Najsłynniejszy skarb z Polski. Co wiemy o Bursztynowej Komnacie?

Udostępnij:

Od dziesięcioleci Bursztynowa Komnata porusza wyobraźnię poszukiwaczy skarbów. Przetrwała wojnę? Kto ją ukrył? Gdzie jest? Wiele wątpliwości rozwiewa Włodzimierz Antkowiak, przewodniczący Międzynarodowej Agencji Poszukiwawczej, która zajmuje się rozwikływaniem zagadek przeszłości. Nakładem wydawnictwa Bellona właśnie ukazała się jego książka „Poszukiwacze zaginionej komnaty. Polskie tropy”.

Włodzimierz Antkowiak, autor książki „Poszukiwacze zaginionej komnaty” Polskie tropy”. Zdjęcie Hubert Maliszewski

Aleksandra Zaprutko-Janicka: Tak dla laika… Czy mógłby pan w kilku zdaniach wyjaśnić, czym właściwie jest ta słynna Bursztynowa Komnata?

Włodzimierz Antkowiak: Komnata powstała na zlecenie króla Prus Fryderyka I w 1701 roku, prawdopodobnie dla uczczenia jego koronacji. Miał to być pełen wystrój jednego z pomieszczeń pałacowych, wykonany w całości z jantaru. Realizacją tego zamysłu zajęli się mistrzowie bursztyniarstwa powiązani z Gdańskiem. Całe tony bursztynu poddawano starannej obróbce, tworząc misterne dzieło. Forma komnaty zmieniała się, rozbudowywano ją. Nawet nieukończony Gabinet Bursztynowy wywarł niesamowite wrażenie na ceniącym „złoto Bałtyku” rosyjskim carze Piotrze I, który gościł u Fryderyka I. Budowę ukończono ostatecznie w 1712 roku.

– W roku 1717 car Piotr I ponownie przyjechał do Niemiec. Tym razem gościł u syna Fryderyka I, króla Fryderyka Wilhelma. Wyraził wówczas zachwyt dla dzieła sztuki. Fryderyk Wilhelm znacznie wyżej niż zdobione wnętrza cenił potęgę wojskową. Chcąc zyskać względy cara i jego wsparcie w wojnie przeciwko Szwedom, podarował mu tę komnatę. Drogocenne wyposażenie spakowano do 18 skrzyń i wysłano do Rosji. Sala, w której ją eksponowano, była większa od tej w pałacu Fryderyka Wilhelma. W celu dopasowania komnaty dołożono do niej kolejne elementy. Całość była warta krocie.  

Zdjęcie Bursztynowej Komnaty z lat 30. XX wieku.

Kiedy pan po raz pierwszy usłyszał o bursztynowej komnacie?

– Wydaje mi się, że już w dzieciństwie. To bardzo głośna historia, a ja zawsze dużo czytałem. Musiałem gdzieś trafić na wzmiankę. Mogę pani powiedzieć, że Bursztynowa Komnata jest znana w Rosji, Niemczech, Czechach czy krajach nadbałtyckich. Swego czasu dość długo przebywałem w Hiszpanii. Rozpytywałem wówczas ludzi z innych krajów i innych kontynentów między innymi właśnie o Bursztynową Komnatę. Okazywało się wówczas, że w dalszych zakątkach świata wcale nie jest aż tak znana. Niemcy są tym zabytkiem zainteresowani dlatego, że u nich powstała. Rosjanie, bo do Rosji trafiła jako prezent dla cara i stamtąd naziści ją zrabowali. A Polacy? Na ziemiach należących dziś do Polski mogła zostać ukryta. Wszystkich innych napędza aura tajemnicy, jaka ją otacza. Jest czy przepadła? Spłonęła? Ocalała z pożaru? A jeśli przetrwała, to gdzie ją ukryto? Ja jestem prawie przekonany, że ona nadal istnieje. Przemawiają za tym mocne przesłanki.

Z kiedy w takim razie pochodzą ostatnie pewne informacje na temat Bursztynowej Komnaty?

– Ostatnie pewne? Z okresu wojny, a konkretnie z lutego 1944 roku, z dnia, w którym w sali znajdującej się pod tą, w której komnata była eksponowana na zamku w Königsbergu (obecnie Kaliningrad) wybuchł pożar. Wtedy zabytek został zdemontowany i zapakowany do skrzyń. Od tego momentu komnaty nikt nie widział i na dobrą sprawę nikt nie wie, co się z nią działo, bo wszystko znamy już tylko z zeznań świadków, albo z dokumentów, które nie koniecznie są prawdziwe.

