Marek Łuczak jest człowiekiem o wszechstronnych zainteresowaniach. Na co dzień pracuje jako koordynator wojewódzki ds. zabytków Komendy Wojewódzkiej Policji w Szczecinie. Natomiast po pracy działa na rzecz upamiętnienia historii regionu.
Z wykształcenia Marek Łuczak jest doktorem historii. Jego zainteresowania badawcze skupiają się przede wszystkim na historii Szczecina i okolic w XIX oraz na początku XX wieku. Jednocześnie pełni funkcję prezesa Pomorskiego Towarzystwa Historycznego. Stowarzyszenie wydaje m.in. książki na temat dziejów Pomorza, a także katalogi utraconych zabytków. Wśród wielu przedsięwzięć, których podejmuje się Łuczak oraz jego współpracownicy, szczególnie interesujące wydają się prace inwentaryzacyjne na terenach cmentarnych. Jednak jego działalność na porządkowaniu starych grobów się nie kończy. Historyk od wielu lat prowadzi ewidencję, a obecnie przygotowuje się do napisania monografii o szczecińskich cmentarzach. Co więcej, Łuczak wraz z towarzyszami postanowili podjąć szereg działań w celu odpowiedniego upamiętnienia historycznych miejsc wiecznego spoczynku oraz pochowanych w nim ludzi. Jak wspomina: „Kiedyś stwierdziliśmy, że podczas robienia ewidencji, spisywania inskrypcji musimy odwrócić nagrobki, żeby zobaczyć, co jest z drugiej strony. Skoro już zaczęliśmy je odwracać, stwierdziliśmy, że można przywrócić pamięć o nich. Nie kosztuje nas to wcale bardzo wiele wysiłku”.
Zachować pamięć o zmarłych
Pasjonaci historii zaczęli występować o zgody na ustawienie przewróconych nagrobków tak, aby nie naruszać historycznego kontekstu poprzez przenoszenie płyt nagrobnych w inne miejsca. „Jeżeli mamy na to zgodę, to po prostu stawiamy płytę nagrobną nad komorą grobową, jeżeli mamy zgodę tylko na spisanie danych, to zostawiamy nagrobek tam, gdzie go znaleźliśmy” – wyjaśnia Łuczak. „Natomiast jestem zwolennikiem zostawiania nagrobków w tym samym miejscu, gdzie znajduje się przypisana do niego komora grobowa, jeżeli oczywiście jest to możliwe” – dodaje.
Kolejnym pomysłem na upamiętnienie historycznych cmentarzy stały się lapidaria, a więc miejsca, gdzie gromadzone są kamienne fragmenty architektury i sztuki, w tym wypadku architektury oraz sztuki cmentarnej. „W przypadku kilku cmentarzy, kiedy stwierdziliśmy, że nagrobki zostały zepchnięte spychaczem i nie leżą we właściwych miejscach, robiliśmy lapidaria. Oczywiście, pod warunkiem, że była na to wydana odpowiednia zgoda. W tej chwili projektowane jest duże lapidarium w parku przy ulicy Chopina” – mówi Łuczak. Swego rodzaju lapidarium, które powstaje z inicjatywy Pomorskiego Towarzystwa Historycznego, będzie „Ściana Pamięci” w szczecińskim Dąbiu. Pomnik upamiętnić ma przedwojenny cmentarz żydowski, który funkcjonował przy ul. Tczewskiej. Został on najprawdopodobniej zniszczony w trakcie Nocy Kryształowej w 1938 roku, zaś w latach 70. na jego terenie wybudowano budynki mieszkalne. Pozostałości po cmentarzu znaleziono kilka lat temu w pobliskim lesie. Jak mówi Łuczak: „Znaleźliśmy koło 200 fragmentów nagrobków żydowskich cmentarza w Dąbiu. Zgodnie z projektem »Ściana Pamięci« składać się będzie ze 120 fragmentów macew, które zostaną wkomponowane w betonową płytę o wymiarach 2 × 4 metry”.
