do czynienia z bardzo interesującą sytuacją. W opracowaniach polskich dzień 5 września w historii III/6. Dywizjonu Myśliwskiego przechodzi niemalże bez echa. Choć dwaj główni polscy autorzy różnią się jeśli chodzi o liczbę sprawnych samolotów i miejsca jedynej zasadzki, która tego dnia funkcjonowała. Jerzy Pawlak podaje, iż zasadzka pod dow. por. Goettela funkcjonowała w m. Czarnocin niedaleko Piotrkowa Trybunalskiego (ok. 65 km w linii prostej od miejsca zestrzelenia Henschla – przyp. Ł.O.). Natomiast B. Cynk nadal opisuje, iż działała ona w Wężykowej Woli. Niezależnie od tych rozbieżności obaj autorzy są zgodni, że wykonywane tego dnia starty nie przyniosły ani zwycięstw ani strat polskiej jednostki. Okazuje się jednak, że istnieje ktoś kto zgłosił tego dnia zestrzelenie samolotu. Co więcej, precyzyjnie określona zostaje godzina – 14:15 oraz miejsce – 7 km na południowy-zachód od Radomska! Kłopot w tym, że jest to niemiecki pilot Meserschmitta Bf 109 E z 1. Staffel I./JG 76, późniejszy as – Lt. Hans Philipp (zaliczono mu ostatecznie do śmierci w październiku 1943 roku, 206 zestrzelonych samolotów). Wspominał: „W dniu 5.9.39 poleciałem wraz z moim bocznym w kierunku Łodzi, w celu swobodnego polowania nad miastem. Trzy kilometry na zachód od Radomska napotkał nas polski górnopłat. Sprawiał wrażenie, że nas nie spostrzegł. Kiedy znalazł się mniej więcej na moim pułapie, zaatakowałem go od dołu z tyłu. Zanim zdążyłem otworzyć ogień pilot wyskoczył ze swojego samolotu. Jego spadochron się otworzył. Maszyna spadła na las i spłonęła”.8 Czy zatem niemieckiego Henschla z załogą Aschmanna i Weissmana strącił nad Radziechowicami niemiecki pilot myśliwski? Zgadzają się daty dzienne z niemieckiej dokumentacji i rejon zestrzelenia. Wątpliwości budzą jednak relacje świadków, którym już raz zaufaliśmy jeśli chodzi o określenie miejsca położenia wraku. Choć walka rozegrała się na pewnej wysokości, która utrudniała rozpoznanie samolotów (we wrześniu 1939 roku z identyfikacją lotnictwa miała problemy zarówno polska jak i niemiecka obrona plot oraz piloci obu stron) to wszyscy świadkowie wspominali, iż słychać było terkot broni maszynowej. Nie wspominają również o trzecim samolocie biorącym udział w walce, a lt. Philipp atakował „polski” samolot wraz z przybocznym Karlem Hierem. Emmerling, który co prawda pisze w swojej książce, że: „nazwisko pilota, który wskutek porażającego strachu przed śmiercią wyskoczył z PZL-a, nie jest znane”, niedwuznacznie sugeruje w przypisie nr 8, iż był to por. Goettel z III/6. dowódca polskiej zasadzki przyfrontowej, który miał ze strachu bez jednego strzału wyskoczyć ze swojej maszyny. W przypadku potwierdzenia, iż Henschel z Radziechowic spadł 5 września, autor „Luftwaffe nad Polską…” powinien albo przyznać się do tego, iż 5 września Niemcy stracili jednak Henschla w walce powietrznej, albo zrezygnować z koncepcji „tchórzliwego” polskiego pilota. Co ciekawe, Dariusz Solarz odnalazł jednego z mieszkańców okolicznych miejscowości, który twierdził, iż zna miejsce upadku „polskiego” samolotu, który spadł jakoby bez pilota. Czy mógł być to tajemniczy autor zestrzelenia? Zajmiemy się bliżej tą sprawą, która być może rzuci nieco światła. Na razie spróbujmy podsumować nasze rozważania. Zestrzelenie Henschla w lesie w pobliżu Radziechowic II miało miejsce 3, 4 lub 5 września 1939 roku. A ich autorami mogli być odpowiednio:
- 3.09 – kpr. Z. Urbańczyk, plut. F. Prętkiewicz. lub załoga „Karasia” z 32 ER (data lotu polskiego bombowca na podstawie opracowania J. Cynka),
- 4.09 – brak danych, być może któryś z pilotów z zasadzki w Woli Wężykowej
- 5.09 – lt. H. Phillipp lub tajemniczy polski pilot, który opuścił swoją maszynę bez oddania strzału.
Ostateczne rozstrzygnięcie tej sporawy może przynieść jedynie wizyta w niemieckim archiwum i odnalezienie dokumentacji 1. Dywizji Pancernej. Być może uda się nam również ustalić miejsce upadku tajemniczego polskiego samolotu.
W projekcie „Henschel Hs 126” udział wzięli:
Marcin Borowiecki, Sławomir Nems, Michał Basiński, Rafał Rudek, Marcin Kwarta, Zbigniew Kipigroch, Przemysław Zając, Dariusz i Ireneusz Solarz, Łukasz Orlicki, Paweł Piątkiewicz. Dziękujemy wszystkim uczestnikom akcji poszukiwawczej.
Literatura:
1. Cynk J.B. „Polskie lotnictwo myśliwskie w boju wrześniowym”, Gdańsk 2000
2. Emmerling M. „Luftwaffe na Polską“, t. 1-3,
3. Pawlak J. „Polskie eskadry w Wojnie Obronnej 1939”, Warszawa 1982
4. Zawilski A. „Bitwy polskiego września”, Warszawa 1972
Przypisy:
1 Zawilski A. „Bitwy polskiego września”, str. 229
2 www.albumpolski.pl/artykul/Wrzesniowe-opowiesci-sierz-Karola-Surmy/46/820
3 Emmerling M. „Luftwaffe nad Polską”, t. 3, str. 53
4 tamże, t. 1, str. 44.
5 Cynk B. „Polskie lotnictwo…”, str. 230
6 Emmerling M., op. cit., t. 1, str. 75
7 www.mysliwcy.pl, dyskusja o tytule „III/6 Dywizjon Myśliwski”
8 Emmerling M., op. cit. str. 79
Historyk, szef działu badań terenowych i archiwalnych IBHiK, Założyciel i kierownik Grupy Eksploracyjnej Miesięcznika Odkrywca „GEMO".