Holandia okiem polskiego detektorysty: prawo i Digday 2019

Udostępnij:

Część z wielkiej grupy uczestników polskiego zlotu DigDay w Holandii

Oprócz wysokich podatków, mandatów i poczucia, że wszystko w tym kraju jest obwarowane jakimś regulaminem bądź przepisem, Holandia oferuje swoim obywatelom oraz emigrantom szereg swobód obywatelskich. Dotyczy to również poszukiwań z wykrywaczem.

Holandia wszystkim nam może kojarzyć się raczej stereotypowo: wszędzie rosną tulipany, a uśmiechnięci obywatele spędzają czas, jedząc ser i rzeźbiąc chodaki w cieniu wszędobylskich wiatraków. W rzeczywistości jest to nowoczesny kraj z prężnie rozwijającym się rolnictwem i logistyką, a Holendrzy to społeczeństwo obywatelskie o wysokim poziomie odpowiedzialności.

Zaufanie, jakim rząd obdarza swoich obywateli, owocuje między innymi bardzo liberalnymi przepisami dotyczącymi poszukiwań z użyciem wykrywaczy metali. Przepisy stanowią jasno, gdzie można szukać, a gdzie obowiązuje zakaz; co nam jest niezbędne do rozpoczęcia poszukiwań – przede wszystkim pozwolenie właściciela/zarządcy terenu – oraz punkt najważniejszy, czyli czym jest przedmiot archeologiczny. Wszystkie te aspekty są precyzyjnie opisane, a całość czytelnie i przede wszystkim zrozumiale streszczona w ogólnodostępnej broszurze (niestety na chwilę obecną tylko w języku niderlandzkim, lecz już podjęliśmy pierwsze kroki w celu jej przełożenia na język polski). Cały proces, począwszy od planowania wyprawy z wykrywaczem aż do decyzji odpowiednich instytucji dotyczącej losu znalezionej np. średniowiecznej złotej monety, jest sprawdzony i świetnie funkcjonuje. Przekonaliśmy się o tym już na własnej skórze, zgłaszając pojedyncze znaleziska.

POLSCY POSZUKIWACZE W KRAJU TULIPANÓW I GRUPA EAGLES&LIONS

W styczniu 2016 roku w holenderskich mediach społecznościowych powstała pierwsza polska grupa detektorystyczna. Założył ją Łukasz „Digger” Kopacz, 36-letni detektorysta z ogromnym doświadczeniem, który od 4 lat mieszka w Holandii. Z wykrywaczem w dłoni przeżył już 19 lat i sam się z siebie śmieje, powtarzając, że nazwisko zobowiązuje. Do największych sukcesów na holenderskiej ziemi może zaliczyć przede wszystkim stworzenie grupy Eagles&Lions, co wymagało ogromnej pracy i zaangażowania. Jak opowiada: „Na początku, jako że Holendrzy są raczej zamkniętym narodem, nie byliśmy akceptowani, patrzono na nas co najmniej dziwnie. Ot, na teren przeznaczony do tej pory dla Holendrów nagle wkraczają Polacy. Dziś po przeszło trzech latach jesteśmy już rozpoznawani, szanowani oraz zapraszani na większość spotkań jako detektoryści reprezentujący najwyższy poziom tego wspaniałego hobby. I to jest właśnie mój największy sukces i radość z tworzenia tak mocnego teamu złożonego z wielu wspaniałych detektorystów, a przede wszystkim rodaków”.

Od samego początku cel istnienia grupy Eagles&Lions był taki sam – ułatwienie polskim detektorystom wspólnych poszukiwań na terenie Holandii i wymiana wzajemnych doświadczeń. Dziwić może dość restrykcyjna procedura akceptacji nowych członków (do grupy dostęp mają jedynie detektoryści mieszkający w Holandii, Belgii i przygranicznych terenów Niemiec), jednakże każdy członek grupy może należeć do dowolnej innej grupy, stowarzyszenia czy fundacji. Tym samym administratorzy zadbali o to, by mimo polskiego rodowodu grupa była zorientowana na poszukiwania i znaleziska z Holandii oraz terenów przygranicznych.