Na temat tego, co dalej działo się z komnatą pojawiają się sprzeczne relacje. Jak refren powracają w nich słowa „powiedział mi to doktor Alfred Rhode”. Czy myśli pan, że celowo rozpuszczał on informacje wzajemnie się wykluczające?

– Zacznijmy od tego, że Alfred Rhode był zdeklarowanym nazistą i to bardzo prawdopodobne, że w przemyślany sposób prowadził dezinformację. Spod jego ręki wyszedł najlepszy opis Bursztynowej Komnaty. W swoim artykule wyraźnie stwierdzał, że to jest niemieckie dziedzictwo. Szedł nawet dalej. Jego zdaniem sam bursztyn to niemieckie tworzywo. Nie dopuszczał do siebie myśli o rosyjskich konotacjach Bursztynowej Komnaty. Jestem przekonany, że był gotów zrobić wszystko, by nie trafiła w ręce Rosjan.

Rhode był ogromnie zaangażowany w kwestię Bursztynowej Komnaty.  Skąd to jego zainteresowanie i wręcz emocjonalny stosunek?

– Alfred Rhode był wybitnym ekspertem od bursztynu, dyrektorem muzeum zamkowego w Königsbergu, gdzie znajdowały się olbrzymie zbiory tego surowca oraz wyrobów artystycznych i rzemieślniczych z niego wykonanych. Po tym jak oddziały niemieckie dokonały grabieży, komnata trafiła właśnie w jego ręce, zresztą w wyniku jego starań. Występował o to do Ericha Kocha. Niewątpliwie, nawet w wojennej zawierusze Königsberg, był najlepszym miejscem dla zabytku. Trafił pod opiekę eksperta, a co więcej w pobliżu znajdowała się kopalnia bursztynu, do dzisiaj zresztą działająca, która mogła dostarczyć każdą ilość jantaru, potrzebną do przywrócenia zabytkowi świetności. Warto podkreślić, że komnata nie była wówczas w najlepszym stanie.

To niesamowity skarb, bardzo kuszący łup. Wielu wysoko postawionych nazistów starało się przejąć komnatę. Jakie były plany względem niej?

– Alfred Rosenberg, minister Trzeciej Rzeszy do spraw Terytoriów Wschodnich chciał by trafiła do Rygi, gdzie planowano stworzyć muzeum wojskowe pokazujące niemieckie sukcesy. Wilhelm Keitel z dowództwa Wehrmachtu widział ją we Wrocławiu, gdzie miała powstać podobna placówka. Swoje plany miał też Hermann Göring. W pewnym momencie pojawiła się też perspektywa umieszczenia Komnaty w planowanym światowej klasy muzeum w Linzu, które powstawało na zlecenie Hitlera. Ostatecznie w rozgrywce zostali Rosenberg i Erich Koch, gauleiter Prus Wschodnich i komisarz na Ukrainę. Ostatecznie, decyzją Hitlera, zakulisowe walki o zabytek wygrał Koch, który rezydował w Königsbergu.

Pisze pan o kolejnych tropach, różnych możliwych scenariuszach, miejscach ukrycia komnaty, referuje działania innych poszukiwaczy. To imponujący przegląd teorii, wysiłków i stanu badań. Jak długo gromadził pan te materiały?

– Musze się do czegoś przyznać. Ja nawet nie zauważyłem, kiedy tyle mi się tego nazbierało. Jeszcze w latach 80. pisałem artykuły ciekawostkowo-popularyzatorskie do prasy. Wtedy najbezpieczniejszymi tematami były właśnie historie o skarbach. Jak tylko PRL się skończył, zrobiłem z tego książkę dla poszukiwaczy. Wtedy po raz pierwszy można było w pełni jawnie pisać o informacjach, które się posiada. Jednocześnie założyłem stowarzyszenie – Międzynarodową Agencję Poszukiwawczą, która została zarejestrowana w 1994 roku. Sam przez 30 lat zajmowałem się poszukiwaniem skarbów, prowadziłem poszukiwania, napisałem kilka książek poświęconych eksploracji. Informacje dotyczące Bursztynowej Komnaty gdzieś mi się ciągle pojawiały, gromadziłem je mimochodem, wyszło z tego spore prywatne archiwum. Nie przypuszczałem nigdy, że będę taką książkę pisał.

