„Wakacje w Trzeciej Rzeszy. Narodziny faszyzmu oczami zwykłych ludzi” Julii Boyd

Udostępnij:

Podczas lektury będziemy pytali: ależ jak mogli się nie zorientować? Sensowniejsze byłoby pytanie inne: czy my zauważymy koniec naszego świata? Albo nieco inaczej: dlaczego go nie zauważymy.

Historycznym i niezwykle energetycznym paliwem tej książki są różnego rodzaju zapiski (listy, pamiętniki, artykuły w prasie, wystąpienia publiczne) napisane w latach 20. i 30. XX wieku. Ich autorami są głównie Brytyjczycy i Amerykanie, ale i Chińczycy, którzy w tamtym czasie przebywali w Niemczech. Autorce udało się zebrać bardzo różny materiał źródłowy: wypowiedzi ludzi młodych i starszych, intelektualistów i studentów, aktorów, dziennikarzy, dziekanów wyższych uczelni, żon ambasadorów. Wszyscy swoje wrażenia spisywali niemal od razu. Nie są to zatem wspomnienia przefiltrowane przez znajomość straszliwych konsekwencji, do których doprowadziła rodząca się wówczas dyktatura w III Rzeszy.

OSOBISTA PERSPEKTYWA

Od razu sobie powiedzmy, że poznawcza wartość refleksji ówczesnych naocznych świadków bynajmniej nie polega na tym, że pozwolą nam lepiej zrozumieć, w jaki sposób narodził się nazizm. Jej główną zaletą – a w przypadku tej książki zaleta ta robi spore wrażenie podczas lektury –  jest indywidualny, ograniczony własnymi emocjami i poglądami – punkt widzenia. Jednocześnie autorka wobec takich osobistych perspektyw nie proponuje niemal żadnego kontrapunktu: stanowisk rządów czy też „tłumaczeń i omówień” współczesnych historyków. I całe szczęście. W efekcie zanurzamy się w tę migotliwą mozaikę licznie wyrażonych sądów, cytowanych raz za razem, zgromadzonych w porządku chronologicznym oraz zgrupowanych wokół powszechnie znanych z historii wydarzeń (jak np. olimpiada z 1936 roku czy anszluz Austrii). Czyta się je z prawdziwym przejęciem i narastającą refleksją o możliwościach poznawczych świadka historii. W tym i własnych umiejętnościach rozumienia tego, co dzieje się na naszych oczach.

Napisałem, że autorka „niemal” nie proponuje kontrapunktu. Niestety, w kilkunastu miejscach zupełnie niepotrzebnie i dość trywialnie ocenia cytowane osoby. O wiele lepiej byłoby te fragmenty po prostu usunąć.

NIEMCY JAKO WSPANIAŁE MIEJSCE EUROPY

W cytowanych opiniach uderza coś, co skutecznie wymazuje nasza perspektywa: perspektywa po drugiej wojnie światowej. Tej perspektywy nie da się wymazać z naszej wyobraźni, nawet jeśli bardzo będziemy się starać. Patrzymy na zdjęcia Berlina z 1931 roku – widzimy przede wszystkim przyszłą katastrofę i tragedię milionów. Jednak dla zdecydowanej większości podróżujących lub mieszkających obcokrajowców w ówczesnych Niemczech był to kraj po prostu przepiękny: z urokliwymi średniowiecznymi miasteczkami i uniwersytetami, z zachwycającym krajobrazem, spływami kajakowymi, gwarnymi ogródkami piwnymi, doskonale zagospodarowany i dobrze prowadzony przez rządzących.

Jeden z najbardziej wytrawnych obserwatorów tamtych czasów, młody wówczas dziennikarz Geoffrey Cox, który m.in. relacjonował hiszpańską wojnę domową, obecny na zjazdach NSDAP, podczas pobytu w Heidelbergu w 1932 roku napisał o wszechobecnej w Niemczech muzyce:

„Głosy śpiewających rankiem pokojówek wietrzących materace na drewnianych balkonach, gramofony w łódkach na rzece, grupy pieszych turystów brzdąkających na mandolinach w drodze na wspinaczkę, zespół jazzowy w kafejce w ogrodach zamkowych wieczorową porą, głębokie niemieckie głosy spacerujących po nocy”.

Dziennikarz Geoffrey Cox. Bystry obserwator lat 30. XX w Niemczech. Jednak i jego spostrzeżenia z perspektywy czasu mogą się wydać naiwne.

Ten romantyczny, a nawet ckliwy rys Niemiec i Niemców jest obecny w naprawdę bardzo wielu zapiskach. Jak choćby u Margaret Higgins Sanger, amerykańskiej feministki i aktywistki na rzecz świadomego macierzyństwa, której jak najdalej było do poglądów nazistów i wyobrażanej przez nich roli kobiet, pisała z zachwytem z Marienbadu: „Śpię w pokoju Goethego (…) mam przed sobą jego własny piec i zegar, a wysoko nad moją głową wisi portret jego ostatniej miłości” (1932).