Liczba członków Egles&Lions po każdym większym zlocie detektorystycznym rosła skokowo, a tego typu imprez w sezonie jesienno-wiosennym jest w Holandii bardzo dużo. Już rok temu pojawił się więc pomysł organizacji własnego zlotu, jednakże z racji braku odpowiedniego terenu, czasu i odpowiednich mocy na organizację, cała sprawa spaliła na panewce i temat upadł.

KULISY HOLENDERSKIEGO PRAWA

Łukasz Digger Kopacz, znany w świecie detektorystów poszukiwacz, uczestnik wielu zlotów w Polsce, w taki właśnie sposób zgłasza przedmiot historyczny archeologom – przez bazę danych.
Na odpowiedź czeka do dwóch dni. Następnie, gdy przedmiot w ocenie archeologów jest interesujący, urzędnicy… sami do niego przyjeżdżają z przenośnym studiem fotograficznym, by wykonać dokumentację fotograficzną.

Podczas typowania miejsc poszukiwań z pomocą map Google wprawne oko potrafi odróżnić grunt gminny od własności prywatnej. To bardzo ważne – wiele miejsc, na których organizuje się wydarzenia, nie jest oznaczonych, znają je okoliczni mieszkańcy i często taka łąka nie różni się niczym od pastwiska za miedzą. Ponadto różne zasady obowiązują w zakresie pozwolenia na prowadzenie poszukiwań. Jeśli upatrzony kawałek gruntu jest własnością gminną, należy odszukać tak zwane APV (Algemene Platselijke Verordelingen), czyli jednolity zbiór zasad, jakie obowiązują mieszkańców danej gminy. Jeśli w tekście nie ma jasno sprecyzowanego zakazu prowadzenia poszukiwań, wtedy wszystkie tereny gminne są otwarte dla poszukiwaczy. Stąd nikogo nie dziwi widok poszukiwacza w parku miejskim, a policja i służby porządkowe raczej wykazują zdroworozsądkowe zainteresowanie tematem niż chęć ukarania obywatela. Inaczej sprawa ma się na nadmorskich wydmach i wałach przeciwpowodziowych, gdzie zakaz poszukiwań jest szczególnie surowo przestrzegany, a kary za jego nieprzestrzeganie sięgają tysięcy euro. W przypadku terenów prywatnych jedynym wymogiem jest posiadanie ustnego pozwolenia od właściciela lub zarządcy terenu. Nie są wymagane żadne licencje, oficjalne pozwolenia czy zgody wydawane przez jakiś urząd.

W praktyce wygląda to tak, że detektoryści i farmerzy żyją w Holandii w pełnej symbiozie, bo jedni zapewniają teren, a drudzy z rozkoszą zbierają z niego złom. Jeśli cokolwiek w tym złomie zostało stworzone przed 1500 rokiem, „znajdkę” taką należy zgłosić przez internet do Portable Antiquities Netherlands (PAN). To instytucja zajmująca się między innymi koordynacją kontaktów pomiędzy poszukiwaczami a archeologami i muzealnikami w Holandii. Prowadzi bazę artefaktów, monet i biżuterii. Jeśli którekolwiek muzeum zechce mieć w swoich zbiorach „znajdkę” z bazy PAN, musi się wtedy skontaktować ze znalazcą i wystosować satysfakcjonująca ofertę finansową, w większości przypadków wypłacana jest rynkowa wartość przedmiotu (dzielona z właścicielem gruntu) lub obiekt dzierżawi się od znalazcy.