Sytuacje, w których prace inwentaryzacyjne nakierowane na sztukę nagrobną odbywają się poza terenem dzisiejszego cmentarza, nie należą do rzadkości. Jak zauważa nasz rozmówca, wiele cmentarzy zostało przekształconych w parki, a nawet place zabaw. „W Szczecinie działało ponad 90 cmentarzy, obecnie mamy jedynie kilka czynnych, w tym trzeci co do wielkości cmentarz w Europie, czyli Cmentarz Centralny. Natomiast na ogół pracujemy na terenach, które nie są już cmentarzami. Są ujęte jako cmentarze nieczynne, parki miejskie lub teren leśny. Niektóre z nich znajdują się całkowicie na terenie lasu. Rzadko kiedy jest to właściwy cmentarz” – mówi Łuczak. Ponadto elementy sztuki nagrobnej znajdowane są w najróżniejszych miejscach poza dawną przestrzenią cmentarną. „Ludzie dzwonią z informacjami, że znajdywane są na przykład pomniki nagrobne na terenie miasta, na działkach, przy drogach. Staram się pomóc w tej sprawie. Najczęściej po prostu zabieram takie znaleziska na Cmentarz Centralny” – tłumaczy Łuczak. Jak zauważa, po II wojnie światowej, zwłaszcza w latach 60. i 70., miały miejsce liczne rozbiórki dawnych miejsc pochówku. Łuczak podaje jeden z przykładów: „W Szczecinie mieliśmy piękny cmentarz żydowski, ale został zlikwidowany 1968 roku. Jego nagrobki do tej pory odnajdujemy w całym mieście”.
Prezes Pomorskiego Towarzystwa Historycznego bywa nieraz pytany, dlaczego członkowie stowarzyszenia nie zajmują się grobami Polaków. Odpowiedź może wydawać się prozaiczna. W kręgu zainteresowań szczecińskich pasjonatów przeszłości znajduje się przede wszystkim historia sprzed 1945 roku, a więc z okresu, kiedy to większość mieszkańców Pomorza Zachodniego nie była polskiego pochodzenia. Według Łuczaka współcześni szczecinianie powinni zachować pamięć po dawnych mieszkańcach miasta, także tych o niepolskiej tożsamości. Jego zdaniem: „Jeżeli chcemy, aby Ukraińcy dbali o nasze dziedzictwo, które tam zostawiliśmy, to wydaje mi się, że naszym obowiązkiem jest dbać też o dziedzictwo niemieckie, że trzeba je upamiętnić, okazać szacunek do zmarłych. Tego samego byśmy oczekiwali od ludzi, którzy zajmują się grobami naszych rodzin na Wschodzie, czyli na terenie Białorusi, Litwy, Ukrainy”. Historyk jednocześnie zaznacza, że: „Tutaj absolutnie nie chodzi o odbudowę cmentarzy niemieckich, bo to mija się z celem. Natomiast chodzi o zachowanie pamięci o miejscu, o zmarłych, o poprzednich mieszkańcach i myślę, że lapidaria spełniają tę funkcję”.
Należy zaznaczyć, że prace porządkowe, inwentaryzacyjne czy ewidencyjne, które prowadzone są na cmentarzach, nie kończą się odkryciem ludzkich szczątków. Łuczak i jego współpracownicy zajmują się wyłącznie zabytkami sztuki związanej z pochówkiem i nie dokonują penetracji komór grobowych. „Nagrobki są częścią ruchomą. Owszem wskazują na osobę, która jest pochowana, ale najważniejszy jest jednak pochówek. Do niego nie docieramy. Specjalnie nie kopiemy głęboko, żeby nie naruszyć pochówku” – mówi prezes Pomorskiego Towarzystwa Historycznego.
„Niektórzy myślą, że to jest nie wiadomo jaki wysiłek. Uważam, że prowadzenie prac ewidencyjnych czy porządkowych na cmentarzach jest dość proste” – twierdzi nasz rozmówca. Historyk wielokrotnie udzielał wskazówek pasjonatom historii. Jak mówi: „Wiele ludzi pyta o taką działalność. Opisuję im, jak to robić, dokumentować, do kogo składać wnioski, z kim rozmawiać”. Łuczak zawsze podkreśla, jak ważny element takiej działalności stanowi zdobycie odpowiednich zezwoleń: „Jeżeli teren jest w rejestrze zabytków, to występujemy o pozwolenie i do konserwatora zabytków, i do właściciela terenu. Jeżeli nie znajduje się w rejestrze, to w tym momencie występujemy do właściciela terenu z pozwoleniem o przeszukanie ziemi szpicami, bo tak to fizycznie wygląda”. Zdaniem Łuczaka upamiętnienie miejsca pochówku przy pomocy lapidarium również nie powinno nastręczać wielu trudności: „O postawieniu pomnika decyduje rada miasta, zaś w przypadku lapidarium decyzję podejmuje wójt, burmistrz lub prezydent miasta. Nie jest to więc skomplikowane, nie trzeba zwoływać rady miasta, nie trzeba czekać na sesję, nie trzeba przedkładać projektu. Wystarczy tylko wystosować pismo”.