Ale ona sama aż się o to prosiła!

– Wpadłem na pomysł wykorzystania swoich materiałów w sposób, w jaki nikt jeszcze nie ujął tematu Bursztynowej Komnaty. Zdecydowałem się właśnie na omówienie tego, co działo się z poszukiwaniami zabytku w Polsce.

Poszukiwaniom poświęcił pan spory kawałek życia. Jaka jest najciekawsza rzecz, jaką pan znalazł?

– Na takie pytanie zawsze odpowiadam w jeden sposób – jestem poszukiwaczem, a nie znalazcą. Nie opowiada się o tym, co się znalazło, bo nie jest to zbyt bezpieczne. Ze względu na obowiązujący w kraju system prawny poszukiwacze w Polsce dzielą się na pechowców i szczęściarzy. Pechowcy to ci, którzy coś znaleźli i znalezisko zostało ujawnione, a szczęśliwcy to ci, którzy szukają, czasem przez wiele lat, ale nigdy niczego nie znajdują. Konsekwencje tego prawa nie są korzystne dla interesu społecznego, bo przez to większość znalezisk nie wypływa.

Słyszeliśmy wszyscy o Bursztynowej Komnacie, przeżyliśmy szał ze Złotym Pociągiem. Jakie pana zdaniem – jako eksperta w dziedzinie poszukiwań – mniej znane, a równie ciekawe skarby czekają w Polsce na odkrycie?

– Myślę, że najciekawszym skarbem, który leży gdzieś w Polsce, zapewne w górach koło Wałbrzycha, jest archiwum niemieckiej 17. Armii Polowej, ukryte w ostatnich dniach przed zajęciem Dolnego Śląska przez Rosjan. Schowano je już po kapitulacji – w okolicach 8-11 maja 1945 roku. 17 Armia stacjonowała wówczas na Dolnym Śląsku. Spośród jej oficerów wyznaczono ludzi, którzy utworzyli grupy zajmujące się ukrywaniem cennych przedmiotów. Protokoły z ich działań przekazywano właśnie do dowództwa 17. Armii Polowej. Nie wypłynęły dotąd ani te protokoły, ani żadne inne dokumenty wytworzone w czasie jej stacjonowania na Dolnym Śląsku. A była tam przecież kilkanaście tygodni. Archiwa tego zgrupowania z czasu, gdy prowadziło działania w Rosji i na Białorusi, odnaleźli Amerykanie i przekazali Niemcom kopie, a w czasach PRL Polacy zakupili mikrofilmy z tymi dokumentami.

Gdyby udało się znaleźć te archiwa byłaby to prawdziwa mapa skarbów!

– Skontaktował się ze mną kiedyś oficer SS, który był jednym z ukrywających skarby na Dolnym Śląsku. Zgłaszałem to Ministerstwu Kultury, przez 10 lat próbowałem się z nimi porozumieć. Ten człowiek chciał ujawnić miejsce, w którym jego grupa coś ukryła. Z polskim rządem nigdy nie udało się w tej sprawie dogadać. Na motywach tej historii napisałem nawet powieść.

Przejdźmy do najważniejszego. Jakie są przesłanki pozwalające wierzyć, że Bursztynowa Komnata ocalała z brytyjskiego bombardowania Königsbergu i jest gdzieś w Polsce?

– Myślę, że przeczytałem chyba wszystko, co na temat Bursztynowej Komnaty można było przeczytać. Obracam się w środowisku poszukiwaczy, rozmawiałem z nimi, uczestniczyłem w poszukiwaniach tego zabytku. Sam musiałem się zastanowić czy on nadal istnieje. Napisałem w końcu książkę o poszukiwaniach tego skarbu, a gdyby przepadł nie warto by było tego robić. I powiem pani, że przede wszystkim nie ma żadnego dowodu na to, że Bursztynowa Komnata spłonęła. Ona ważyła około sześciu ton i absolutnie nie ma możliwości, żeby zniknęła zupełnie bez śladu.