Czytając te liczne zachwyty, myśli mogą krążyć wokół wiersza Czesława Miłosza  „Piosenka o końcu świata”. W wierszu to taki dzień, w którym „kobiety idą polem pod parasolkami, pijak zasypia na brzegu trawnika, Nawołują na ulicy sprzedawcy warzywa I łódka z żółtym żaglem do wyspy podpływa”. Niemal nikt nie dostrzega nadchodzącej zmiany.

Martin Haidegger w 1927 roku wydał dzieło o byciu jako o wiele ważniejszej kwestii niż byt. Dla intelektualistów i filozofów XX wieku był jedną z najważniejszych postaci tego czasu.

Jednak nie tylko romantyczny krajobraz i literatura czy też choćby doskonali nauczyciele gry na klasycznych instrumentach przyciągały turystów czy uczniów. Były to również budowle czysto użytkowe, jak np. supernowoczesne lotnisko Tempelhof, wydarzenia jak Olimpiada z 1936 roku, sieć autostrad, kształcenie młodzieży i oferowane im stypendia w ramach robotniczych praktyk, niemieccy filozofowie z Martinem Haideggerem na czele, jednym z najważniejszych myślicieli XX wieku. Krótko: Niemcy lat 30. i już pod władzą Hitlera lśniły i imponowały – a przynajmniej tak były postrzegane. Oszałamiały dziewiętnastoletnie amerykańskie studentki, brytyjskich przedsiębiorców, myślicieli, kadrę naukową, pisarzy czy dziennikarzy. Hitler i krzykacze z NSDAP wydawali się większości z nich zjawiskiem chwilowym lub do ujarzmienia  wobec takiego znakomitego kulturowego dziedzictwa Niemiec. Mało! Niektórzy dostrzegali w licznych paradach wspaniałą tężyznę dobrze ułożonej młodzieży, zagraniczne panny wzdychały do blondynów w eleganckich mundurach.

To nie tylko Niemcy przeoczyli narodziny potwora. Wyjątkowo mało kto zauważył, ponownie cytując Miłosza, że to „staje się już”.

BERLIN SZALONY I SWOBODNY

Dla niektórych pewnym zaskoczeniem mogą być opinie i obserwacje osób homoseksualnych wjeżdżających wówczas do Niemiec. Christopher Isherwood przekraczając w latach 20. granicę niemiecką i równocześnie opuszczając, jego zdaniem, purytańską i duszną atmosferę Wielkiej Brytanii zanotował:

„Szukam ojczyzny i przyjechałem sprawdzić, czy to tutaj”.

Jeszcze w 1928 roku pisał z zachwytem:

„Niemcy to zdecydowanie kraj chłopców. Noszą niedorzeczne, kolorowe koszule wiązane tasiemkami, skarpety i szyprówki z warkoczem. Wszyscy jeżdżą na rowerach”.

W 1932 roku rozpoczął się jego związek z młodym Niemcem, Heinzem Neddermeyerem. Nawet wtedy, gdy w 1933 roku zaczęły znikać z krajobrazu Niemiec gejowskie kluby i bary, notował z pewną nonszalancją:

„niemądrzy (chłopcy) fruwali po mieście, wzdychając  do przystojnych bojówkarzy w mundurach”.

Proces przejścia z kraju o daleko idącej swobodzie obyczajowej do kraju, gdzie rolę mężczyzny i kobiety wyznaczały przepisy partyjne i nazistowska ideologia wśród wielu zagranicznych obserwatorów przebiega w cytowanej książce niemal niezauważalnie, a przecież między 1928 rokiem (wjazd Isherwooda do Niemiec) a 1933 (wyjazd) zmienia się wszystko.

Cicely Hamilton, aktywna członkini feministycznej Six Point Group. Bardzo postępowe poglądy nie uchroniły i jej przed antysemityzmem.

EUROPA PRZESIĄKNIĘTA ANTYSEMITYZMEM

Pierwszym poważnym i niepodważalnym sygnałem ostrzegawczym dla przebywających w Niemczech cudzoziemców – jak nam się powinno wydawać – powinien być stosunek Niemców, a w szczególności nazistów, do Żydów. Zapomina się jednak, że nastroje antyżydowskie na kontynencie europejskim były powszechne. Dość wspomnieć ponownie Christophera Isherwooda, homoseksualisty, który nawet jeszcze w kwietniu 1933 roku,  podczas bojkotu sklepów żydowskich, jest w stanie wydusić jedynie „Żydzi na wylocie” czy zaledwie „To jedna z nielicznych okazji, kiedy współczuję Żydom”.
Cicely Hamilton, aktywna członkini feministycznej Six Point Group, walczącej o prawa dzieci, wdów i niezamężnych matek była daleka od przychylności nazistom, ale i ona usprawiedliwiała nagonkę na Żydów: „Dlaczego Izrael panoszy się na Kurfurstendamm, niegdyś arystokratycznej dzielnicy cesarskiego Berlina (…), jeśli nie dzięki temu, że utuczył się na nieszczęściach bliźniego”.