Bywa, że członkowie Pomorskiego Towarzystwa Historycznego samodzielnie wykonują lapidaria, gdy tylko otrzymają stosowną zgodę. Zdaniem prezesa szczecińskiego stowarzyszenia: „W przypadku na przykład Cmentarza Centralnego zaproponowałem pomoc przy wykonaniu lapidarium, przeniesieniu go i ustawieniu. Jest to wszystko do wykonania”.
W pracach prowadzonych przez Łuczaka niejednokrotnie uczestniczą wolontariusze o szerokim przekroju społecznym: od harcerzy po osoby starsze. Jednakże były to przede wszystkim prace w miejscach ogólnodostępnych, jak miejskie parki, gdzie jest bezpiecznie. Sytuacja wygląda inaczej w przypadku cmentarzy w lasach. Wymagają one bowiem większego nakładu sił, pracy i przede wszystkim ostrożności. „Na cmentarzach leśnych, kiedy podnosimy z komory grobowej, załóżmy, pomnik z granitu o wadze 2 ton, to ja muszę mieć pewnych ludzi, którzy wiedzą, gdzie stać. Wbrew pozorom nawet mały brak uwagi może spowodować olbrzymie niebezpieczeństwo. Jakiś miesiąc temu złamałem przez przypadek palec, a ja jestem naprawdę ostrożny: używam odpowiedniego sprzętu, rękawiczek, specjalnych butów. Po prostu asekurowałem kolegę, a 200-kilogramowa płyta uderzyła mnie w paliczek, który pękł jak zapałka” – wspomina Łuczak.
Odkrycie podczas inwentaryzacji
Pracom inwentaryzacyjnym niejednokrotnie towarzyszą niezwykłe odkrycia. Jednym z nich jest znalezienie XVII-wiecznej płyty nagrobnej w Szczecinie-Dąbiu. Łuczak w następujący sposób opisuje okoliczności odkrycia: „Z końcówką grudnia 2020 roku chcieliśmy jedynie sprawdzić cmentarz z drugiej połowy XIX wieku. Zachował się tam jeden nagrobek, ale komór grobowych, czyli takich zapadlisk w ziemi, było tam 20. Stwierdziliśmy, że gdzieś muszą być jeszcze nagrobki. Przy okazji znaleźliśmy płytę, chyba największą barokową płytę, jaką widziałem”. Płytę z 1699 roku poświęcono Johannowi Jacobowi Mangoldtowi i jego żonie Dorothei. Mangoldt był szczecińskim ludwisarzem, który w latach 1690–1699 odlał ponad 20 dzwonów. Płyta z wapienia ma aż 2,9 metra długości i 1,7 metra szerokości. Wyryto na niej herb cechowy oraz inskrypcję z informacjami na temat pochowanych i fragmentem Listu św. Pawła do Koryntian. Płyta najpewniej ochraniała wejście do krypty. Pierwotnie znajdowała się w kościele św. Jakuba, kościele Najświętszej Marii Panny lub kościele św. Mikołaja w Szczecinie. Nie wiadomo natomiast, w jaki sposób płyta z XVII stulecia znalazła się na cmentarzu, który powstał w XIX wieku. Być może została ewakuowana podczas II wojny światowej.
Odnalezienie płyty nagrobnej Mangoldtów z 1699 roku podczas prac ewidencyjnych na cmentarzu w Trzebuszu-Dąbiu (27 grudnia 2020 rok). Płyta nagrobna szczecińskiego ludwisarza Jacoba Johanna Mangoldta i Dorothei Mangoldt z d. Kühnen z 1699 roku odnaleziona podczas prac ewidencyjnych na cmentarzu w Trzebuszu-Dąbiu (27 grudnia 2020 rok). Transport płyty nagrobnej Mangoldtów z 1699 roku.