– Przyjaciółka córki Rhodego Liesel Amm mówiła, że spotkała doktora po brytyjskim nalocie na Königsberg i że to on powiedział jej, że to koniec i wszystko spłonęło, a skrzynie nadal się tlą. Pomysł, że Alfred Rhode mógłby zataić coś takiego przez władzami Trzeciej Rzeszy to kompletna bzdura. Czy w państwie, jakim były nazistowskie Niemcy, dało by się ukryć, że zabytek rangi Bursztynowej Komnaty zniknął?  

– Nawet ważniejszą przesłanką jest to, że Bursztynowej Komnaty nadal szukają Rosjanie, którzy są przekonani, że ona nadal istnieje. Kiedy ich komisja „trofiejna” dotarła w 1945 roku do Königsbergu, nawet nie szukała tego skarbu. Panował pogląd, że Komnata została spalona. Prof. Briusow, który zajmował się poszukiwaniem rosyjskich zabytków, był o tym przekonany po tym jak zobaczył na miejscu, na zamku, zgliszcza. Bardzo szybko Rosja zmieniła zdanie i zaczęła poszukiwania. W 2014 roku zmarł Awenir Owsianow, emerytowany pułkownik, który był szefem komisji w Kaliningradzie zajmującej się poszukiwaniem Bursztynowej Komnaty. To był bardzo przyzwoity człowiek, o dużej wiedzy. Podczas międzynarodowej konferencji na temat zabytku, jaka odbyła się w latach dziewięćdziesiątych w Pasłęku, pytany o odnalezienie Komnaty stwierdził, że to tylko kwestia czasu i pieniędzy.

Co w takim razie spaliło się na zamku w Königsbergu?

– Rhode oddzielił rosyjskie dodatki do komnaty od części „rdzennie niemieckiej”. To co znaleziono na zamku to prawdopodobnie zgliszcza tych późniejszych uzupełnień, choć niekoniecznie. Pamiętajmy, że w muzeum przechowywano jeszcze wiele innych wyrobów z bursztynu. Osobną kwestią jest zeznanie Alfreda Rosenberga, ministra Trzeciej Rzeszy do spraw Okupowanych Terytoriów Wschodnich i jeden jego konkretny zapisek. Człowiek nazwiskiem Arno Schickedanz przygotowywał na jego zlecenie sieć skrytek dla dzieł sztuki. Złożył Rosenbergowi sprawozdanie, na którym nazista odręcznie dopisał „Plan Schickedanza był jednak słuszny i sprawdził się. Miejmy nadzieję, że nie znajdzie się żadna świnia, która później zdradzi aliantom. Bursztynowa Komnata jest dla nas najważniejszym obiektem późniejszych rokowań”.

– Nie sądzę by Rosenberg brał pod uwagę  możliwość negocjowania z Rosjanami. Nie traktował ich tak samo jak aliantów zachodnich. Plan Niemiec opierał się na sprzymierzeniu się z zachodem i wspólnemu obróceniu się przeciwko komunistom. Faktycznie – przytaczając jego słowa – żadna świnia się nie znalazła. Wiele rzeczy wywożono do Saksonii, komnata także miała tam trafić. Jest zatem albo na terytorium „rdzennych” Niemiec, albo na dawnym terytorium zajmowanym przez Niemców, które teraz należy do Polski. Pamiętajmy, że dokładny przebieg granicy polsko-niemieckiej był negocjowany dopiero po wojnie. Równie dobrze skarb może się znajdować na tak zwanych Ziemiach Odzyskanych. I tylko czeka na odkrycie.  

Książkę można kupić w księgarni Odkrywcy:

Źródła zdjęć:

https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Koenigsberger_schloss_ruinen_1965.tif

https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/f/f2/K%C3%B6nigsberger_Schloss.jpg

https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Koenigsberger_schloss_ruinen.tif

https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/5/54/Catherine_Palace_interior_-Amber_Room%281%29.jpg

https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/d/d3/Bundesarchiv_Bild_183-H13717%2C_Erich_Koch.jpg

https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Bundesarchiv_Bild_146-1969-067-10,_Alfred_Rosenberg.jpg

https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/6/67/Bundesarchiv_Bild_183-1998-0112-500%2C_Wilhelm_Keitel.jpg

https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/6/6b/Bundesarchiv_Bild_102-13805%2C_Hermann_G%C3%B6ring.jpg

Udostępnij:

Dodaj komentarz

css.php