Ewelyn Wrench, prezes zarządu „Spectatora”. Miał wszelkie możliwe sposoby zrozumienia sytuacji w Niemczech lat 30 XX wieku.


Ewelyn Wrench, prezes zarządu „Spectatora” przyjeżdża do Niemiec w 1932 roku, by zrozumieć zachodzące zjawiska i pisze: „Najlepsze, co możemy zrobić dla Żydów w Niemczech, to starać się zachować bezstronną postawę wobec Niemców i pokazać, że naprawdę chcemy zrozumieć ich aspiracje”.


W efekcie powszechności takich sądów nasilające się represje wobec Żydów nie stały się dla większości cudzoziemców żadnym większym ostrzeżeniem. Zmieniła to w dużym stopniu dopiero Noc Kryształowa – jednak jest to listopad 1938 roku, Hitler ma od dawna dyktatorską władzę, a zaledwie za 10 miesięcy wybuchnie druga wojna światowa. Było już za późno.

DLA KOGO TA KSIĄŻKA?

Warto tę książkę polecić tym wszystkim, którzy z uporem godnym innych spraw twierdzą, że niektóre momenty w historii, w szczególności spektakularne i rewolucyjne przemiany są tak oczywiste, że nie sposób się pomylić w ich ocenie. Że naoczni świadkowie, a przede wszystkim ci mający życiowe doświadczenie i niemałą wiedzę bez większego trudu powinni zorientować się, czym najpewniej się skończą wydarzenia, które sami obserwują.

Powtórzmy to z całym naciskiem: mówimy o kraju, który chętnie zapraszał aż do początku wojny turystów z całego świata, w zasadzie nie ograniczał pracy zagranicznych dziennikarzy – był pod tym względem zupełnie inny niż współczesne reżimy. W tym zakresie ówczesne Niemcy nie były totalitarne; każdy dziennikarz mógł normalnie pracować; turyści mieli pełną swobodę przemieszczania.  Niewiele to pomagało we właściwej ocenie wydarzeń.

Już od pierwszej strony aż do ostatniej książka skłania do refleksji: na ile my dzisiaj ulegamy iluzji przewidywalności tego, co będzie z nami za pięć lat. I jak wyjątkowo łatwo przychodzi nam ocenianie wydarzeń i ludzi post factum. Nie uchroniła się przed prezentyzmem historycznym nawet autorka tej interesującej książki, wpadając parę razy w taką oto pułapkę, że rzekomo coś było już tak oczywiste, a uczestnicy zdarzeń, mając te wydarzenia na wyciągnięcie ręki, powinni je na pewnym etapie (etapie, gdy wydarzenia stają się rzekomo oczywiste) doskonale rozpoznać i umiejętnie ocenić. Klarownie wyjaśniła to w jednej z książek dr hab. Maria Zmierczak, pisząc, że uczestnicy widzą jedynie niedokończone wydarzenia, dopiero historyk z perspektywy czasu dostrzega lub ma szansę dostrzec proces.

Wiedząc o pułapce prezentyzmu i tak będziemy się podczas lektury samych siebie pytali: „Ależ jak mogli się nie zorientować?”. Zapewniam o tym, choć zdecydowanie trafniejsze byłoby pytanie inne: czy my zauważymy koniec naszego świata? Albo nieco inaczej: dlaczego go nie zauważymy.

„WAKACJE W TRZECIEJ RZESZY”: TECHNICZNA I ESTETYCZNA OCENA WYDANIA

Książka liczy 460 stron. Okładka jest sztywna, porządna, by nie powiedzieć pancerna. Część tytułu jest ładnie lakierowana. Grzbiet zszywany, nie klejony. Skład jest niemal wzorcowy: nie tylko brak wiszących pojedynczych literek czy dzielenia wyrazów między stronami. Zwraca uwagę to, że strony na ogół mają zaledwie jedno lub dwa dzielenia wyrazów!  Korekta bardzo dobra. Czcionka odpowiedniej wielkości, podobnie jak interlinia (nie ma tu zjawiska upychania tekstu). Inicjały i wcięcia akapitowe istnieją. Cytaty gustownie wydzielone. Książka posiada obszerną bibliografię, zestaw krótkich notek osób cytowanych, indeks nazwisk  (dzięki czemu będzie można do książki wielokrotnie wracać), przypisy z numeracją zaczynającą się od każdego działu (co wielce utrudnia!). Marginesy boczne mogłyby być szersze.

W sumie: książka prócz interesującej treści jest również ładnie wydana.

GDZIE KUPIĆ?

Książka jest dostępna w Księgarni Odkrywca

Przekonany jest, że bryłą świata poruszają pasjonaci. Oburza się, że w XXI wieku wniosek o pozwolenie na poszukiwania należy wydrukować, umieścić w kopercie, zanieść na pocztę, a potem czekać na listonosza, który przyniesie odpowiedź na wydrukowanej kartce, umieszczonej w kopercie. „Austro-Węgry, no Austro-Węgry” - komentuje tę sytuację.

Udostępnij:

Dodaj komentarz

css.php