Za sukces należy uznać nie tylko znalezienie płyty, ale również transport niemal 3-tonowego znaleziska do Muzeum Narodowego w Szczecinie. W celu jego przetransportowania znalazcy z Pomorskiego Towarzystwa Historycznego oraz Stowarzyszenia Droga Lotha wraz z wolontariuszami skonstruowali specjalną paletę. Posłużyli się również dźwigiem, a cała operacja trwała 9 godzin. Najtrudniejszym etapem okazało się wprowadzenie płyty do budynku muzeum, bowiem należało odpiłować kawałek palety, aby obiekt zmieścił się w bramie wejściowej. „Podnosiliśmy takich pomników dużo. Najcięższy, który podnosiliśmy ręcznie, czyli wyciągarkami, ważył 5 ton. Według wyliczeń płyta ma dokładnie 2,7 tony, natomiast wzięliśmy pod uwagę jej nasiąknięcie wilgocią. Skorzystaliśmy też z uwag architekta: był z nami inżynier, który z nami współpracuje. Na szczęście paleta spełniła swoją funkcję, bo tak się rozłożył ciężar, że utrzymała całą płytę” – wspomina Łuczak.
Śladami dawnych Pomorzan
Jak już wspomniano, obok porządkowania cmentarzy, Łuczak i jego współpracownicy zajmują się również ich ewidencją. Prace ewidencyjne pozwalają na analizę faz rozwoju cmentarza oraz poznanie tożsamości osób, które zostały tam pochowane. „W samym Szczecinie mamy około 2 tysięcy nagrobków w ewidencji. W większości przypadków mamy ustalone biogramy zmarłych, opisane nagrobki wraz z uszkodzeniami oraz sposobem, w jaki je przeniesiono” – opowiada historyk. Prace ewidencyjne polegają przede wszystkim na sporządzeniu odpowiednich notatek oraz dokumentacji fotograficznej. Notatki zawierają m.in. wymiary nagrobka, spisaną inskrypcję czy informacje na temat tabliczki znamionowej zakładu, który wykonał nagrobek (jeżeli takowa jest). Przepisując dane z płyty nagrobnej, łatwo o błąd, co podkreślają doświadczeni badacze sztuki cmentarnej, a do takich z pewnością należy prezes Pomorskiego Towarzystwa Historycznego. „Czasami nagrobek jest tak uszkodzony, że można się pomylić. Jeżeli kamień jest zerodowany, bardzo łatwo jest pomylić na przykład dziewiątkę z dwójką” – mówi Łuczak. Jego zdaniem: „Lepiej przepisać inskrypcję na miejscu, niż później odczytywać ją ze zdjęć. Jest to duży problem, bowiem wzrok zupełnie inaczej postrzega kształty ze zdjęcia. To nie to samo, co spisanie danych na miejscu. Ja z czasem opanowałem tę technikę, bo niejednokrotnie musiałem wracać na cmentarz. Jeżeli czcionka jest słabo czytelna, to mamy swoje sposoby na odczytywanie: od światła kątowego po użycie… pianki do golenia”.
Błędne odczytanie danych z nagrobka może rzutować na dalszy przebieg prac, mianowicie na próby ustalenia biografii osoby pochowanej. Łuczak wspomina pewien przypadek nieścisłości, kiedy to ze źle odnotowanych danych wynikało, że 20-letniego mężczyznę pochowały jego… własne dzieci. Tego typu pomyłki bywają skutkiem bezrefleksyjnego podejścia do danych. Jednocześnie są w stanie przekreślić wszelkie próby ustalenia tożsamości zmarłego. Zdaniem Łuczaka, szukając informacji biograficznych w archiwach: „Ważne jest, żeby podać wszystkie kluczowe dane, i żeby nie podać ich błędnie, co trudne nie jest. Pomyłka bardzo często się zdarza. Po prostu lepiej podać czasem mniej, niż podać niewłaściwą informację”.
Owocem prac ewidencyjnych ma być publikacja. „Książka planowana jest na połowę roku. Myślę, że będzie wartościowa, bo oprócz efektów prac ewidencyjnych znajdzie się tam omówienie wszystkich aktów prawnych, które doprowadziły do wyniesienia cmentarzy poza miasto, opis sztuki sepulkralnej, czyli sztuki dotyczącej nagrobków, analiza rozwoju cmentarzy w XIX wieku” – wymienia Łuczak. „Opisałem to wszystko, łącznie z tym, co robiono z cmentarzami po roku 1945, także emocje, które związane były z wojną, a które odbijały na cmentarzach” – mówi historyk.