DIGDAY, CZYLI PIERWSZE POLSKIE WYKOPKI

Jesienią 2019 pojechaliśmy na jeden z największych zlotów detektorystycznych na zachodzie Europy, a mianowicie na Detecmanię do południowej Belgii. Dzień później odwiedziliśmy kolejny zlot już na terenie Holandii – jedną z tych imprez, na które Eagles&Lions zawsze jeżdżą ze względu na swojską atmosferę i dobrą zabawę. To chyba fatalna pogoda i błędy w organizacji na obu wydarzeń spowodowały, że poziom chęci zrobienia czegoś „naszego” przekroczył czerwoną kreskę i padło hasło: „Do dzieła!”. Teren dostaliśmy od jednego z naszych zaprzyjaźnionych farmerów z okolic Roosteren, któremu obiecaliśmy wyczyszczenie pola z wszelkiego złomu w jeden dzień.

Do przygotowań ruszyła mała armia ludzi z 4-osobowym składem administratorów na czele. Chcieliśmy wcisnąć się w zapchany imprezami kalendarz, ale jednocześnie zrobić to z małym przytupem. Od członków naszego stowarzyszenia biła determinacja: „Jeśli nie potrafimy tego zrobić dobrze, to nie róbmy wcale”, „Jeśli nie jesteśmy profesjonalistami w organizacji imprez, to chociaż spróbujmy zrobić tak, by wyglądało na przygotowane profesjonalnie”, „To musi mieć jakąś nazwę”. I wtedy pojawił się Radosław „Salvador” Woźny i „wyciągnął” z głowy nazwę „DigDay”.

Na tydzień przed zlotem została zamknięta lista uczestników, a organizatorom zostało już tylko ciągłe sprawdzanie najgorszych scenariuszy. Po prostu musiało się udać, choćby nie wiadomo co.

Na 10 ha pola zakopane zostało 650 numerków loterii fantowej w woreczkach strunowych, w których schowano także coś metalowego: destrukty, kulki muszkietówki, czasem aluminiowe skrawki. Organizatorzy w prosty sposób wywiązali się z obietnicy danej farmerowi – otóż płacili numerkami loterii za każde 0,5 kg złomu przyniesionego z pola. W ten sposób uczestnicy mieli szansę wygrać cenne nagrody, nawet jeśli nie znaleźli na polu żadnego zakopanego numerka. Tak też się stało, główną nagrodę – wykrywacz Nokta Makro Anfibio Multi – wygrał członek Eagles&Lions, który wszystkie zdobyte numerki otrzymał za złom. Uczestnicy, jak i organizatorzy byli pod ogromnym wrażeniem autentycznych „znajdek” z pola, wszak niemal każdy ze 140 poszukiwaczy wracał z jakimiś monetami lub innymi drobiazgami.

Pierwszy zlot polskiej grupy Eagles&Lions w Holandii przeszedł do historii jako mocny punkt w kalendarzu imprez wielu holenderskich i belgijskich miłośników poszukiwań z wykrywaczem metali. Tak bardzo się obawialiśmy, że coś się nie uda, a rzeczywistość dzień po zlocie przywitała nas dziesiątkami najcieplejszych komentarzy oraz gratulacji, o jakich marzy każdy organizator tego typu imprezy. Dlatego snujemy plany na przyszłość – ciepłą wiosną 2020 roku odbędzie się druga edycja „DigDay”, na którą już teraz serdecznie zapraszamy.

PREZENTUJEMY KILKU POLSKICH DETEKTORYSTÓW W HOLANDII Z GRUPY EAGLES&LIONS

DigDay – wzięła w nim udział bardzo liczna grupa poszukiwaczy. Impreza okazała się sukcesem.

Jest to cały artykuł „Holandia okiem polskiego detektorysty” opublikowany w numerze Odkrywca 3 (254) marzecz 2020. Do kupienia dostępny jest w dwóch wersjach.

Radosław Woźny

Polski detektorysta mieszkający w Holandii, członek grupy Eagles & Lions.

Udostępnij:

Dodaj komentarz

css.php