Sztuka zagrabiona. Uprowadzenie Madonny cz. 1. [recenzja]

Udostępnij:

Okładka książki.

Co ujęło mnie w „Sztuce zagrabionej”? Jest to jedna z niewielu książek z kręgu wydawnictw o zaginionych dziełach sztuki, w których w tak sugestywny sposób zaprezentowano najważniejsze: dlaczego niektóre z dzieł sztuki cieszyły się takim uznaniem pod względem artystycznym i estetycznym, że stawały się cenniejsze niż złoto? W czym tkwi ich magia? Dlaczego tak hipnotyzowały?

Krótko – to świetna książka.

Co ujęło mnie w „Sztuce zagrabionej” autorstwa Włodzimierza Kalickiego i Moniki Kuhnke? Jest to jedna z niewielu książek z kręgu wydawnictw o zaginionych dziełach sztuki, w których w tak sugestywny sposób zaprezentowano najważniejsze: dlaczego niektóre z dzieł sztuki cieszyły się takim uznaniem pod względem artystycznym i estetycznym, że stawały się cenniejsze niż złoto? W czym tkwi ich magia? Dlaczego tak hipnotyzowały?

Najważniejsze jest dzieło

W większości publikacji o utraconych dziełach sztuki spotykamy się z – owszem – arcyciekawym śledztwem, którego celem jest prześledzenie, w jaki sposób obraz czy rzeźba przechodziły z rąk do rąk, w jakich instytucjach i budynkach były gromadzone i jakimi transportami zostały wywożone. Ostatecznie gwiazdą przewodnią tych publikacji jest wiara, że dzięki skrupulatnej analizie każdego faktu i każdej hipotezy przybliżymy się do odnalezienia opisywanego skarbu.

Najczęściej jednak brakuje w nich lotnego opisu samego utraconego dzieła i zanurzenia go w kontekst historyczno-artystyczny. W efekcie zapominamy, co tak naprawdę utraciliśmy. Bo nie o przedmiot utracony chodzi, ale o utracone wrażenia, jakie wywoływał. Przeczytajmy fragment książki o „Pięknej Madonnie z Torunia” (zdjęcia okładkowe książki):

„Przepiękna, dziewczęca, tchnąca spokojem, godnością i duma macierzyńskiego spełnienia, twarz z wysokim czołem i drobnymi, powściągliwie wygiętymi ustami, zachwyca całkowitym oddaniem Dzieciątku i szlachetnym, arystokratycznym wręcz dystansem do świata (…) Prezentuje się nie jak klasyczna postać antycznej rzeźby greckiej, ale raczej jak współczesna modelka – lewą nogę lekko zgięta w kolanie, z ustawioną nieco na zewnątrz stopą, wysuwa zdecydowanie do przodu, dzięki temu jej korpus i głowa są wyjątkowo mocno nachylone w przeciwnych kierunkach; to skomplikowane wygięcie przydaje sylwetce Madonny smukłości i gracji”.

Dzisiaj dziewczyny w takiej mniej więcej pozie prezentują swoje sylwetki na instagramie (przypomnijmy, że rzeźba pochodzi z XIV wieku). Zmysłowych i ujmujących serce i umysł opisów jest w tej książce na szczęście niemało, ale – spokojnie – też nie za dużo.

Piękna Madonna z Torunia.

Kontekst

Kolejną elektryzującą sprawą, którą z wielkim talentem prowadzą twórcy prezentowanej książki, jest zakreślenie różnego rodzaju kontekstu związanego z dziełem sztuki. W przypadku „Żydówki z pomarańczami” interesujące jest dociekanie, w którym miejscu handlarka mogła stać w Warszawie. Po analizie tła, odpowiedź jest następująca: to nieistniejący już wiadukt Pancera. Autorzy nie podają tej informacji tylko po to, by zbędnymi szczegółami zapełnić kolejnych kilka stron. Czym był ten wiadukt? Był drogą między Dworcem Petersubrskim a Dworcem Wiedeńskim, łączył wielki świat Zachodu z wielkim światem Wschodu. Między tymi światami, kulturami znajdujemy naszą „Żydówkę z pomarańczami”, patrzymy w jej zmęczoną twarz. Ileż interpretacji może wywołać właśnie przypomnienie tego miejsca. I jakie szczęście, że każdy z nas może tych emocji doznać, bo akurat to dzieło po latach się odnalazło. Jak to się stało? Jakie były losy obrazu – zapraszam do książki, są opisane krok po korku, a każdy krok jest wprost intrygujący. Pasjonaci śledztw skarbowych nie powinni się czuć zawiedzeni. Niektóre z nich zaczynają się wcale nie w czasach drugiej wojny światowej. Ot, choćby historia obrazów „Palacz” i „Praczka” Gabriela Metsu, które były dla króla Stanisława Poniatowskiego „niebywałego egocentryka, nieustannie mieszającego interes państwa z powierzchownie rozumianym interesem własnym” ukrywane przez samego… Bacciarallego w 1796 roku w Łazienkach.