Przykładowy opis nagrobka wraz z biogramem osoby pochowanej
Ehlert Erna Anna Emilie z domu Janke (1901–1942), kwatera 85a, głowica z granitu, wymiary 100 x 45 cm, uszkodzenie od pocisku dużego kalibru z lewej strony środkowej części, pęknięcie w środku, brak inskrypcji z lewej strony, zachowana oryginalna zielona farba, którą pokryto inskrypcję, odnaleziona podczas prac ewidencyjnych 30 stycznia 2021 roku; Erna Jankę urodziła się 7 października 1901 roku w Szczecinie przy Rynku Warzywnym 8 (niem. Krautmarkt 8), była córką robotnika Adolfa Gustava Janke i Emilie Janke z domu Limp, była szwaczką, 8 marca 1930 roku w Szczecinie wyszła za mąż za Willy’ego Paula Maxa Ehlerta (ur. 14 lutego 1903 roku w Mielęcinie [niem. Mellenthin Kreis Soldin], był tokarzem), Erna mieszkała (1930 rok) przy ul. Tkackiej 66 (niem. Große Wollenweberstraße 66), a następnie przy Tkackiej 12, Erna Ehlert zmarła 2 marca 1942 roku w Szczecinie w Szpitalu Boromeuszek przy ul. Wyzwolenia 52 (niem. Pölitzerstraße 31), inskrypcja: [Hier] ruht / mein liebe Frau / … Ehlert / … 1901 / … 1942.
Pamiątka po leśnikach
Innym niezwykle ciekawym znaleziskiem, niezwiązanym z cmentarzami, jest pomnik Pomorskiego Towarzystwa Leśnego. Informację o nietypowym głazie, który znajduje się w lesie w Mścięcinie, szczecińscy pasjonaci historii usłyszeli od leśników. Uwagę leśników przykuły tuje, które rosły dookoła głazu, mimo iż znajdował się on w lesie bukowym. Z kolei lokalni poszukiwacze od dawna próbowali zweryfikować opowieść o pomniku niemieckiego feldmarszałka Augusta von Mackensena. Członkowie Pomorskiego Towarzystwa Historycznego postanowili zidentyfikować, a następnie odkopać obiekt. „Zasiedliśmy do map, posprawdzaliśmy. Okazało się że w XIX wieku był tam pomnik, który zniknął z planów w latach 30.” – wyjaśnia Łuczak. „Początkowo stwierdziliśmy że to może być pomnik von Mackensena, ale kiedy odkopaliśmy głaz, widzieliśmy, że jego kształt jest troszkę inny” – dodaje historyk. Na granitowym głazie o wadze 3,2 tony widnieje inskrypcja: „Pommerscher Forst-Verein 1884”. Nie jest to zatem znany z literatury, a zarazem nieco młodszy pomnik feldmarszałka. Napis odnosi się do Pomorskiego Towarzystwa Leśnego – organizacji, która powstała w Szczecinie w 1870 roku. Jej celem była przede wszystkim ochrona przyrody i zachowanie krajobrazu kulturowego. Towarzystwo zrzeszało nawet 130 członków, a ich zjazd w 1884 roku stał się pretekstem dla postawienia omawianego pomnika. Dlaczego więc kamień znalazł się pod ziemią? Jak twierdzi Łuczak: „Prawdopodobnie pomnik zakopano w latach 30. i dlatego ten wielki głaz przestał się pojawiać na planach”. Powodem ukrycia pomnika był zapewne konflikt między Pomorskim Towarzystwem Leśnym a hitlerowskimi władzami. „Hitlerowcy rozwiązali stowarzyszenie w 1935 roku, bowiem nie zgodzili się z jego polityką leśną” – wyjaśnia Łuczak. Co ciekawe, stowarzyszenie zostało reaktywowane w 1995 roku w Greifswaldzie. Z kolei wykopany pomnik ustawiono w miejscu znalezienia.
Ustawienie głazu pomnikowego Pomorskiego Towarzystwa Leśnego z 1884 roku w lesie w Mścięcinie (13 stycznia 2021 rok) Odnalezienie głazu pomnikowego Pomorskiego Towarzystwa Leśnego z 1884 roku w lesie w Mścięcinie (13 stycznia 2021 roku). Prace przy wydobyciu i ustawieniu głazu nagrobnego Alberta Nehlsa (1887-1932) na cmentarzu przy ul. Wapiennej w Warszewie (4 lipca 2020 rok).
Marek Łuczak
Policjant i historyk, koordynator wojewódzki ds. zabytków Komendy Wojewódzkiej Policji w Szczecinie