„Żydówka z pomarańczami”. Aleksander Gierymski

Wpływy niemieckie

Z „Żydówką z pomarańczami” związana jest jeszcze jedna bardzo interesująca perspektywa patrzenia na zabór dzieł sztuki. Wiadomo, Niemców pasjonowało udowadnianie silnego wpływu kultury niemieckie na Słowian, tak potężnego, że w zasadzie my, Polacy, żadnych oryginalnych dzieł nie stworzyliśmy. Z ideologicznymi klapkami nawet historycy sztuki z tytułami naukowymi, lekceważąco odnoszą się do typowo polskich dzieł, w tym „Żydówki z pomarańczami” Gierymskiego. Ten silnie obecny drugowojenny wątek szukania niemieckości i germańskości choćby w ołtarzu Wita Stwosza jest celnie opisany jako znaczące i szersze zjawisko swoistej ekspansji intelektualnej, dezawuujące nasze rodzime dokonania. I jednocześnie – gdzieś między wierszami można to wyczytać – sztuka staje się szalenie interesująca tylko wtedy, gdy podchodzi się do niej w sposób uniwersalistyczny, a nie ideologiczny czy narodowy.

Artyści

Autorzy książki nie zapominają o samych artystach. Nie rozwlekają tych opisów. Są zwolennikami – posłużmy się nomenklaturą wojskową – celnego punktowego uderzenia niż nalotów dywanowych. I tak o Gierymskich piszą tak:

„Max był elegantem, maniery miał salonowe. Aleksander, przy bracie zwłaszcza, raził abnegacją w stroju i niewyrafinowaniem obyczaju”.

Natomiast o Gabrielu Metsu raczono wspomnieć te słowa:

„Metsu, oficjalnie, na piśmie, dementował krążącą po Lejdzie plotkę, że do malarskiej akademii sprowadzał ku swej sprośnej uciesze dziewki wszeteczne, z zamtuza zaś wychodził o szóstej nad ranem”.

To kolejne cytaty książki, który ujawnia, z jakim warsztatem stylistycznym mamy do czynienia. Wraz z opisem samego dzieła oraz jego kontekstu – zarysowanie postaci artysty to wyśmienite dopełnienie panoramy spraw tej książki.

Wątki poboczne

Na koniec chciałbym zwrócić uwagę na umiejętną i jakże sensowną formę wprowadzania wątków pobocznych. Ot, choćby sprawa Helmutha Pfaffenrotha, adiutanta Hansa Franka,  generalnego gubernatora okupowanych ziem polskich. W książce wspomniano, że w SS był od dawna, świadczy o tym niski numer organizacyjny – 4451. Szkoda, że zabrakło informacji, że sam Hans Frank należał również do starej gwardii- brał przecież udział w nieudanym puczu monachijskim w 1923 (pod sztandarami SA, wówczas SS jeszcze nie istniało). W każdym razie panowie w systemie nazistowskim znali się daleko wcześniej przed pierwszymi sukcesami i profitami. Jaka jest ich rola w ukryciu „Portretu młodzieńca” – znów zapraszam do książki. Tutaj wspomniany wątek poboczny. Autorzy książki słusznie skupiają się na degradacji w 1943 roku dobrze sytuowanego adiutanta Hansa Franka, jego starego kamrata, który trafia do jednostki… SS Dilrewanger. Przypomnijmy, że – najkrócej jak można – to byli tacy łajdacy, że wielu dowódców protestowało, by ta banda występowała pod sztandarami SS (jakkolwiek kuriozalnie to brzmi).

W 1944 roku Helmuth Pfaffenroth wraca… do gabinetu Franka. Jaki związek ma opisana wyżej sytuacja z „Portretem młodzieńca”? Nie zdradzę tajemnicy, jednak nie da się ukryć, że są to poprowadzone niezwykle zgrabnie, ale jednak dywagacje, czego nie kryją autorzy książki.

Jedynie zaznaczę, że autorzy książki wspominają, że gdy Pfaffenroth był sądzony przed polskim sądem, ten nie rozpoznał, że służył on i szybko awansował w SS Dilrewanger. W efekcie został skazany jedynie na 5 lat więzienia. To były czasy, w których takie postaci , jak np. Dalmus (Riese) czy Klose (legenda złota Wrocławia) kreowali swoje życiorysy jak chcieli. Czasy, w których można było ukryć swoją tożsamość, jak i ukraść cenne dzieło sztuki, które – kto wie – spoczywa gdzieś na strychu czy magazynach z błędnie przypisaną wciąż tożsamością.

I takimi świetnymi wątkami pobocznymi raczą nas autorzy „Sztuki zagrabionej”.

Wydanie

Publikacja „Sztuka zagrabiona” opatrzona została w rodzaj półmiękkiej okładki, szpetny to kompromis. Jednak środek książki to crème de la crème. Świetny skład (brak wiszących pojedynczych liter, pierwszy akapit artykułu bez wcięcia – pozostałe z wcięciem). Żadna strona nie zaczyna się i nie kończy pojedynczym wersem akapitu, zawsze są co najmniej dwa wersy, żaden wyraz nie jest dzielony między stronami. Jeśli te zasady udaje się przestrzegać od kilku lat w „Odkrywcy”, który wychodzi co miesiąc i ma dwukolumnową szpaltę, to co dopiero przy książce! Przy tej długości wersu postawiłbym jednak na maksymalnie dwa przeniesienia z rzędu, a zdarzają się trzy – niepotrzebnie.

Jednak jest coś, co podbija serca takiego czytelnika jak ja. To klasyczny prawy margines szeroki jak Bóg przykazał na 1/3 strony – żadnego dziadowania i oszczędzania pod tym względem – tu jest arystokratyczny rozmach pod tym względem. Można na nim swobodnie pisać nawet całe zdania czy rozbudowane uwagi. Wprost rozkosz. Dzisiaj rzadko która publikacja jest wydawana w taki sposób, by ową rozkosz zapewnić czytelnikowi, gotowemu na gorąco i z rozmachem spisywać swoje uwagi.

Nie poskąpiono nam również indeksu nazwisk, choć do superszczęścia brakuje jeszcze indeksu miejsc i dzieł– ale któż dzisiaj zapewnia takie czytelnicze perwersje. W każdym razie książka dzięki indeksowi i notatkom na szerokim marginesie jest do wielokrotnego użytku i trafia na krótką półkę niezbędnych pomocy.

W efekcie książka będzie pomocna w przyszłości, jest również piękną rzeczą, którą warto mieć.

Lista dzieł

W książce opisane są losy m.in. takich dzieł:

Aleksander Gierymski, „Żydówka z pomarańczami”

Gabriel Metsu „Palacz” i „Praczka”

Pompeo Batoni, „Apollo i dwie muzy”

Jan Matejko, „Bitwa pod Grunwaldem”

Autor nieznany, „Głowa Niobe”

Autor nieznany, „Biblia Płocka”

Malarz flamandzki wg Federico Barocciego „”Eneasz wynosi Anchizesa z płonącej Troi”

Ambroży Mieroszewski, „Portret Fryderyka Chopina”

Autro nieznany, Kołatka w średniowiecznych drzwiach w Czerwińsku

Rafael Santi, „Portret młodzieńca”

Autor nieznany, „Piękna Madonna z Torunia” (zdjęcie okładkowe).

Jak rzekłem w pierwszym zdaniu – polecam. Tym bardziej że właśnie ukazała się część druga. Już zakupiona, ale jeszcze nieprzeczytana.

Gdzie kupić?

Zawsze polecam księgarnie z duszą, a taką jest Księgarnia Odkrywcy. Pod tym linkiem można rozpocząć zakup „Sztuki zagrabiona. Uprowadzenie Madonny cz. 1”. Wspierajmy dobrych autorów i wspaniałe księgarnie.

Galeria zdjęć dzieł i wydania

Przekonany jest, że bryłą świata poruszają pasjonaci. Oburza się, że w XXI wieku wniosek o pozwolenie na poszukiwania należy wydrukować, umieścić w kopercie, zanieść na pocztę, a potem czekać na listonosza, który przyniesie odpowiedź na wydrukowanej kartce, umieszczonej w kopercie. „Austro-Węgry, no Austro-Węgry” - komentuje tę sytuację.

Udostępnij:

Dodaj komentarz

css.php